Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Oczywiście nie mógłby tego wszystkiego zorganizować sam, dlatego podejrzewamy bezpośredni nadzór wywiadu libijskiego, który działa przy wydatnej pomocy dawnego KGB. Jak wiecie, w lutym do naszej ambasady w Paryżu zgłosił się podobny dezerter, który potem zwiał. Uważamy, że to była próbna akcja. — Nowojorski ATTF przekazał tego faceta Waszyngtonowi — przypomniał Bobowi Koenig — a FBI i CIA pozwoliły mu uciec. * To prawda — przyznał Bob — ale nie znam tej sprawy z pierwszej ręki, więc trudno mi się wypowiadać. * Gdyby ten lutowy gość nie zwiał — naciskał Koenig — temu kwietniowemu, Khalilowi, nie udałoby się takie lądowanie u nas, jak to było wczoraj. * To również prawda. Lecz zapewniam pana, że wylądowałby tak czy inaczej. * Czy wpadliście może na jakikolwiek trop tego lutowego uciekiniera? — zapytał Koenig. — Gdybyśmy go znaleźli... On nie żyje — oznajmił Bob. — Policja stanowa z Marylandu znalazła spalone ciało w stanie rozkładu w lasach koło Silver Spring. Twarz zwęglona, palce też. Poprzez biuro osób zaginionych FBI dotarli do sekcji antyterrorystycznej, która akurat poszukiwała zbiegłego azylanta. Naszych tatuaży nie udało się znaleźć, ale zidentyfikowano go po uzębieniu. To był gość z Paryża. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Wreszcie przemówił Jack. * To skandal, że mnie nikt nie poinformował. * Tę kwestię może pan omówić tylko z wicedyrektorem, szefem sekcji antyterrorystycznej. * Dziękuję. * Mamy innych dezerterów i imigrantów z Libii — kontynuował Bob — których przepytujemy na temat Khalila. Jak dotąd nie dowiedzieliśmy się niczego. Wiemy jednak o kapitanie armii libijskiej Karimie Khalilu, zamordowanym w Paryżu w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku. Libia oskarżyła o to Mossad, a jednak francuska Surete uważa, że zabili go jego ziomkowie. Zdaniem Francuzów żona kapitana Khalila, Farida, była kochanką Kaddafiego, który po prostu kazał się go pozbyć. No, ale to Francuzi — dodał ze znaczącym uśmiechem. Wszyscy się roześmiali. Ach, ci Francuzi. Wszystko im się kojarzy z jednym... — Staramy się ustalić czy Asad Khalil może być krewnym Karima. Jest akurat w takim wieku, że mógłby być jego synem albo siostrzeńcem. Wpadłem na pewien pomysł. — A może byśmy zaproponowali mediom nagłośnienie tej historii o Kaddafim i pani Khalil, i o tym, że Wielki Przywódca kazał usunąć męża kochanki? Jeżeli Asad jest synem Karima, powinien natychmiast wrócić do domu i zabić Kaddafiego, zabójcę swego ojca. Dobry Arab tak by postąpił. Krwawa wendeta, no nie? Bob przetrawił to w myśli. * Udam, że tego nie słyszałem — odparł w końcu. * Dlaczego, to całkiem niezły pomysł — podjął piłkę, jak na to liczyłem, Ted Nash. Dla Boba było to już najwyraźniej nie do przyjęcia. — Najpierw dowiedzmy się, czy w ogóle coś łączy obu Khalilów — powiedział. — Taka... psychologiczna zagrywka może obrócić się przeciwko nam. Ale przedstawię tę propozycję na najbliższej naradzie wydziału. Teraz przemówiła Jean, która przedstawiła się jakimś innym imieniem. — Moim zadaniem w tej sprawie jest przyjrzeć się wszystkim akcjom przypisywanym Khalilowi w Europie — oznajmiła. — Nie zamierzamy oczywiście dublować CIA — skłoniła się superagentowi Nashowi — skoro jednak Khalil znalazł się na naszym terenie, FBI musi się zapoznać z całokształtem jego działalności. Jean mówiła dalej, padały słowa „współpraca między służbami", „koordynacja" i tym podobne. Asad Khalil, do tej pory ledwie podejrzewany o terroryzm, stawał się najbardziej poszukiwanym terrorystą na świecie od byłem tego pewien, całe to zainteresowanie wielce pochlebiało i dostarczało ekscytacji. Niedługo, kiedy cała historia wyjdzie na jaw, media zapełnią się jego fotografiami. Będzie mu trudniej uciekać, lecz nie wróci do Libii, bo nade wszystko pragnął pokonać nas na naszym terenie. — Będziemy w stałym kontakcie z ATTF w Nowym Jorku — zakończyła swój wywód Jean. — Będziemy udostępniać sobie nawzajem każdą zdobytą informację. W naszej profesji informacja jest niczym złoto, wszyscy się za nią uganiają, ale nikt nie chce się dzielić. Więc nie nazywajmy może tego udostępnianiem, lecz pożyczaniem, a rozliczymy się na końcu. Nie mogłem nie dać jej prztyczka w nos. — Miła pani — rzekłem — zapewniam panią, że jak znajdziemy trupa Asada Khalila w Central Parku, będziecie wiedzieli pierwsi. Ted Nash parsknął śmiechem. Zaczynałem lubić faceta. W tym budynku mieliśmy więcej wspólnego ze sobą niż z miłymi i schludnymi ludźmi, którzy nas otaczali. Przygnębiające. * Czy są jakieś pytania? — chciał wiedzieć Bob. * Na którym piętrze jest Archiwum X? — zapytałem. * Zbastuj, Corey — rzucił Koenig. * Tak jest. Zbliżała się 18.00, a skoro nie kazali nam zabrać szczoteczek do zębów, pomyślałem, że to już koniec. Ale nie, zaprowadzili nas teraz do sali konferencyjnej i zasiedliśmy przy stole wielkości boiska, wraz z trzydziestoma innymi osobami, które w większości spotkaliśmy już tego dnia na różnych stacjach drogi krzyżowej. Pojawił się wicedyrektor do spraw antyterroryzmu, wygłosił pięciominutowe kazanie i z powrotem wstąpił do niebios. Konferencja trwała prawie dwie godziny. Składała się z podsumowania dnia, wymiany bryłek złota, konstruowania planu działania i tak dalej. Każde z nas otrzymało grube dossier, zawierające zdjęcia, nazwiska, telefony kontaktowe, a nawet streszczenie tego, o czym rozmawialiśmy od rana, choć wymagało to przecież nagrania, spisania z taśmy, zredagowania i wydrukowania kilka razy w ciągu tego dnia. Naprawdę, Kate była tak uprzejma, że spakowała moje szpargały do swojej dyplomatki; ledwie się zmieściły. — Musisz nosić teczkę, bo zawsze coś dają — poradziła mi. — Zakup teczki można zresztą odliczyć od podatku — dodała. Konferencja się skończyła i wszyscy wylegli na korytarz. Jeszcze coś tam gwarzyliśmy, ale w zasadzie to był koniec. Czułem już zapach powietrza na Pennsylvania Avenue. Potem samochód, lotnisko, samolot o 21.00, o 22.00 będę w Nowym Jorku i przed 23.00 w domu