Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Była taka osamotniona. Chciała pobyć trochę w towarzystwie Amerykanów. Nie rozumiem, czemu nie miałaby przyjść. Na pewno nie popełni żadnej gafy. — Może i nie. Ale nawet w takim razie, Harry, na litość boską! — Ona lubi Louisę - odparł z uśmiechem. - Sama mi to mówiła w Cannes. — Posłuchaj, Harry - zacząłem ostrożnie, upewniw- szy się przedtem, że nikt nas nie może usłyszeć. - Ile ty masz lat? Pięćdziesiąt? Prawie. Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, co robisz? Z choinki się urwałeś? Spojrzał na mnie uśmiechając się krzywo; ze zmru- żonymi oczami i łysą czaszką nagle nabrał orlego wyglądu. — Jacku - powiedział dość cicho, ale tonem zdaw- kowej rozmowy - czy ty doszedłeś kiedyś w życiu do takiego punktu, w którym się na wszystko gwiżdże? — Nie, myślę, że nie. — A ja doszedłem - stwierdził cicho. - A co do pięćdziesiątki, którą, jak słusznie zauważyłeś, mam na karku, to odnoszę wrażenie, że czas na ruch. Ruch. Zasadniczy ruch. Mrugnij, a upłynie dziesięć lat i będę miał na karku sześćdziesiątkę. Mrugnij jeszcze raz, a przyjdzie siedemdziesiątka. I gdzie ja wtedy będę? Jeśli w ogóle jeszcze po tej stronie. — No dobrze, na miły Bóg, w takim razie ulokuj ją 298 w jakimś mieszkaniu. Ustaw ją. Masz na to forsę. Ale na litość boską nie sprowadzaj jej tu, na wyspę, i nie instaluj jej w jednym z tutejszych hotelików. Harry, na wyspie każdy cię zna. Wynajmij jej mieszkanie w VI Dzielnicy. — Ona nie chce - odpowiedział rzeczowym tonem. - Wybiera się do Izraela. I poleci tam. Nie jestem tylko jeszcze pewien, Jacku, czy ja nie będę aby chciał polecieć za nią. Bardzo możliwe, że będę. A więc wiesz o tym? - dodał. - O hoteliku? — Weintraub mi powiedział. Powiedział też, że ona mu opowiadała, jaką masz fajną pracownię w tym budynku na poddaszu. — Tak, wziąłem je na górę. Ściślej mówiąc, kochaliś- my się tam dzisiaj po południu. Powiedziałem ci, Jacku, że osiągnąłem punkt, w którym gwiżdżę na wszystko. — Nie wątpię. - To była cała moja odpowiedź. - Na wszystko. Byłem przerażony. — Chyba zwariowałeś. Masz przecież pewne obowiąz- ki. Czy pamiętasz o tym, że twój rodzony syn jest, czy był, jej kochankiem i że jest w niej do szaleństwa zakochany? — Tak. Od jak dawna? — Cóż, od tygodnia. Może od dziesięciu dni. Ale wiesz równie dobrze jak ja, że to wystarcza. W takich sprawach czas nie gra większej roli. — Tak. On. On i jego głoszone na prawo i lewo filozofijki na temat wolnej miłości. Znów się uśmiechnął, z tym swoim orlim profilem. - Okazuje się, że jestem bardziej radykalny od niego. Nawiasem mówiąc, Jacku, wiem, że one spędziły wczoraj pół nocy z Weintraubem. Sam mi powiedziała. A ja się tym w ogóle nie przejmuję. Co ty na to? Nic więcej nie mogłem zrobić. I tak już dość długo staliśmy sami w kącie przy barze. Każdy z nas co 299 najmniej raz mimowolnie podniósł głos. Czułem, że najwyższy czas na odwrót. - Nalej mi jeszcze szklaneczkę, Harry, a ja trochę się przespaceruję. - Z przyjemnością - odparł z uśmiechem. Wziąłem szklaneczkę i ruszyłem przez całą długość salonu, zamieniając słowo tu i ówdzie, aż w końcu wylądowałem obok Louisy i Samanthy. — Och, pan Hartley. - Samantha odezwała się pierwsza, ze swego miejsca na dywanie. - Dzień dobry. Jak to miło. Świetnie pan wygląda. Jak to miło znów ujrzeć pańską szlachetną twarz, panie Hartley. — Cóż... dziękuję. Podobno byłaś na wycieczce, Samantho. - Byłam. Ale wróciłam. Kiwnąłem głową. - A chcecie wiedzieć, kogo mi dotkliwie brakowało w czasie tej wycieczki? Pana, panie Hartley. No i oczywiś- cie Louisy. Za nią stęskniłam się najbardziej. Louisa zaczęła się czerwienić. - Hej, Harry! - zawołała Samantha przez cały salon. - Wciąż jestem do szaleństwa zakochana w twojej żonie! Do szaleństwa! Wszyscy się zaśmiali. Harry przy barze ledwie się uśmiechnął i pokiwał głową, z tym orlim wyrazem twarzy, którego nigdy przedtem u niego nie widziałem. Louisa była teraz cała w pąsach. - Jesteś niepoprawna - skarciła Samanthę. Ale równocześnie dawno nie widziałem jej równie szczęśliwej. - Po prostu niepoprawna. Twoja matka powinna cię była częściej bić. - Och, biła - uśmiechnęła się do niej Samantha. - Biła wszystkich naokoło. Łącznie z moim ojcem i większością swoich kochanek. Zmuszając się do uprzejmego uśmiechu zostawiłem 300 je i podszedłem do Weintrauba. Popatrzył na mnie rozmarzony, tym samym błędnym wzrokiem co zeszłej nocy. Odczekawszy stosowny czas, wziąłem kapelusz oraz parasol i wyszedłem. Skoro Harry wrócił, nie miałem powodu dotrzymywać Louisie towarzystwa, a poza tym nie chciałem o nich myśleć. O nikim. Samotnie zjadłem kolację. Później tego wieczoru Harry pokazał się w Odeonie. Byliśmy już tam z Weintraubem. Był także Hill. Tylko Samantha się nie zjawiła. Harry przyszedł, żeby się dowiedzieć, co komitet postanowił w kwestii jego oferty. Poprzednim razem przewodniczący Daniel dał mu laissez-passer. Tak więc teraz po prostu stanął w drzwiach w swym zawsze nowym, sztywnym trenczu z kołnierzem podniesionym koło uszu, z papierosem zwisającym z warg. Ojciec i syn sztywno skinęli sobie głowami. Potem Harry zapytał Daniela, jaka jest decyzja. Daniel, wieczny przewodniczący, wygłosił długą mowę o tym, jak to dyskutowali i głosowali, w sobie właściwy demokratyczny sposób, co jest istotą ich Rewolucji; oznajmił, że postanowili przyjąć ofertę Harry'ego. Dwoje głównych aktorów, których wybrał, będzie gotowych o każdej porze. Dla dobra Revolution oddadzą się do jego dyspozycji, ale będzie im musiał udzielić wskazówek. Ani ona, ani on nie mają wykształcenia aktorskiego. Harry łaskawie się zgodził. W porządku, udzieli im wskazówek. I przyjdzie ze swoją kamerą, ze swoim kamerzystą, chłopakiem, z którym od dawna współ- pracuje, i sam zapłaci za swój film. Potrzebuje tylko odpowiednich podkładów do scen, które nakręci. Klu- czem do całości będzie wątek miłosny Terriego i Anne- -Marie, rozwijający się podczas Rewolucji. To wszystko nakręci sam. Potem przemieszają jego film z filmem, 301 którym już dysponują studenci, żeby uzyskać odpowied- nią atmosferę. Co do jednego wszakże musi panować jasność. Z chwilą, kiedy oni się zgodzili, on staje się szefem-dyktatorem: żadnych demokratycznych dyskusji ani głosowań. Inaczej nigdy tego filmu nie zrobią. To jego jedyny warunek. Jeżeli akceptują jego ideę i on zaczyna kręcić, muszą też zaakceptować jego samego jako absolutnego szefa. Więc co oni na to? Daniel zaniepokoił się i lekko zaczerwienił. Cóż, powinni sprawę przedyskutować i przegłosować, nim podejmą ostateczną decyzję. A jeśli chodzi o niego samego, to ochoczo godzi się na takie rozwiązanie. Rozumie i podziela pogląd, iż reżyser musi mieć pełne prawo decyzji. Po czym z ponurą miną powiedział Harry'emu o pięćdziesięciu rolkach, które zaginęły we Włoszech