Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kilkadziesiąt metrów dalej, między starym audi i nowiutkim oplem, stała ich furgonetka. Wcisnęła guzik srebrzystego iPoda na pasku; to zaprojektowane do tajnych operacji urządzenie zawierało skomplikowany radionadajnik działający na kilku bezpiecznych częstotliwościach. - Baza, tu Jedynka. Zaraz będę. - Przyjąłem - odrzekł jeden z czuwających w furgonetce techników. - Zaczekaj! - dodał podniesionym głosem. - Ktoś dzwoni do Kesslera... Każe mu się przygotować, bo już po niego jadą! Nareszcie! Randi uderzyła pięścią w otwartą dłoń. Najwyższa pora. - Zrozumiałam. Przygotujcie się. Kiedy tylko go zgarną, ruszamy za nimi. - Przyjąłem - stęknął technik, gramoląc się z tylnego siedzenia na przednie. Wciąż idąc w kierunku furgonetki, Randi przełączyła się na częstotliwość młodej berlińskiej agentki patrolującej teren za skrzyżowaniem z ulicą Kesslera. - Obserwator, tu Jedynka. Zgłoś się. Cisza. Randi zmarszczyła czoło. - Carla, to ja. Zgłoś się. Wciąż cisza. I trzaski zakłóceń radiowych. Randi odwróciła się na pięcie. Przeszedł ją zimny dreszcz. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Rozpięła kurtkę, żeby mieć lepszy dostęp do beretty w kaburze pod pachą... I w tym samym momencie zobaczyła czarne bmw, które pędziło aleją, wymijając jadące wolniej samochody i ciężarówki. Odruchowo wsunęła rękę pod kurtkę, ale nie, limuzyna minęła ich furgonetkę i pojechała dalej. Randi odetchnęła. Lecz nagle bmw gwałtownie zahamowało. Wpadło w kontrolowany poślizg, paląc gumy zawróciło o sto osiemdziesiąt stopni i znieruchomiało ledwie kilka metrów od furgonetki. Otworzyły się drzwiczki -jedne, drugie, trzecie - i na ulicę wyskoczyło trzech szczupłych, zwinnych mężczyzn. Błyskawicznie ustawili się półkolem. Każdy trzymał przy ramieniu MP5SD, zaopatrzony w tłumik pistolet maszynowy Hecklera & Kocha. Randi wytrzeszczyła oczy, widząc, że są w czarnych kombinezonach i ciemnozielonych, ozdobionych orłem beretach elitarnej grupy antyterrorystycznej GSG-9, Grentzschutzgruppe-9. 212 - O cholera... - wymamrotała. Musiał wypatrzyć ich któryś z sąsiadów albo jakiś sklepikarz. Wypatrzył, nabrał podejrzeń i zadzwonił na policję. Po horrorze z jedenastego września i po masakrze na dworcu kolejowym w Madrycie siły szybkiego reagowania Niemiec, Francji, Hiszpanii i innych krajów europejskich utrzymywano w stanie ciągłej gotowości bojowej. Nie było sensu ich wkurzać. Jeśli zakładali, że wysłano ich na akcję przeciwko terrorystom, musieli być straszliwie spięci. Jeszcze bardziej przyspieszyła kroku i powoli sięgnęła za pazuchę po identyfikator. Może zdąży zainterweniować, zanim skorzy do działania Niemcy zepsujątę starannie przygotowaną operację. Bo kiedy na oczach ciekawskich gapiów wywloką ich z furgonetki na chodnik, wszystko trafi szlag i niemieckie media będą miały używanie, donosząc o lekkomyślnych agentach CIA, których przyłapano na obserwowaniu spokojnych berlińczyków. - Jedynka, tu Baza - zaskrzeczało w słuchawce. - Co robimy? Randi przełączyła się na częstotliwość furgonetki. - Siedźcie tam - odparła. - Już idę. Zaraz to załatwię. Dzieliło ich najwyżej pięćdziesiąt metrów, kiedy niczym nie sprowokowani komandosi bez ostrzeżenia otworzyli ogień. Strzelali ogniem ciągłym, szatkując kulami furgonetkę z odległości ledwie kilku metrów. Trysnęły snopy iskier. Dziesiątki pocisków przebiło karoserię, roztrzaskując elektroniczny sprzęt i rozdzierając ludzkie ciało. Większość wyleciała drugą stroną i z prawie ponaddźwiękową prędkością poszybowała dalej, jednak kilkanaście trafiło w cel i zmieniło furgonetkę w krwawą komorę do uboju zwierząt. Przez chwilę z tkwiącej w uchu Randi słuchawki dobiegały potworne krzyki, które na szczęście szybko ucichły, bo tamci nie przestawali strzelać. Randi struchlała. Chryste, to ludzie Renkego! Nie przyjechali tu ratować Kesslera. Przyjechali, żeby zabić tych, którzy go obserwowali. Wściekle wykrzywiła usta. Wyszarpnęła z kabury berettę, wymierzyła w najbliżej stojącego komandosa i oddała dwa strzały. Pierwsza kula poszła za wysoko. Druga trafiła prosto w pierś. Ale zamiast go powalić, siła uderzenia pocisku odrzuciła go tylko parę kroków do tyłu. Ubrany na czarno mężczyzna stęknął i zgiął się wpół, ale szybko się wyprostował. Miał rozdarty kombinezon, lecz nie było na nim ani śladu krwi. Boże, pomyślała Randi. Te sukinsyny są w kamizelkach kuloodpornych, w tym momencie włączył się instynkt samozachowawczy: rzuciła się na 2iemię i ukryła za stojącym przy krawężniku volvo