Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Pomimo słabych oczu i drżących rąk uważał, że może jeszcze pracować przy różnych naprawach; miał w Bjórndal pewne schronienie aż do końca swoich dni. Pośród innych i on otrzymywał odzież, którą stary Dag rozdzielał, stąd na tę uroczystość był nader porządnie ubrany. Następnie był tam również Mistrz, który znał się na wielu rzeczach i który utrzymywał, że stale jest do czegoś potrzebny. Tu i tam na różnych miejscach dokoła stołu siedzieli młodzi i starsi jeszcze w pełni sił. Wśród nich znajdował się Syver i inni z izby czeladnej; nie zabrakło też między nimi tych młodszych, którzy lubią swowolić, lecz którzy tutaj trzymali się w karbach. Robotnicy z lasu także tu byli, również sam Marcin Hogger*, najpotężniejszy w lesie władacz siekierą. Z kwitnącej zdrowiem twarzy biły moc i siła wiatrów, kołysały się szerokie i ufne w siebie bary. Był tu też kowal i dojarki, kobiety folwarczne i wielu innych ludzi. Krzesła odsuwały się z hałasem i słychać było tupot wielu nóg, gdy wszyscy powstawali od stołu. Potem każdy po kolei, według starszeństwa, przechodził przed starym Dagiem i podawał mu rękę, dziękując za jedzenie i składając mu życzenia szczęśliwych świąt. Tego roku stary Dag jakoś szczególnie mocno i serdecznie ściskał każdemu dłoń. Następnie ustawiono krzesła pod ścianami, niektóre wyniesiono do drugiego pokoju. Sprzątnięto ze stołu i wszyscy udali się do swoich siedzib. * Walidąh 25 Major z kapitanem, ojciec Dag i syn udali się do starej komnaty. Adelajda poszła z nimi. Ani major, ani Adelajda jeszcze tam nie byli; prawdopodobnie dziwili się nieco, gdy ją zobaczyli. Nie wszędzie był taki zwyczaj, by budować nowy dom, nie zmieniając niczego w starym. W dawnym, bardzo dawnym urządzeniu komnaty nic się nie zmieniło: stały tam te same ławy, stoły, krzesła, szafy, na ścianach wisiały te same makaty; kominek był czarny od dymu, okna matowe, ołowiane; stara broń zawieszona u pułapu, na stołach kamienne i cynowe dzbany; drewniane naczynia i żelazne lichtarze. Panna Kruse osobiście podała na srebrnej tacy kawę i ciastka. Zajęli miejsca przy stole przed kominkiem. Panna Kruse nalewała kawę, a kapitan przyniósł tytoń i fajki. Po kawie panna Kruse podała dzban mocnego ponczu, a dla panny Barre przyniosła wina. Major domyślał się, że stary Dag wolałby, aby tego świętego wieczoru zachowali powściągliwość. Nie mówił więc głośno, ale nie potrafił powstrzymać się, by nie mówić wiele. Rozgadał się o sali i o tych, którzy się tam zebrali. Zapytywał o różnych ludzi i o różne rzeczy, a Dag chętnie udzielał mu wyjaśnień, opowiadając ciekawe rzeczy o wszystkim, co interesowało majora. Młody Dag kroczył u boku Adelajdy, kiedy przechodzili z sali do starej komnaty, ale dzisiejszego wieczoru znowu brakowało mu słów. Panna Barre próbowała sama nawiązać z nim rozmowę, czyniąc uwagę, jak uroczysty nastrój panował w sali podczas wieczerzy. Odpowiedział jej, co prawda, ale tylko skąpym „tak, owszem". Jego małomówność paraliżowała jej język. Czy stary Dag zauważył milczenie młodych, czy też myślał o czymś innym - nie wiadomo; w każdym razie zwrócił się do syna: - Gdyby ciotka Dorota jeszcze żyła, zagrałaby nam kolędy na szpinecie. Młody Dag podniósł głowę i spojrzał pustym wzrokiem, jak gdyby wytrącony z całkiem innych myśli. Ojciec był dziś taki dziwny. - Ciotka Dorota - odparł, a w oczach jego zamigotały ciepłe błyski. - Tak, ona by zagrała. Czy panna Adelajda nie przelękła się czegoś? Nie, chyba nie. Nieruchomo jak posąg siedziała na swoim miejscu. Ale co było z kapitanem? Wzrok jego pobiegł szybko od Adelajdy do majora i z powrotem do Adelajdy. Wreszcie Klingę zwrócił się do Barrego z zapytaniem, czy jego córka nie odziedziczyła po matce talentu do muzyki. Adelajda broniła się lekceważącym ruchem ręki, ale major już wpadł w nastrój. Owszem, nie może powiedzieć, by Adelajda nie znała się na muzyce. Ojciec Dag spojrzał na nią mocnym, ale wyrażającym prośbę spojrzeniem. Adelajda zaczerwieniła się i spojrzała na niego błagalnie. Wreszcie jednak podniosła się i poszła do pierwszej izby. W starej komnacie zapanowała teraz cisza. Wiatr tłukł się z jękiem o ściany, ogień na kominku migotał i płomienia!. Ojciec Dag słuchał z napięciem, jak Adelajda ustawiała sobie krzesło i otwierała wieko szpinetu. Młody Dag siedział pochylony do przodu, wsparł łokcie na kolanach, wtulił głowę w dłonie i patrzał w ogień. Szpinet panny Doroty wydawał niezmiernie delikatne dźwięki. Adelajda próbowała wydobyć jego ton, biorąc najpierw kilka akordów poprzez całą klawiaturę. Potem dźwięki przeszły w melodię i zabrzmiały nutą pieśni, ulubionych, dawnych pieśni, które umarły wraz z Dorotą. W cichy wieczór unosiły się jak dobrze znajome obrazy. Dla niektórych były one czymś więcej niż obrazami