Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Sprawia pan wrażenie człowieka dobrze obeznanego ze wszystkim. Słowa te poruszyły Wilsona, podchodzącego do biurka. Przeczuwał, że zostanie postawiony w trudnej sytuacji. Czekał w napięciu. - Doskonale rozumiemy - powiedział Gale - że przybywając tu, staliśmy się ogromnym ciężarem dla wszystkich rządów i w ogóle dla wszystkich ludzi. Staraliśmy się jak najbardziej złagodzić uciążliwości. Na terenach, na których we- 142 dług naszych ocen mogłyby wystąpić niedobory żywnościowe, zorganizowaliśmy przerzuty zboża i produktów spożywczych. Gotowi jesteśmy wykonać każdą wymaganą od nas pracę, stanowimy przecież olbrzymią potencjalną siłę roboczą. Mimo wszystko budowa tuneli oraz zaopatrzenie nas w narzędzia, których będziemy potrzebowali w miocenie, pociągną za sobą olbrzymie koszty. Sięgnął po leżącą na biurku w kręgu światła aktówkę i otworzył ją. W środku znajdowały się niewielkie skórzane woreczki. Gale podniósł jeden z nich, rozwiązał go i wysypał na blat deszcz szlifowanych kamieni, iskrzących się i połyskujących w świetle lampy. - Diamenty - wyjaśnił. Wilson z trudem przełknął ślinę. - Ale dlaczego? - szepnął. - Dlaczego diamenty? Po co przynieśliście je do mnie? - lyiko w ten sposób - wyjaśnił Gale - mogliśmy zabrać ze sobą coś o dużej wartości, a zarazem wystarczająco małej objętości, by można to wygodnie przetransportować. Zdajemy sobie sprawę, że gdyby kamienie te naraz pojawiły się na rynku, spowodowałyby krach na giełdzie. Gdyby zaś wprowadzać je stopniowo, potajemnie, wówczas spadek cen nie powinien być znaczący. Tym bardziej gdyby istnienie tych kamieni utrzymano w tajemnicy. Dobieraliśmy je bardzo starannie, tak by nie pojawiły się jakieś duplikaty, żeby zapobiec paradoksom. Mogliśmy przecież dostarczyć z przyszłości wiele znanych okazów, które istnieją i są znane. Uniknęliśmy tego. Wszystkie kamienie w tej walizeczce zostały znalezione i oszlifowane w waszej przyszłości. Żaden z nich nie może być wam znany. - Proszę je schować - powiedział przestraszony Wilson. - Wielki Boże! Człowieku, wyobrażasz sobie, co by się stało, gdyby rozeszła się wiadomość, co zawiera ta aktówka? Miliardy dolarów... - Owszem, wiele miliardów - stwierdził spokojnie Gale. - Przy waszych wysokich cenach mogą one być warte nawet 143 bilion. Ich wartość jest znacznie większa, niż w naszych czasach. Za pięćset lat nie będziemy cenili podobnych rzeczy tak wysoko jak wy teraz. Nie spiesząc się zebrał kamienie, wsypał je z powrotem do woreczka, ułożył woreczek na miejscu, po czym zamknął aktówkę. - Niezmiernie żałuję - powiedział Wilson - że pan mi w ogóle o tym powiedział. - Musieliśmy - rzekła Alice. - Czy nie rozumie pan? Pan jest jedynym, którego znamy i któremu możemy zaufać. Doszliśmy do wniosku, że bezpiecznie będzie powiadomić pana i wysłuchać rady, jak mamy postąpić. - Usiądźmy wszyscy - powiedział Wilson, starając się nadać swemu głosowi normalne brzmienie - i porozmawiajmy. Nie mówmy zbyt głośno. Nie sądzę, żebyśmy byli podsłuchiwani, ale nie można wykluczyć, że ktoś tu wejdzie. Wyszli z kręgu światła, przysunęli do siebie fotele i usiedli. - Przypuszczam, że teraz powiecie mi, po co to wszystko - powiedział Wilson. - Uważaliśmy - odparł Gale - iż zyski z dobrze przeprowadzonej sprzedaży tych kamieni mogą w jakimś stopniu pokryć wydatki, jakie pociągnie za sobą pomoc dla nas. Nie chodzi o wydatki jednego rządu czy konkretnych ludzi, ale o wydatki wszystkich rządów i wszystkich ludzi. Po sprzedaniu kamieni i zamianie zysków na kapitał możliwe będzie rozdzielenie pieniędzy odpowiednio do poniesionych wydatków. - W tej walizeczce... - Uprzedzę pańskie pytanie. Dlaczego nie podzieliliśmy kamieni i nie zwróciliśmy się oddzielnie do każdego rządu? Istnieją dwa powody. Im więcej ludzi zostałoby zapoznanych ze sprawą, tym większe byłoby prawdopodobieństwo rozprzestrzenienia się informacji. Naszą jedyną szansą było ograniczenie liczby wtajemniczonych ludzi do minimum. Pośród nas wie o tym tylko sześć osób. Pan jest na razie je- 144 dynym spośród was. Ponadto istnieje kwestia zaufania. Wiemy z historii, że istniało tylko kilka rządów, którym mogliśmy zaufać, w waszych czasach zaledwie dwóm - wam i Brytyjczykom. Na podstawie przeprowadzonych analiz wybraliśmy rząd Stanów Zjednoczonych. Istniał też projekt przekazania kamieni ONZ, lecz mówiąc szczerze, nie mieliśmy zbytniego zaufania do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wybrano mnie, abym wręczył kamienie prezydentowi. Zdecydowałem jednak inaczej, kiedy zrozumiałem, jak wiele ma on problemów na głowie, do jakiego stopnia zmuszony jest opierać się na sądach wielu różnych ludzi. - W tej chwili mogę powiedzieć tylko jedno - rzekł Wil-son. - Nie może pan przez cały czas trzymać tej aktówki przy sobie. Należy przydzielić panu ochronę do czasu, aż skarb zostanie umieszczony w jakimś bezpiecznym miejscu. Chyba najlepszy byłby Fort Knox, o ile rząd zaakceptuje tę propozycję. - Czy to znaczy, panie Wilson, że będę musiał być pod strażą? Nie powiem, żeby mi się to podobało. - Na Boga, sam nie wiem - odparł Wilson. - Nie mam nawet pojęcia, od czego zacząć. Sięgnął po słuchawkę i wcisnął przycisk. - Jane, jesteś jeszcze na posterunku? Nie wiesz, czy prezydent już się położył? - Jakąś godzinę temu - odpowiedziała Jane. - To dobrze. Powinien był to uczynić wcześniej. - Czy masz coś ważnego, Steve? Otrzymałam polecenie, że gdyby wydarzyło się coś istotnego, mam go obudzić. - Nie, to może poczekać. Jak myślisz, czy jest szansa złapać Jerry'ego Blacka? - Spróbuję. Powinien jeszcze gdzieś tu być. W pokoju zaległa cisza, nie licząc terkotu dalekopisów. Gale i Alice siedzieli nieruchomo na fotelach