Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Poza tym interesowali go Nitra — a konkretnie pięciu przetrzymywanych przez nich więźniów. Miał jeden atut — z na poły cywilizowanymi klanami Norbiech najprawdopodobniej rzecz by się nie udała, jako że większość z nich miała kontakty z ludźmi. Nitra o ludziach wiedzieli niewiele, a o ludziach innych niż osadnicy — zgoła nic. Osadników też zresztą poznawali najczęściej w określonych okolicznościach — podczas najazdów i walk. Przedstawił swój plan Gorgol owi najlepiej jak potrafił w mowie znaków. Ku jego zaskoczeniu Norbie nie protestował. Zamiast tego oświadczył: — Masz siłę szamana. Larkin mówił, że w jego języku twoje imię oznacza broń Tych–Którzy–Bębniąc–Przywołują–Grom… — W moim języku też. Gorgol pokiwał głową. — Nitra nie widzieli nigdy takiego totemu jak twój. Ani takich zwierząt jak twoje, które słuchają poleceń. Na koniach można jeździć… zamle można złapać… ale frawn nie będzie nikomu jadł z ręki. Żadne zwierzęta nie słuchają szamanów Nitra. Możesz wejść do ich obozu, nie ginąc od strzały… ale możesz nie być w stanie stamtąd wyjść… — Odnalazłbyś Shosonna w górach? Pomogliby nam? — Góry są duże, a szamani Nitra przed świtem zakończą ofiarę. Lepiej będzie, jeśli użyję tego. — Wyjął stunner. — Może ta magia ich powstrzyma! — Masz tylko jeden ładunek — przypomniał Storm. — Potem nie będzie to już broń… — Ale nóż zawsze będzie bronią! — Gorgol położył dłoń na rękojeści. — W takim zadaniu dla wojownika jest wiele honoru… W blasku ogniska można opowiadać o takim wyczynie dwudziestu klanom i nie znajdzie się nikt, kto spróbowałby zaprzeczyć… * Storm poczynił staranne przygotowania. Ponownie nałożył na twarz barwy wojenne. Zwinięty koc przerzucił przez zranione ramię, a końce wsunął pod conchę. Pod kocem ukrył tak ranę, jak i roślinny opatrunek Gorgola, który zastygł na skórze na podobieństwo pancerza. Obejrzał się w tafli jednego z jeziorek i uzupełnił strój przepaską wyciętą z koszuli znalezionej w jukach — zawiązał ją na czole. Odbicie w zielonkawej wodzie ukazywało prawdziwie barbarzyńską postać, która nawet bez towarzystwa zespołu winna przykuć uwagę Nitra. Nie był w stanie utrzymać Baku na ramieniu przez całą drogę, zwłaszcza że było to zranione ramię. Przede wszystkim zaś musiał ją skłonić do opuszczenia jaskini, do której zgodnie z relacją Gorgola wróciła dopiero poprzedniego dnia. Jej, Surry i Hing napastnicy po prostu nie znaleźli w gęstwinie rozmaitej roślinności, w której uwielbiały przesiadywać. Ich ulubione miejsce musiało znajdować się daleko, ponieważ nie przybyły na pomoc — prawdopodobnie nie wiedziały o ataku. Z Hing i Surrą nie miał kłopotów, ale Baku musiał przekonać, co zajęło mu trochę czasu. Potem na ile mógł przygotował zwierzęta do czekającego je zadania. Nie było to proste, ponieważ sam nie bardzo wiedział, jak będą wyglądały kolejne posunięcia i w którym momencie będzie ich potrzebował. A potem ruszyli. Storm niósł Hing, Baku leciała nad nimi, a Surra szła obok niego. Przenikające mrok oczy Gorgola stanowiły dużą pomoc, ale oba księżyce tym razem oświetlały teren wystarczająco silnie, by Hosteen mógł iść samodzielnie. Kiedy wspięli się wyżej, zbocze stało się wręcz jasno oświetlone. Wspinaczka nie była trudna: nie wymagała umiejętności, tylko wysiłku — dlatego szli wolno, a w trudniejszych miejscach Gorgol pomagał mu. To Hosteen, nie on, musiał oszczędzać siły. Zmienił się kierunek wiatru i dał słyszeć słaby pomruk niczym głos odległego gromu. Dotarli do grani, o której wspominał Gorgol. Ponieważ była wąska i niebezpieczna, Norbie asekurował Storma podczas drogi, zwłaszcza gdy przechodzili skalną ostrogę. Dalej rozciągał się kamienny łuk i wędrowcy znaleźli się na niewielkim płaskowyżu, nad którym częściowo wystawał nawis skalny. Pod nim, na skałach, leżała sterta suchych gałęzi. Gorgol wskazał na nie i zasygnalizował: — Gniazdo złego latawca. Myśląc o trasie, którą właśnie zrobili, Hosteen był pełen uznania dla Gorgola — co prawda gdy Norbie pokonywał ją po raz pierwszy, był w pełni sił i wspinał się w dzień, ale schodził, walcząc z wielkim, drapieżnym ptakiem, rozwścieczonym w dodatku raną od strzały. Najwyraźniej zabity ptak nie miał partnera, a jego opuszczonego gniazda nie zajął żaden inny przedstawiciel tego gatunku. Następnie zeszli na skalną półkę — Storm opadł na nią, używając zdrowej ręki, a Gorgol asekurował go, trzymając za pas