Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wysiłek patrzenia staje się męką. Wciąż na nowo muszę podkręcać samego siebie, aby mnie nie przygniotła szara beznadziejność i nie pogrążyła w apatii. Szare, jakby przefiltrowane przez gazę światło uciska powieki. W tej szarej zupie oko nigdzie nie może uchwycić czegoś trwałego. Pył wodny jeszcze bardziej zmętnia tę szarzyznę. Gdyby się wreszcie coś stało! Gdyby diesle choć przez chwilę ruszyły całą naprzód! Gdyby okręt zaczął znowu ciąć fale, zamiast prowadzić tę otępiającą jazdę po wybojach! Wata w głowie. Ciężkie kończyny. Bolące oczy. Zasrana wilgoć, zasrany wiatr, zasrany rejs! Obserwuję, jak jeden z torpedystów dłubie w nosie. Nie robi tego mimochodem, lecz działa tak, jakby to była określona regułami procedura: najpierw wtyka w dziwnie pokrętny sposób zwracając grzbiet dłoni ku twarzy - zakrzywiony mały palec prawej ręki do prawej dziurki, tak jakby chciał ją najpierw trochę rozszerzyć, potem wprowadza palec wskazujący i wygrzebuje starannie zaschnięte w ciągu nocy smarki. To, co wydobywa na światło dzienne między czubkiem palca a paznokciem, ogląda wnikliwie, bez oznak niechęci ani też radości na obliczu. Prawdopodobnie chodzi o całkiem normalne boby, z których formuje teraz między kciukami a palcem wskazującym zielonkawą kiełbaskę - cierpliwie, jakby już miał dokładne wyobrażenie jej kształtu i wiedział, że da się on zrealizować tylko stopniowo. Ciekawi mnie, gdzie też uplasuje tę bobę. Torpedysta nie robi sobie kłopotów: zdecydowanie ociera ją o skórzane spodnie i zaraz przystępuje do oczyszczenia lewej dziurki nosa. Używa do tego tej samej ręki. Tym razem jednak mamy pewną zmianę. Nie robi kluski, tylko kulkę ze śluzu, którą po starannym jej uformowaniu wystrzeliwuje z kciuka palcem wskazującym w stronę zaworów dennych rur torpedowych. Wreszcie klaszcze ocierając sobie dłonie jak arabski przekupień po udanej sprzedaży i przybiera na twarz wyraz zadowolenia: No, tośmy załatwili! Jako najstarszy członek załogi elektryk Hagen cieszy się powszechnym szacunkiem. Widać po nim, że zdaje sobie z tego sprawę. Z jego twarzy widzę w półmroku najpierw tylko oczy i nos; podkręcone koniuszki wąsów prawie dotykają powiek. Czoło zasłania gęsta czupryna. Jego czarna broda jest również gęsta i okazała, ponieważ zapuszcza ją już w czasie postoju w porcie. Hagena nazywają "skromny uczciwy sposób" wedle jego ulubionego powiedzonka. Hagen ma już za sobą siedem rejsów bojowych, z tego sześć na innym okręcie, - No tak - mówi Hagen i już wszyscy milczą. Wyciągam nogi, opieram się plecami o siatkę dolnej koi i zastygam w oczekiwaniu tego, co nastąpi. Hagen smakuje to oczekiwanie, bardzo dokładnie wyciera dłonie o swe włosy na piersiach, a następnie podnosi imbryk. Potem spokojnie i ze smakiem siorbie herbatę. - No dalej, stary rycerzu! - zachęca go wreszcie Jednotancerz. - Nie certuj się... Mów, panie, twój lud słucha! - Raz wściekłem się na Tomków... - …na mój skromny, uczciwy sposób! - przerywa mu głos z koi, a Hagen rzuca scenicznie pogardliwe spojrzenie w tamtą stronę. - Przy takiej samej świńskiej pogodzie jak dzisiaj dobrali się nam do skóry koło Orknejów. Cała gromada eskortowców wisiała ciągle nad nami. Nie mieliśmy porządnej głębokości pod stępką. Żadnej szansy, by uciec pod wodą. Strzelające cukierki przez cały dzień... Hagen popija herbatę. Jednak nie połyka jej natychmiast, tylko kilkakrotnie hałaśliwie płucze nią zęby. - Awarie jedna po drugiej. Tomki byli tak uprzejmi. I czekali tylko, byśmy się wynurzyli, a potem wio: do rąbania lasów w Kanadzie. - Optymista! - mówi ktoś. Hagen nie daje się zbić z tropu: - Następnej nocy ryzyk fizyk wynurzyliśmy się i daliśmy dęba. Faceci musieli po prostu spać. Do dziś tego nie rozumiem. Zaraz następnego dnia zrobiliśmy niszczyciela. Prawie na niego wpadliśmy we mgle. Musieliśmy strzelać na całkiem małą odległość! Hagen wpada w głębokie zamyślenie, a Jednotancerz znowu spełnia rolę akuszerki: - Wypowiedz się, człowieku, dalej! - Dostaliśmy niszczyciela w położeniu zerowym! - Hagen pokazuje sytuację za pomocą dwóch zapałek: - Tu jest nieprzyjacielski niszczyciel, a to nasz okręt! - Hagen ustawia obie zapałki główkami do siebie: - Ja go pierwszy wykryłem... Na mój skromny, uczciwy sposób! •- No, nareszcie się zgadza! Kto by śmiał wątpić? - słychać znowu głos z koi. Hagen streszcza się teraz. Przesuwając zapałki, demonstruje bez słowa atak: - W parę sekund niszczyciel zniknął! Hagen chwyta zapałkę, która przedstawia niszczyciela, i łamie ją w połowie. Potem podnosi się i jeszcze depcze ją nogą. Teraz każdy może widzieć, jak wielki jest jego gniew. Jednotancerz krzyczy: - Da capo! Mały Benjamin twierdzi, że jest całkiem wstrząśnięty