Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. że jestem w przyjaŽni z tobą. Wziął więc za pióro i napisał do ciebie. - A może dziadek także otrzymał jakieś anonimy? - Może? Ale dziwne, że nie powiedział o nich Parkerowi, nawet jeżeli nie chciał korzystać z pomocy policji. Dowiemy się wkrótce. Droga przeleciała po moście nad linią kolejową i zakręciła na zachód wzdłuż wybrzeża odległego mniej więcej o dwie mile. Morze było wyraŽnie widoczne z dala: olbrzymia zielonkawa płyta odbijająca blask słońca. Bliżej były pola poprzecinane wysokimi, granicznymi żywopłotami, kępy drzew i... - Teraz w lewo! - zawołała Karolina. - Jesteśmy na miejscu. Widzisz! Dotknęła palcem przedniej szyby. Joe zjechał z głównej szosy. Wąską asfaltową drogą ogromny Rolls ruszył w kierunku morza. Przed nimi, na krawędzi lądu, widniała zielona, rozległa kępa drzew, tworząca najwyraŽniej wielki ogród. - Widać dom! - Karolina znowu uniosła rękę. Wysokie czerwone kominy i spadzista linia dachu, pokrytego ciemną dachówką, ukazały się i zniknęły za ogromnymi dębami, kiedy samochód przybliżył się do starego muru okalającego posiadłość. Za murem rosły potężne, wielosetletnie drzewa, których połączone korony odcięły resztę widoku od nadjeżdżających. Kilkaset kroków przed bramą Joe zwolnił gwałtownie i zatrzymał wóz. Karolina rozejrzała się. - Co się stało? Alex nie odpowiedział. Wychylił głowę przez okienko i przyglądał się przez chwilę łysawemu człowiekowi w ciemnych spodniach i białej koszuli, przeciętej smugami purpurowych szelek. Człowiek siedział na krawędzi przydrożnego rowu i gorliwie zdawał się naprawiać trzymaną w ręce wędkę. Obok na trawie leżała szara tweedowa marynarka. Uniósł głowę słysząc nadjeżdżający samochód, obrzucił spojrzeniem osoby w aucie i znowu zagłębił się w rozplątywaniu żyłki, która najwyraŽniej odwinęła się z bębna. - Pozdrowienia od Bena Parkera, Hicks! - powiedział Alex półgłosem. Naokół aż do bramy posiadłości, ciągnęło się zielone puste pastwisko i nikt poza siedzącymi nie mógł usłyszeć jego słów. Człowiek uniósł głowę i spojrzał ze zdumieniem. - Przepraszam pana? Nie zrozumiałem. Jestem na wakacjach tutaj i nie znam dobrze okolicy. Jeżeli pyta pan o drogę, nie mogę niestety... - Jeżeli nie możecie poznać mnie Hicks, to nie poznacie także żadnego przestęPcy! - Joe roześmiał się cicho. - Gdzież to się podziały wasze bystre oczy? - Przepraszam pana... - siedzący mimowolnie rozejrzał się. - Ten Rolls Royce zmylił mnie. Pomyślałem, że to może jakiś lord, a nie... to znaczy, chciałem powiedzieć, że miał pan zawsze inne, skromniejsze samochody. - Proszę się nie przejmować - Karolina uśmiechnęła się. - Dla mnie także było to zaskoczeniem. Dzień dobry, sierżancie! - Dzień dobry, panno Beacon! PIękną mamy pogodę, prawda? - Prześliczną. - Nic ciekawego? - zapytał Alex. - Jak dotąd nic, proszę pana. Czy pozostanie pan tam przez pewien czas? - wskazał oczyma bramę. - Tak, jesteśmy zaproszeni przez pana generała Somerville'a. - Dzięki Bogu... - westchnął sierżant detektyw HIcks. - MIeszkam pod "Lwem i Koroną" w miasteczku. Dwie mile stąd. I opuścił głowę, żeby zająć się z jeszcze większą gorliwością rozplątywaniem swojej żyłki nylonowej. Wóz ruszył. Dwie potężne, rzeŽbione połowy kraty, stanowiącej bramę, były otwarte. - Czy to jedyny dojazd do Mandalay HOuse? - zapytał Joe, wjeżdżając do parku. - Tak. Jest jeszcze maleńki port naturalny, gdzie dziadek John trzyma swoją motorówkę, a właściwie jacht motorowy, bo to wielka motorówka z kabiną i wszystkimi wygodami. Ale od strony lądu można się tu dostać tylko tędy. O ile, oczywiście, ktoś nie nadejdzie polami i nie przedostanie się przez mur. Jeden zakręt pośród krzewów, potem drugi. Z dala mignął oświetlony słońcem kort tenisowy i klomb pełen czerwonych kwiatów za drzewami. A potem nagle w całej okazałości wynurzył się ogromny stary dom, okryty dzikim winem wznoszącym się aż po dach i oplatającym komin. Joe miękko przyhamował i zatrzymał auto pośrodku podjazdu, tuż przed oszklonymi i okratowanymi misternie drzwiami wejściowymi