Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kiedy płatnik pił piwo ze stewardesą, przed przystąpieniem do rozliczania rejsu, znów pomyślał o nauczycielu i przez chwilę zastanawiał się, czy spotkało go coś dramatycznego, czy coś przykrego i dręczą- cego. Przecież nie narzekał na nic podczas rejsu, więc szybciej o nim zapomni niż o młodym Żydzie, hałaśliwych turystach od Cooka, chorej kobiecie w purpurowym kos- tiumie, która zgubiła pierścionek, czy o starszym panu, który za swoją koję przez pomyłkę zapłacił dwukrotnie. O dziewczynie zapomniał już pół godziny temu. Właśnie to zapomnienie połączyło ją z Richardem Johnem — poza równie ciężkimi krokami na pokładzie, tym samym zapa- chem oleju, który wdychali przez dwie godziny, błyskaniem świateł sygnałowych, zmartwionymi twarzami i brzękiem szklanek. Wiatr ustał na dziesięć sekund i dym, który roznosił się ponad nabrzeżem, znieruchomiał na tę chwilę. Myattowi zdało się, że oto wiszą nad nim szare, wędrujące namioty, gdy z trudem torował sobie drogę w lepkim błocie. Zapom- niał, że zamszowe buty są już do niczego i że celnik będzie złośliwy, wyszukawszy w jego bagażu dwie jedwabne pi- dżamy. Z bezczelności tego człowieka, od jego pogard- liwego, krótkiego „Żyd, Żyd" pogrążył się w cieniu tych wielkich namiotów. Teraz przez moment był w domu i nie musiał pamiętać o swoim futrzanym płaszczu, o marynarce z Savile Rów, o swych pieniądzach i pozycji w firmie, aby dodać sobie otuchy. Kiedy jednak dotarł do pociągu, wiatr wzmógł się i namioty rozwiały się, a Myatt znów znalazł się w samym centrum nieprzyjaznego świata. Z ulgą jednak przypomniał sobie, co można kupić za pieniądze. Nie można co prawda nabyć grzeczności, można jednak być szybszym od innych ludzi. Pierwszy przeszedł kontrolę celną i zanim nadejdą kolejni pasażerowie, miał nadzieję, iż załatwi dla siebie w pociągu samodzielny prze- dział sypialny. Nienawidził rozbierać się w obecności in- nych. Zdawał sobie sprawę, że wykupienie przedziału bę- dzie go kosztowało drogo, choćby dlatego, że jest Żydem; to nie będzie sprawa uprzejmego pytania i odpowiednio wyso- kiej łapówki. Przeszedł wzdłuż jasno oświetlonego wagonu restaura- cyjnego; małe lampki o bladopurpurowym blasku oświetlały stoliki nakryte do obiadu. „Ostenda—Kolonia—Wiedeń— —Belgrad—Istambuł". Minął tabliczkę nawet jej nie czyta- jąc; znał trasę. Przebiegły mu przed oczyma charakterys- tyczne fragmenty drogi: iglice minaretów oraz kopuły i bu- dynki poszczególnych miast, z których żadne nie oferowało stałego osiedlenia komuś z jego rasy. Konduktor, jak się spodziewał, był twardy. Pociąg — mó- wił —jest pełen, a Myatt i tak wiedział, że kłamie. Kwiecień był jeszcze zbyt wczesnym miesiącem na masowe podróże, a zresztą na parowcu na kanale La Manche Myatt zauważył bardzo niewielu podróżnych pierwszej klasy. Kiedy dys- kutował z konduktorem, chmara turystów zaczęła przecis- kać się korytarzem. Damy w średnim wieku przyciskały do siebie szale i pledy, a stary ksiądz narzekał, że zgubił gdzieś egzemplarz swojego „Wide Worid Magazine". — Zawsze czytam „Wide Worid", kiedy podróżuję — mó- wił. Za nim, spocony i nerwowy z powodu piętrzących się trudności, szedł ich przewodnik, ze znaczkiem agencji w klapie. — Voila — powiedział konduktor, a jego gesty zdawały się świadczyć, że pociąg stał się miejscem, do którego wdziera się niecodzienny, uciążliwy intruz. Myatt był jednak zbyt doświadczony, by się na to nabrać. Grupa turystów kierowała się do wagonu sypialnego do Aten. Kiedy podwoił zapropono- waną wcześniej sumę, konduktor dał za wygraną i otworzył Myattowi drzwi przedziału, przed którym akurat stali, ozna- czając go jednocześnie jako zarezerwowany. Myatt wszedł do środka i, znalazłszy się wreszcie sam, westchnął z ulgą. Obserwował teraz przepływające twarze, oddzielony od nich ścianą szkła. Mimo grubego płaszcza, przez cały czas dawał mu się we znaki przenikliwy chłód, teraz więc natychmiast włączył ogrzewanie w przedziale. Jego oddech sprawiał, że para szybko zaczęła pokrywać szyby i już po chwili rozpoznawał jedynie zamazane kontury przechodzą- cych obok ludzi: jasnopurpurowa suknia, kołnierzyk księ- dza, czyjeś przenikliwe, rozzłoszczone oczy. Tylko raz po- kusiło go, by przerwać tę narastającą izolację i otrzeć palcami szkło, aby uważniej przyjrzeć się szczupłej dziew- czynie w białym płaszczu przeciwdeszczowym, zmierzają- cej korytarzem w kierunku przedziałów drugiej klasy. W pewnym momencie otwarły się drzwi i stanął w nich starszy mężczyzna. Rozejrzał się. Miał siwe wąsy, okulary i na głowie wymiętoszony kapelusz. Myatt powiedział mu po francusku, że przedział jest zajęty. — Jedno miejsce — odparł mężczyzna. — Czy chodzi panu o drugą klasę? — zapytał Myatt, ale mężczyzna tylko potrząsnął głową i odszedł. Pan Opie z pełną świadomością otaczającego go luksusu padł na swoje miejsce w rogu przedziału i z ciekawością, ale też z rozczarowaniem, zmierzył wzrokiem małego, bladego człowieczka siedzącego naprzeciwko niego. Mężczyzna wy- glądał wyjątkowo nieciekawie. Miał zniszczoną cerę. Ner- wy, pomyślał pan Opie, obserwując, jak sąsiad przebie- ra bezsensownie palcami. Były krótkie, tępo zakończone i grube