Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Biedactwo, pomyślałam, chociaż to przecież królewna. Czyżby jej się zdawało, że jakikolwiek portret zdolny jest powstrzymać księcia Franciszka od uganiania się za wszystkim, co nosi spódnice? - A czy... - dodała z wahaniem - czy... mogłabyś uczynić mnie ładną? Odrobinkę... może węższą w talii? Teraz modę dyktuje królowa... a on... to znaczy wszyscy wciąż powtarzają, że taka jest smukła... - Jednak za ideał piękna powszechnie uważana jest Wenus, choć ma przecież dosyć bujne kształty - zauważyłam taktownie. Tymczasem ta biedna dziewczyna chyba się tym przeraziła, w każdym razie taką miała minę. - Wenus? - spytała. - Czy nie była poganką? Szybko zmieniłam temat. Zaczęłam mówić, jaką to krzepką budową odznaczały się dawne królowe Francji, z których żadna już na pewno nie była poganką. - Jestem bardzo podobna do matki - westchnęła w końcu pani Klaudia. - To ta królewska krew władców Bretanii. Podobno ojciec obecnego króla Anglii i naszej królowej był uzurpatorem z bardzo wątpliwym prawem do tronu i właśnie to tłumaczy jej wygląd. Wątpliwa krew! Cóż, kiedy ludzi powierzchownych uwodzą fałszywe wartości! Umysł pani Klaudii działał na podobieństwo wielkiego zegara, takiego na wieży kościelnej. Tyle że tam, chcąc zobaczyć, jak obracają się tryby, trzeba wejść do środka, tu natomiast wszystko widać było od zewnątrz. W obu przypadkach procesowi temu towarzyszyły strasznie głośne zgrzyty, jednak podziw, że mechanizm ów w ogóle działa, sprawiał, iż człowiek wybaczał mu cały ten hałas. W Saint Denis musieliśmy siedzieć aż do koronacji, ponieważ nie ukoronowanej królowej nie wolno przekroczyć bram Paryża. Taki tu zwyczaj. Po koronacji następuje oficjalny wjazd do stolicy, który sam w sobie jest wspaniałą uroczystością, i dopiero wtedy królowa udaje się do swej siedziby w pałacu Les Tournelles. W oczekiwaniu na tę chwilę ludzie zabijali czas, jak mogli, zwłaszcza że ostre powietrze nie zachęcało do wyjścia z domu. Wszystkie francuskie damy wraz z księżną Klaudią bez przerwy towarzyszyły królowej, ucząc ją tutejszych obyczajów i dworskiej etykiety. Przekonałam się wówczas, że w zgodnym mniemaniu owych dam malarka to osoba, która nie ma uszu, plotkowały bowiem w taki sposób, jakby mnie wcale nie było w pokoju. I wszystko dookoła musiało być rodzaju żeńskiego, nawet psy i błazen, co jasno pokazuje, o czym myślą ich mężczyźni. Niewiasty zresztą też. Kiedy były same, opowiadały sobie takie rzeczy, że nie dało się ich słuchać bez rumieńca. Wyjątek stanowiło kilka starszych, które uważały się za święte, gdyż wolały okropne opowieści o torturach i męczennikach, choć dla mnie nie były ani trochę lepsze od tych mnichów, którym sprzedawałam kiedyś swoje Ewy. Tak więc nie tylko się dowiedziałam, że na turniej przybywa diuk Suffolk, lecz także i tego z jak kiepskiej pochodzi rodziny i że arcybiskup Jorku za wiedzą i zgodą naszego króla naprawdę posyła go po to, by królowa mogła począć dziecko, król Francji bowiem nie jest w stanie uczynić jej brzemienną. Miast bronić honoru królowej, musiałam niestety milczeć, a miałam ochotę spytać, w jaki to sposób sekrety jej łoża tak szybko dotarły za Kanał. Nadmiernie zuchwały malarz źle kończy, nieraz nawet na stryczku, o czym ciągle przypomina mi Nan. Na szczęście groźba, że wymknie mi się jakieś nieopatrzne słowo, była tu mniejsza, ponieważ musiałabym je wypowiedzieć po francusku. Martwiła mnie nieznajomość miejscowych obyczajów, ale lepiej już było bać się, że zrobię coś niewłaściwego, niż stale się rozglądać, czy aby nie ściga mnie ów straszny człowiek w czarnym płaszczu. Ulgę sprawiała mi myśl, że pozostał w Londynie. Jednakże owego dnia, kiedy diuszesa Małgorzata, ta, co zbiera sprośne historyjki, zaczęła mówić pani Klaudii, że „matka” każe jej nie spuszczać naszej królowej z oka, wiedziałam od razu, że tego to już na pewno nie powinnam była usłyszeć. Nawet nie wiedząc dokładnie, kim jest „matka”, można było mieć pewność, że to ktoś w rodzaju biskupa Wolseya, w dodatku bardzo nieżyczliwy ludziom. Miałam zamiar wypytać się o nią, lecz nie zdążyłam, bo gdy tylko wyszłam od pani Klaudii, zaraz dogoniła mnie jakaś osoba, mówiąc, że diuszesa chce mnie widzieć i że czyni mi tym wielki zaszczyt, mam przeto zaczekać w jej antykamerze i broń Boże, z nikim nie rozmawiać. O tak, zbyt wielki to dla mnie honor, by mówić o tym z kimkolwiek, pomyślałam, wyobrażając sobie, co mnie czeka. Stryczek czy może loszek, tym straszniejszy, że francuski. I nawet nie mogę pożegnać się z Nan, bo i ją mógłby spotkać podobny zaszczyt. Po chwili przyszło mi na myśl, że pewnie tak właśnie kończą niewiasty, które źle myślą o mężach, a potem malują sprośne obrazy, by wyciągać pieniądze od lubieżnych mnichów. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Dość szybko usłyszałam pospieszne kroki i szelest jedwabnej sukni. Diuszesa gestem kazała mi wejść do sypialni i zaraz zamknęła drzwi. Była w moim mniej więcej wieku, ale wyższa i atletycznie zbudowana; natura obdarzyła ją także nieprawdopodobnie dużym nosem, z tych, które Francuzi uważają za niezmiernie arystokratyczne. Większy widziałam tylko u jej brata, owego aroganckiego księcia, który moim zdaniem namówił króla do pozbycia się lady Guildford, tylko dlatego, że nie pozwoliła mu wejść do królowej! Diuszesa miała włosy jasnokasztanowe i oczy podobnej barwy. Teraz dostrzegłam w nich ciężkie strapienie. To dobrze. Może nie chce, by „matka” wiedziała, że tak lekkomyślnie zdradziła sekret. Jeśli tak jest rzeczywiście, to nie może podjąć zbyt widocznych działań, aby mnie uciszyć. Jej sypialnia, chociaż nie własna, lecz chwilowo jedynie użytkowana, wyglądała bardzo przyjemnie. Stało tu ciemne łoże, osłonięte ozdobną materią ze złotymi inicjałami diuszesy i herbami jej męża, przynajmniej tak przypuszczałam. Na ścianach wisiało kilka cennych gobelinów, przedstawiających sceny z mitologii, a wśród nich sąd Parysa. Atena, strasznie rozgniewana, miała na sobie jedynie hełm - i tak zresztą więcej niż pozostałe postacie. Muszę powiedzieć, że w porównaniu z tą sceną moje rajskie obrazy mogły wydawać się skromne. - Zachwyciły mnie twe miniatury - zaczęła diuszesa. - Są tak bardzo w stylu naszego nieżyjącego mistrza Fouqueta. Gdzie nauczyłaś się tego kunsztu? Niezwykła to rzecz, by kobieta parała się takim rzemiosłem. Zaraz po wejściu usiadła na łóżku, a ja uklękłam