Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ponieważ Tia już wiedziała, że żadne z nich nie dotyczyło jej bezpośrednio, mogła swobodnie oglądać jeden z holosów, które przywiozła jej Moira. Wszystkie były oczywiście sprawdzone przez wykładowców z Instytutu, którzy nadzorowali wychowanie każdego dziecka mieszkającego z rodzicami. Ale nawet oni nie mieli nic przeciwko historycznym hologramom, pod warunkiem, że były właściwe pod względem dydaktycznym. Fakt, że większość z nich była przeznaczona dla dorosłych, bynajmniej ich nie martwił. Gdyby jednak psychoanalitycy dowiedzieli się, jakie rzeczy ogląda Tia, z pewnością popadliby w ciężką histerię. Moira miała niezwykłą zdolność do wybierania holosów opartych na dobrych scenariuszach i takich, w których grali dobrzy aktorzy. Nie mógł się tym, niestety, poszczycić Czasoprzestrzenny Departament Edukacji, który także przysyłał Tii zestawy hologramów. Czteroczęściowy holos o Aleksandrze Wielkim wydawał się Tii szczególnie interesujący, mimo że ukazywał wczesne lata jego życia, zanim jeszcze stał się wielkim wodzem. Dziewczynka czuła więź z każdym, kto napiętnowany był "nieprzeciętnym" dzieciństwem. Chociaż dobrze wiedziała, iż dzieciństwo Aleksandra Wielkiego dalekie było od szczęścia, koniecznie chciała mu się przyjrzeć. Podczas oglądania holosu cały czas trzymała przy sobie Teda, by szeptać mu do uszka gorące komentarze, by było jej raźniej. Gdy skończyła się pierwsza część, mimo że była nią zafascynowana, posłusznie kazała Sokratesowi wszystko wyłączyć i udała się do głównego pomieszczenia, żeby powiedzieć "dobranoc" rodzicom. Termin kolejnego przybycia kuriera nie był jej jeszcze znany i dlatego chciała przeżywać wszystkie nowości możliwie jak najdłużej. To one przecież sprawiały jej największą przyjemność. Rodzice tak bardzo pochłonięci byli lekturą, że musiała potrząsnąć ich za ramiona, by zdali sobie sprawę z jej obecności. Gdy jednak oderwali wzrok od dokumentów, czule się z nią pożegnali. Nie mieli pretensji o to, że im przerwała. - Mam naprawdę wspaniałych rodziców - powiedziała Tedowi przed zaśnięciem. - Naprawdę wspaniałych. Nie tak jak Aleksander... Następny dzień stał pod znakiem zwykłych czynności. Obudził ją Sokrates, po czym umyła się i ubrała, pozostawiając Teda na starannie pościelonym łóżku. Kiedy weszła do głównego pomieszczenia, zastała tam Potę i Braddona, siedzących nad filiżankami kawy. - Dzień dobry, kochanie - powitała ją Pota, gdy Tia niosła z kuchni swoje mleko i pieczywo. - Czy podobał ci się holos o Aleksandrze? - Cóż..., to było interesujące - powiedziała szczerze Tia. - Podobali mi się aktorzy i sama fabuła. Kostiumy i konie były naprawdę niesamowite! Jednakże jego rodzice byli swoistymi... dziwakami, nie uważacie? Braddon łypnął na nią okiem i krzywo się uśmiechnął. - Jak na nasze realia byli rzeczywiście parą wariatów - odpowiedział. - Ale przecież nikt wtedy nie odważyłby się myśleć kategoriami naszych czasów. - Nie było też żadnego Departamentu Zdrowia Psychicznego, który mógłby ich ubezwłasnowolnić - dodała Pota z łobuzerskim uśmiechem, kontrastującym z jej szczupłą, delikatną twarzą. - Nie wolno ci zapominać, ty mały, dociekliwy kurczaczku, że nie oni mieli największy wpływ na Aleksandra. Pozostawał pod opieką nianiek i swego nauczyciela Arystotelesa, będącego najważniejszą osobą w jego otoczeniu. Myślę, że pomimo takiego dziedzictwa jego osobowość rozwinęła się bez ich udziału. Tia skinęła głową ze zrozumieniem. - Czy będę mogła dziś wam pomóc w pracy? - zapytała z ożywieniem. To, że jej rodzice specjalizowali się w poszukiwaniach śladów EsKaysów, było dla niej jedną z najmilszych okoliczności. Brak atmosfery dawał bowiem pewność, że nie ma tu żadnych obcych form życia, których można by się obawiać. Już w wieku pięciu lat dostała swój antyciśnieniowy kombinezon i Cade'owie nie widzieli powodów, dla których nie mieliby jej zabierać na stanowiska poszukiwawcze. Pozwalali jej także wędrować po okolicy w granicach, które sama sobie wyznaczyła. Braddon nazywał te granice "największą piaskownicą we wszechświecie". Dopóki pozostawała w zasięgu ich wzroku i słuchu, nie mieli nic przeciwko temu, by znajdowała się na zewnątrz kopuły. - Nie dzisiaj, najdroższa - powiedziała Pota przepraszająco. - Właśnie znaleźliśmy dawne wyroby ze szkła i zamierzamy je zarejestrować na holosie. Gdy tylko skończymy, będziemy robić odlewy. Potem możesz przyjść i trochę nam pomóc. W rzadkiej atmosferze i chłodzie niełatwo było zrobić odlew; to był jeden z powodów, dla których Pota często musiała powtarzać swoją pracę. Nie można było ruszyć żadnego przedmiotu przed wykonaniem dobrego odlewu; podobnie jak przed nakręceniem odpowiedniego holosu rejestrującego eksponat we wszystkich możliwych ujęciach. Zbyt często znaleziska rozsypywały się w proch podczas ich wydobywania, i to pomimo ostrożności, z jaką je wyciągano z podłoża skalnego. Wiedziała, że na to nie ma rady. Nakręcanie holosów i wykonywanie odlewów oznaczało zakaz zbliżania się do stanowiska. Wibracje, jakie wywoływałaby chodząc, mogłyby spowodować wiele szkód. - Rozumiem - zgodziła się. - Czy mogę jednak wyjść na zewnątrz? Nie będę odchodziła daleko od łącznika. - Dobrze, tylko trzymaj się blisko kopuły i nie rozstawaj się ze swoim czujnikiem - powiedziała Pota; po chwili uśmiechnęła się i dodała: - A jak przebiegają twoje prace wykopaliskowe? - Tak naprawdę, czy dla zabawy? - spytała. - Oczywiście, że dla zabawy - odrzekł Braddon. - Zabawa zawsze sprawia więcej przyjemności niż poważna praca. To jedna z przyczyn, dla których zostaliśmy archeologami. Miesiącami możemy doskonale się bawić, zanim zostaniemy zmuszeni do pisania poważnych prac naukowych. Mrugnął do niej konspiracyjnie i Tia roześmiała się. - Có...óż - powiedziała z rysującym się na twarzy udanym frasunkiem. - Znalazłam szczątki osady z ery kamienia łupanego, której mieszkańcy byli wykorzystywani przez EsKaysów do pracy w miejscu waszych wykopalisk. - Naprawdę?! - wykrzyknęła zaskoczona Pota, a Braddon dodał poważnie: - To tłumaczy, dlaczego nie natknęliśmy się na żadne ślady ich działalności. Z pewnością używali niewolników do wszelkich manualnych czynności! - Tak. Poza tym ci prymitywni ludzie traktowali EsKaysów jak bogów przybyłych z niebios - kontynuowała Tia. - Dlatego nigdy się nie buntowali; traktowali swoją niewolniczą pracę jako rodzaj ofiary składanej bogom. Kiedy wracali do swojej wioski, próbowali wykuć z krzemienia narzędzia podobne do tych, jakich używali EsKaysi