Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Julian był poważny i nad wiek swój starszy, ale na pół żył w świecie, pół w niebiosach, do których jak najczęściej się chronił; Emilija sposobiła się także wstąpić do zakonu, nie uważając tego za ofiarę ale mając sobie za szczęście zbliżenie się w ciszy do Boga i poświęcenie usłudze bliźnich. — No! Powiedz-że nam i przyznaj się jakeś się zakochał, boć do tego idzie! Przerwał Albin. — Na cóż się wam przyda to wyznanie, kiedy miłość moja nie ściągnęła jej na ziemię — rzekł Teofil. — Tak jest... widzieć ją i nie pokochać było niepodobieństwem; alem nie śmiał powiedzieć jej o tem i pokoju świętej duszy zamącić; wyznałem to przed matką, która spokojnie, bez zadziwienia i wahania odpowiedziała mi: — Dziękuję panu żeś Emilkę ocenił, ale byłożby to dla niej szczęściem w porównaniu z tem co ją czeka? Cisza klasztoru! Bóg! Modlitwa! Praca! Bez tych niepokojów, któremi miota życie, na które bój wystawia! Miłość twoja mogłaby ostygnąć gdy ona najwięcej by jej potrzebowała, a Chrystus oblubieniec do śmierci dźwigać ją i wspierać nie przestanie. Ani nędza, ani praca, ani umartwienia jej nie straszne przy pomocy z nieba... Tak mi usta zamknęli, a Emilija wkrótce po- wstąpiła do Siostr miłosierdzia i we dwa la ta potem u łoża chorego chwyciwszy zgniłej gorączki, umarła jak święta z modlitwą na czystych ustach... Jam wyniósł z tego domu przyjaźń Juliana i nowy zwrót ducha, za który do dziś dnia jestem mu obowiązany; nie zostałem jak on ascetą, ale mogę westchnąć do Boga, pomodlić się i wierzę!!! A wiara dała mi nowe, życie. Umilkł i wszyscy milczeli szanując głębokie przekonanie z jakiem ostatnie wyrzekł słowa. — Mów dalej, dodał po chwili Albin, boję się żeby i to u ciebie przechodzącym tylko nie było fenomenem. — Nie — to jedno zostało we mnie; mam chwile wybuchów, łez i modlitwy gorętszej, ale nigdy mnie nie opuszcza wiara... Najlepszym moim przyjacielem jest Julian, żyjemy z nim jak bracia, on to skłonił mnie do ożenienia. — A więc się ożeniłeś nareście! Zawołał Albin, bravo! - Jakim sposobem? Spytał Longin. — Wytłómaczył mi naprzód, że ideałów nie ma na błotnistym świecie naszym, że anioły (jak jego siostra) są bardzo rzadkie i do niebios uciekają, a poczciwych i miłych istot bardzo wiele, byleby pliszki w gnieździe jastrzębia nie szukać. — Pewnik z historyi naturalnej! Rzekł Baltazar. — On tedy zawiózł między pliszki w perkalowych sukienkach — dodał Longin. — Nie, przypadek! — Deszcz, burza czy spotkanie w drodze? Nie zgadniecie jaki! - Cóż? — Koń! — A no! To ciekawe. — Miałem potrzebę kupić konia, wskazano mi sławną stajnię w sąsiedztwie byłego pułkownika Narostowskiego; pojechaliśmy razem z Julianem. W ganku spotkały nas trzy rodzone siostrzyczki, podobne do siebie, jednakowo ubrane, blondynki, uśmiechnięte, które mi Manię i Ziunię przypomniały. Zrobiła się znajomość. Nieźmiernie wesoło gwarząc i pustując zabawiliśmy tam cały wieczór, koniam kupił, a zaproszony po staropolsku zabawiłem nazajutrz jeszcze. Najstarsza z córek pułkownika chwyciła mnie za serce tym wdziękiem czysto naszym, dziewczętom polskim właściwym, — wesela, szczeroty, dobroci. Powróciłem do tego domu raz, drugi i trzeci, nareście ośmieliwszy się, zawiozłem z sobą stryja aby mnie oświadczył. Zrazu pułkownik czmychał, wziął mnie na konfessatę ostrą, nie było już co kłamać: wyspowiadałem mu się z życia i błędów otwarcie i szczerze, choć doskonale je wprzód znał z plotek... przekonał się z zeznań że ani kłamać ani uniewinniać się nie chciałem, zrobił parę uwag, dał czas do namysłu, a w końcu pobłogosławił. — Spodziewam się żeś się nie rozwiódł! Rzekł Longin. — Ja! Jestem najzapaleńszym z mężów! — Jak dawno żonaty, jeśli spytać wolno? — Pięć lat! — No! Dość długo, próba dostateczna... i dziś cóż porabiasz? — Gospodarzę, czytam, pracuję, uczę się i dzieci kołyszę. . — I nie przychodzą ci chętki do rozwodu, do zakochania, do awantur? Zostania księdzem lub wypalenia w łeb? Teofil się uśmiechnął. — Postarzałem, rzekł, a to doskonałe lekarstwo na fantazyę bujną, wiek obciął jej skrzydła. — Nie latając pełzać można..