Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zamierzali zatoczyæ ³uk kilka mil na po³udnic— od obozowiska Komanczów. Je¿eli nasi rodacy nie zostaliby ostrze¿eni, to Siouxowie by ich rozbili. Ja dotar³em do wzgórza, ale pod Czerwonym No¿em pad³ koñ i mój brat wpad³ w rêce wrogów. Podprowadzili go do stóp wzgórza, na szczycie którego ukry³em siê przed ich strza³ami i szykowa³em siê do nadania sygna³u dymnego. Siouxowie nie próbowali wspi¹æ siê na urwisko obawiaj¹c siê mojej w³óczni i strza³, gdy¿ przejœciem przez gorê mog³a iœæ tylko jedna osoba. Krzyczeli natomiast do mnie, ¿e jeœli powstrzymam siê od nadania sygna³u, to mojego brata spotka szybka œmieræ, a oni odjad¹ zostawiaj¹c mnie w spokoju — Zapal ognisko! — krzycza³ Czerwony Nó¿. — Ostrze¿ naszych ludzi! Œmieræ Siouxom! Zaczêli go torturowaæ, ale ja nie zwraca³em na to uwagi, choæ a¿ preria wokó³ mnie sp³ywa³a czerwieni¹. Pociêli go no kawa³ki cz³onek po cz³onku, a on œmia³ siê z nich i œpiewa³ swoj¹ pieœñ œmierci, a¿ zadusi³ siê wiosna krwi¹. Prze¿y³ d³u¿ej ni¿ powinien ¿yæ cz³owiek krojony na plasterki tak jak on. Ale ja nic zwraca³em na to uwagi i dym wznosi³ siê do góry ostrzegaj¹c z daleka naszych ludzi. Siouxowie zobaczyli, ¿e wszystko stracone, dosiedli koni i odjechali, zanim na po³udniu pojawi³a siê pierwsza chmura kurzu oznaczaj¹ca, ¿e nadci¹gaj¹ wojownicy z mojego plemienia. ¯yciem mojego brata okupi³em ¿ycie plemienia i od tamtej pory noszê imiê ¯elazne Serce. Od tamtego dnia moim ¿yciowym celem sta³o siê sp³acenie d³ugu Siouxom i sp³aca³em go raz po raz. Pos³ugiwa³em siê strza³¹, w³óczni¹, ogniem i no¿em — by³em przecie¿ ³owc¹ skalpów i mœcicielem, JeŸdŸcem Gromu. Niczym grom przetacza³em siê przez preriê. Najodwa¿niejsi wodzowie pozostawali w ukryciu, gdy galopowa³em potrz¹saj¹c w³óczni¹ i œpiewaj¹c o swoich wyczynach nie dbaj¹c o ludzi ani bogów. W mym sercu umar³ strach, a sta³o siê to na wzgórzu, kiedy patrzy³em jak mój brat umiera pod no¿ami Tetonów. W ca³ym moim ¿yciu jeszcze tylko raz obudzi³ siê we mnie strach. I o tym chcê opowiedzieæ. Jesieni¹ roku 1575 — tak sobie to teraz wyliczy³em — czterdziestu z nas pojecha³o na po³udnie uderzyæ na hiszpañskie osiedla. To by³ wrzesieñ, póŸniej nazywany Meksykañskim Ksiê¿ycem. Pojechaliœmy po konie, skalpy i kobiety. W czasach Esatema by³ to ju¿ przetarty szlak, ale w moich czasach nie mia³ jeszcze czterdziestu lat. PóŸniej wiele razy jeŸdzi³em nim w ró¿nych wcieleniach. Na po³udnie jeŸdziliœmy po konie, ale w tym rajdzie nigdy nie dotarliœmy nad Rio Grande. Skrêciliœmy w bok i uderzyliœmy na Liponów w pobli¿u rzeki zwanej San Saba. To nie by³o m¹dre. Byliœmy jednak m³odzi, ¿¹dni s³awy. Jeszcze siê nie nauczyliœmy, ¿e konie s¹ wa¿niejsze od kobiet, a kobiety od skalpów. Zaskoczyliœmy bezbronnych Liponów i dokonaliœmy wœród nich wspania³ej rzezi. Nie wiedzieliœmy jednak, ¿e panuje przymierze pomiêdzy nimi a kanibalami Tonkewas, nieub³aganymi wrogami Komanczów. Tonkewasów rozbiliœmy raz na zawsze zim¹ 1864 roku, starliœmy ich z powierzchni ziemi w ich rezerwacie Clear Fork w Brazos. Walczy³ tam Esatema i on — to znaczy ja — z zapa³em, którego korzenie siêga³y ponurej i zapomnianej przesz³oœci, zanurzy³ swoje rêce w ich krwi. Ale jesieni¹ 1575 roku by³o daleko, bardzo daleko do rzeki Brazos. Pod¹¿aj¹c za pobitymi, uciekaj¹cymi na oœlep Liponami wpadliœmy na hordê Tonkewasów i ich sprzymierzeñców Wiehita. Z Liponami by³o ich piêciuset wojowników, to zbyt wielka liczba nawet dla Komanczów. Poza tym walczyliœmy na stosunkowo lesistym terenie i to dzia³a³o na nasz¹ niekorzyœæ, poniewa¿ urodziliœmy siê, wyroœliœmy na równinach i woleliœmy toczyæ walkê na otwartym terenie, gdzie by³a przestrzeñ dla naszych prymitywnych kawaleryjskich manewrów. Kiedy ¿eœmy siê przedarli przez g¹szcz i rzucili do ucieczki, by³o nas ju¿ tylko piêtnastu. Uciekaliœmy na pó³noc, a Tonkewasi œcigali nas prawie sto mil nawet po tym, jak Liponowie zrezygnowali z pogoni. Ale¿ oni nas nienawidzili! Widaæ ka¿dy z nich pragn¹³ nape³niæ ¿o³¹dek dobrze upieczonym miêsem Komañcza. Wierzyli, ¿e gdy nas zjedz¹, przejdzie na nich waleczny duch Komanczów. My równie¿ w to wierzyliœmy. W³aœnie dlatego dodatkowo czuliœmy wstrêt do kanibalizmu. Nienawidziliœmy Tonkewasów tak samo wœciekle, jak oni nas. W pobli¿u Double Mountain Fork w Brazos natknêliœmy siê na Apaczów. Podczas drogi na po³udnie uderzyliœmy na nich, a oni uciekli z wyciem, by lizaæ swoje rany, ale teraz ³aknêli zemsty. I dostali j¹