Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

A gdy z Podgórza pod Krakowem (dziś przedmieście) wyruszyła procesja w stronę miasteczka Gdowa, w którym było jedno z ognisk rzezi, nie pomogły ni obrazy święte, ni chorągwie kościelne, rozpite chłopstwo rzuciło się i na procesję! Rządowi chodziło o zniszczenie organizacji powstańczej oraz nieprzyjaźń pomiędzy chatą a dworem, ale żeby kawał kraju zamienił się na zbójectwo tego było nawet rządowi austriackiemu za dużo. Wojsko rozpędziło w kilka dni zbójecki motłoch. Czemuż nie zrobiono tego od razu? Wyjaśnienie znajdziemy w manifeście cesarza Ferdynanda z dnia 13 marca 1846 r., w którym dziękuje ludowi wiejskiemu za "wierność okazaną dla tronu". Ale pańszczyznę rząd zostawił. Kościół nie mógł milczeć wobec tej całej przeraźliwej nikczemności rządu, ani też pozostawić ludu w takiej ciemnocie moralnej. Całe duchowieństwo solidaryzowało się z ks. Serwatowskim. Powzięto myśl misji generalnych. Odznaczyli się wówczas 00. Jezuici, a wśród nich na pierwsze miejsce wysunęła się świetlana prawdziwie postać ks. Karola Antoniewicza. Można powiedzieć, że od tych misji zaczęła się nowa era w dziejach ludu wiejskiego w zaborze austriackim. Misje objęły pewne okolice ówczesnych obwodów sądeckiego, tarnowskiego i bocheńskiego a trwały pół roku od Wielkiejnocy do końca września 1846 r. Misjonarze podzielili pomiędzy siebie całą tę połać Małopolski, jeżdżąc zazwyczaj po dwóch. Objazd, w którym uczestniczył ks. Antoniewicz miał 15 głównych postojów: Brzany, Bobowa, Bruśnik, Ciężkowice, Lipnica, Gromnik, Wilczyska, Podole, Rożnów, Korzenna, Tropie, Staniątki, Brzeźnica, Nagoszyn, Wiewiórka. Wyjazd nastąpił z Nowego Sącza, z kolegium 00. Jezuitów, cieszącego się wielką powagą. Budziły się w ks. Antoniewiczu obawy i wątpliwości, czy podoła tak trudnemu zadaniu, ale powiedział sobie, iż "na te pytania jedna pocieszająca odpowiedź, że taka była wola starszych, a tym samym wola Boska". Misja trwała z reguły 8 dni na jednym miejscu, niekiedy jednak przeciągała się. Do każdego miejsca misyjnego ciągnął lud z procesjami z okolicy, nawet po kilka mil. Spowiadano się i komunikowano zazwyczaj do dziesiątej w nocy i jeszcze po misji musieli zostawać księża, którzy do pomocy Jezuitom się zjeżdżali, żeby wysłuchiwać setki takich, którzy się do spowiedzi jeszcze nie zdołali docisnąć. Ale pierwszy dzień misji nie zawsze bywał miły. W takim np. Bruśniku zanosiło się na ponowne rozruchy i "musiano o wojsko prosić dla zapobieżenia dalszym bezprawiom". A jednak z pomocą Bożą misja przyniosła tam nadzwyczajne owoce. Władza zakonna kazała potem ks. Antoniewiczowi sporządzić spis tych misji na piśmie; wydano je drukiem. Korzystając z tego, możemy towarzyszyć myślą wielkiemu apostołowi chłopów dzień po dniu, od wsi do wsi. Podamy tu nieco wyjątków z tych opisów, będziemy nawet chętnie używali jego własnych słów. Rzecz prosta, że znajdzie się tu drobna tylko cząstka z jego zapisek dla przykładu. Przede wszystkim zadajmy sobie pytanie, co ten lud robił, a zobaczymy, że zachował się, jakby pozbawiony rozumu. Co ksiądz Antoniewicz zastał? Nie sądźmy, że była to zemsta ludu za złe obchodzenie się z nim! Właśnie, że pierwszymi ofiarami byli najlepsi ludu przyjaciele i dobrodzieje! Ci bowiem byli rządowi najbardziej nienawistni. Bandami kierowali płatni zbirowie (łajdaków wszędzie można znaleźć) i ci tak manewrowali, że gdzie lud okazywał przywiązanie do dworu, prowadzili taką gromadę o kilka mil dalej, a do wsi zgodnej nasyłano chłopów całkiem obcych, z dalszych okolic. Padali ofiarą najszlachetniejsi opiekunowie włościan. Ksiądz Antoniewicz tłumaczy tę zagadkę w sposób następujący: "Ten lud nie mógł pojąć i wierzyć temu, aby mógł kto dla kogo bez własnego interesu się poświęcić, aby mógł kto kochać". Pod Bobową "młody pan, wróciwszy z zagranicy, żył spokojnie pośród swoich poddanych, od których powszechnie był kochany i zasługiwał na tę miłość". Pozostawał więc spokojnie w domu, gdy niespodziewanie go napadnięto, a gdy powracał po jakimś czasie do przytomności, trzy razy go dobijano, aż w końcu dobito, pokaleczywszy wszystkie członki