Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

„Weź go” – zabrzmiał głos, a ona sięgnęła w ogień i ujęła chłodny puchar pełen lodowatego płynu. „Wypij” – polecił jej głos. Uczyniła to. Wokół niej zahuczały płomienie, jednocześnie zimne i palące – czuła, jak przepływają jej wzdłuż rąk i nóg. Porywisty wicher wstrząsnął pożogą, a u jej stóp zadudniły bębny, pomyślała o koniach, Sabenie i Rumaku Wichru, ojcu wielu źrebiąt. Ujeżdżała płomienie, skacząc w mrok, w nicość, a potem przez bezkresne pola kwiatów, gdzie języki ognia otulił chłód i słodkie zapachy mięty, cynamonu i źródlanej wody. Alyanya – pomyślała na koniec. Pani Pokoju – dziwna opiekunka dla wojowniczki. Usłyszała łagodny śmiech i poczuła leczący dotyk ziół Pani. Potem wyobraziła ich sobie wszystkich razem, a płomienie rozrosły się na podobieństwo wielobarwnych płatków kryształu, odcinając ją od wizji, jak witraże Holu oddzielają wiernych od nieba. Były coraz wyższe, a ona wędrowała między nimi, aż wreszcie ujrzała w oddali kres. Wróciła do siebie. Siedziała przed zimnym paleniskiem domu Kuakgana. Po drewnie została garstka popiołu. W ciemnościach wyczuła czekającego u jej boku mistrza Oakhallow. Wzięła głęboki wdech. – Paksenarrion? – Musiał dosłyszeć jej oddech, czekał na to. Nigdy nie słyszała w jego głosie takiej troski. – Tak. – Mówienie przychodziło jej z trudem. Myślenie też. Nie była pewna, co się stało ani ile czasu to trwało. Westchnął głęboko. – Zaczynałem się martwić. Kiedy nie wróciłaś od razu, bałem się, że mogłaś się zatracić. – Ja... nie wiem, gdzie byłam. – Nawet nie zamierzam ci tego sugerować. Jak się czujesz? Wsłuchała się w siebie. – Cóż... nie spłonęłam... Kuakgan roześmiał się. – Nie straciłaś też zmysłów. Tak przypuszczam. Zapalę światło... Nie myśląc, uniosła dłoń – czubek jej palca rozjarzył się blaskiem. – Matko Drzew! – wyrzucił z siebie w podnieceniu Kuakgan. – Czy właśnie to się wydarzyło? Skonfundowana, przyglądała się płomyczkowi. – Nie wiem, co zrobiłam! Nie wiem – co to jest? – To światło... zaklęcie światła. Potrafią to niektórzy paladyni – nigdy nie widziałaś? Przypomniała sobie paladynów przywołujących światło. – Tak, ale wtedy... – Co wtedy? Och, rozumiem. Cóż, tak jak przypuszczałem: jesteś paladynką wyjętą spod prawa, że tak się wyrażę. Prawa ludzi. – Ale to nie może... to jest, ja nie mogę... a poza tym, jak ja to robię? I jak to powstrzymać? – Wciąż wpatrywała się w światełko, bała się odwrócić wzrok lub poruszyć dłonią. – Jedną chwilę. – Kuakgan wstał, wyjął spod płaszcza świecę i przytknął jej do dłoni. Nic się nie stało. – Ach. – Co? – To prawdziwe zaklęcie światła, a nie wiedźmi blask. Wiedźmi blask podpala świece, magiczne światło nie. – Usłyszała zgrzyt krzemienia o stal. Świeca zabłysła żółtym płomieniem, bladym w porównaniu z jej światłem. – Już go nie potrzebujesz. Poproś o ciemność. – Kogo mam poprosić? – Czuła się głupio. – Kogo nazwałaś? Kto był z tobą? Pamiętaj: jesteś paladynką, a nie magiem, nie władasz mocą, lecz o nią prosisz. Proszę – pomyślała zmieszana Paks. Światło znikło. W głowie zabrzmiało parsknięcie śmiechu. – Naprawdę chciałeś to powiedzieć? – zapytała Kuakgana, patrząc, jak zapala kolejne świece. – Chcesz powiedzieć, że naprawdę jestem paladynką, po tym wszystkim... – Urwała. – Nie jestem ekspertem w sprawach paladynów – powtórzył. – Lecz coś z pewnością się wydarzyło. Wiem, że nie jesteś Kuakganem. Oboje wiemy, iż nie jesteś marszałkiem Girda. Ani czarodziejką. Lub elfem. Zostawia to niewiele wyjaśnień twych umiejętności. Najbardziej pasuje paladyn. – Ale ja byłam... – Nie chciała tego powiedzieć, wiedziała jednak, że zrozumiał. – Hmmm. Zawsze zastanawiało mnie, jak paladyni Girda mogą być obrońcami bezradnych, skoro sami nigdy tacy nie byli. To jak proszenie sokoła, by wczuł się w sytuację pardwy, lub wilka, by współczuł owcom. Nawet jeśli z oswojonego wilka byłby dobry pies pasterski, nigdy nie zrozumiałby, co czuje owca. Ty, Paksenarrion, masz więcej szczęścia. Byłaś, jak sama uważałaś, tchórzem i nie mogłaś walczyć, więc wiesz, jak to jest. Wiesz, jaką budzi to gorycz i do jakiego zła może doprowadzić. Dlatego właśnie najlepiej nadajesz się do walki z nim. Przynajmniej ja w to wierzę. Patrzyła na swój tylko co świecący palec. Chciała sprzeciwić się, że to nie może być prawda – została zbyt głęboko zraniona – musiała zbyt wiele przezwyciężyć. Lecz w głębi ducha czuła drżącą moc, śmiech i radość, jakiej nie znała wcześniej