Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

„Model thunderbird" — rozpoznała Barbara. Wóz mógł mieć około czterdziestu lat, ale był idealnie odnowiony. Widać, że nie żałowano na to grosza! Za kierownicą siedział mniej więcej dwudziestokilkuletni mężczyzna o śniadej cerze i długich włosach związanych w kucyk. Nosił ciemne okulary o fasonie popularnym raczej wśród alfonsów, żigolaków i szulerów. Barbara od razu przypomniała sobie, skąd zna tę twarz — widziała ją w reportażu telewizyjnym z demonstracji Pakistańczyków. To był Muhammad Malik! Towarzyszył mu Tajmullah Azhar. Trzeba przyznać, że nie czuł się zbyt dobrze w tej roli, jakby się urwał z serialu Policjanci z Miami. Obaj panowie wysiedli, ale Azhar został przy samochodzie, z rękami założonymi na piersi. Muhammad natomiast wolnym krokiem wyszedł na spotkanie policjantek. Zdjął przeciwsłoneczne okulary i schował je do kieszeni śnieżnobiałej, nieskazitelnie odprasowanej koszuli. Nosił do niej dżinsy i pantofle z wężowej skórki. Emily przedstawiła Pakistańczykom swoją współpra- cowniczkę. Barbara poczuła, że wilgotnieją jej dłonie. Powinna była w tej chwili powiedzieć przełożonej, że nie musi jej przedstawiać Tajmullahowi Azharowi. Przemilczała jednak ten fakt, licząc, że Azhar sam wyjaśni, jak sprawy stoją. Ten jednak tylko spojrzał w stronę Muhammada, ale trzymał język za zębami. Barbara nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji, ale czekała, co z tego wyniknie. Muhammad, podchodząc, obrzucił ją tak krytycznym i wzgardliwym spojrzeniem, że miała ochotę wydrapać mu oczy. — To ma być ten wasz rzecznik? — odezwał się z ironią. — Sierżant Havers spotka się z panami dziś na komendzie — poinformowała go Emily. — O piątej. — O czwartej lepiej nam pasuje — sprzeciwił się Mu- hammad. Nie próbował nawet udawać, że chodzi mu o coś więcej niż tylko zaakcentowanie swojej dominacji. Emily nie dała się wciągnąć do gry. — Przykro mi, ale nie mogę obiecać, że nasza rzecz niczka będzie do dyspozycji panów o tej porze — oświad- czyła z niezmąconym spokojem. — Oczywiście zapraszamy do nas na komendę. Jeśli pani sierżant jeszcze do tego czasu nie wróci, któryś z naszych funkcjonariuszy zajmie się panami — dodała z miłym uśmiechem. Azjata zrewanżował się najpierw Emily, potem Barbarze taką miną, jakby powąchał jakąś niezidentyfikowaną śmierdzącą substancję. — Kuzynie... — Skinął na Azhara i skierował się w stronę drzwi zakładu. — Chwileczkę, panie Malik! — zawołała za nim Emily. — Czy mówi coś panu nazwisko Kumhar, z imieniem zaczynającym się na „F"? Muhammad, z ręką na klamce, jeszcze się odwrócił. — Czy pani inspektor chce mnie o coś zapytać? — Tak, czy zna pan kogoś o takim nazwisku. — A dlaczego pani pyta? — To nazwisko pojawiło się w trakcie śledztwa, ale nie skojarzyła go ani pańska siostra, ani pan Armstrong. Myślałam, że może panu jest znajome. — Niby dlaczego ja miałbym je znać? — Chociażby ze względu na Dżumę. Czy nie należał do niej jakiś Kumhar? — Do Dżumy? — powtórzył Muhammad z kamienną twarzą. — No, tego waszego klubu, korporacji czy bractwa. Niech pan nie myśli, że policja o tym nie wie. — To, czego nie wie policja, wypełniłoby całe tomy! — Zaśmiał się gardłowo i pchnął drzwi do wewnątrz. — No więc zna pan kogoś nazwiskiem Kumhar? — naciskała Emily. — To przecież azjatyckie nazwisko. — Ależ z pani rasistka! — Muhammad stał jeszcze na krawędzi światła i cienia. — To, że nazwisko ma azjatyckie brzmienie, jeszcze nie oznacza, że muszę znać faceta. — Ja wcale nie powiedziałam, że to facet! — Tylko niech się pani nie wypiera. Sama pani pytała, czy Kumhar należał do Dżumy, a jeśli policja wie o niej wszystko, więc pewnie też wie, że jest to czysto męskie stowarzyszenie. Ma pani do mnie coś jeszcze? Bo jeśli nie, to przepraszam, ale mamy z kuzynem coś do załatwienia. — Owszem, jest jeszcze coś — nie ustępowała Emily