Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Na dłużej. Po piętnastu szczęśliwych latach życia w tym mieście zdążyło się uzbierać trochę książek. Powiem krótko: bez sensu, żeby gabinet stał pusty, to wbrew mojemu poczuciu harmonii. Miesiąc temu informowałem komendanta Folletta, który jest kuzynem mojej żony, o tym zamiarze, a on zadzwonił wczoraj wieczorem z wiadomością, że jego dobry znajomy, czyli pan, szuka małego biura... - Komendant?! To pan nie zadzwonił z ogłoszenia? - Z ogłoszenia?! Miałbym wpuścić kogoś z ogłoszenia do moich książek?! Czy pan wie, co ja tu mam? Hypnerotomachia Poliphili w oryginalnym wydaniu Manutiusa, pierwszą edycję Narzeczonych Manzoniego... Nie będzie się pan nudził. Mogę tu wpuścić tylko kogoś, kto ma tak żelazną rekomendację, jakiej udzielił panu nasz wspólny przyjaciel Follett. Ale jeśli już ktoś, jak pan, zasługuje na taką rekomendację, to mogę mu być tylko wdzięczny za opiekę nad moją świątynią. I od razu rozproszę wszelkie wątpliwości - płaci pan tylko za telefon, prąd i wodę. Za tym regałem jest kuchenka elektryczna, a za tamtymi drzwiczkami toaleta. I jeszcze jedno - jeśli będzie pan chciał zrezygnować, proszę po prostu oddać klucze Follettowi. A kiedy ja będę chciał wrócić, uprzedzę co najmniej na pół roku wcześniej. Zgoda? McCoy i Marta stali jak zaczarowani. - I jeszcze osobista prośba - powiedział po chwili nieco speszony Ferrucci. - Słowa, które przeczyta pan w tej bibliotece, proszę brać sobie głęboko do serca. Bo wszystko, co tu zostawiam, to wielka literatura, pisana z najgłębszej potrzeby... Musi pan myśleć, że są one skierowane wyłącznie do pana, i że mogą pana nie tylko zaciekawić czy rozbawić, lecz również ocalić. Bo życie na każdym kroku potrzebuje ratunku... - Ale co pan ma konkretnie na myśli? - McCoy ogarnął wzrokiem tysiące tomów poustawianych równiutko na półkach. - Słowa, wszystkie słowa. - Tata, ty to masz szczęście - westchnęła Marta, kiedy znaleźli się na ulicy. - Tylko niczego nie zawal! - Trochę dziwny ten Ferrucci. - Na facetów, którzy za długo siedzą w bibliotece, trzeba oczywiście zawsze uważać. Jest taka powieść o bibliotekarzu, który mordował zakonników, bo nie chciał, żeby odkryli pewną ważną książkę. - Pożyczysz? - Na pewno znajdziesz gdzieś na półce w swoim nowym biurze. Tylko nie śliń palców. III Nazajutrz rano po spotkaniu z Ferruccim McCoy pobiegł na mityng i od razu dał znak, że chce mówić jako pierwszy. Opowiedział wszystko, co wydarzyło się w ciągu minionych dwóch dni: o tym, jak obiecał Marcie, że będzie się leczyć, o tym, jak zdobył gabinet, za który nie będzie musiał płacić przez jeszcze co najmniej dwa lata, wreszcie o komendancie, który co prawda wyrzucił go z pracy i jest na niego wściekły, lecz z daleka pomaga mu na każdym kroku - załatwił mu licencję i biuro. Mówił pół godziny albo i dłużej, było mu lekko. Po mityngu od razu rozpoczął urzędowanie. Przykręcił do drzwi mosiężną tabliczkę z wygrawerowanym napisem „Steven McCoy prywatny detektyw” stosowną kartkę umieścił też na domofonie. Nie zdążył nawet nastawić wody na herbatę, kiedy usłyszał dzwonek. Otworzył bez pytania i wyszedł gościowi na spotkanie, mechanicznie przejmując obyczaj Ferrucciego. - Detektyw McCoy? Nazywam się Rita Spitfire, polecił mi pana kapitan Follett... Pierwsze zlecenie okazało się proste, znacznie poniżej jego kwalifikacji, lecz w sytuacji, w której się znajdował, mógł być tylko wdzięczny byłemu przełożonemu za kolejną rekomendację. Pani Spitfire, kobieta dojrzała, ładna, chyba potwornie bogata i raczej pusta, chciała lecieć do innego miasta na aukcję biżuterii. Upatrzyła sobie jakiś klejnot, zamierzała go wylicytować i od razu zabrać ze sobą do domu, więc potrzebowała ochroniarza. Mieli lecieć już za cztery godziny i wrócić nazajutrz wczesnym popołudniem, tuż po porannej aukcji. - Tysiąc dolarów z góry i za nic pan nie płaci. Proszę przyjechać taksówką o czwartej pod ten adres, od razu udamy się na lotnisko. Gestem nie przyjmującym sprzeciwu wyjęła z torebki luźny plik banknotów i wizytówkę, wstała i wyszła bez słowa