Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Udar – przeraziła się mniszka. I nic dziwnego – czy to daleko do apopleksji przy takiej tuszy... Ale Tatiszczewa oznak paraliżu nie zdradzała, przeciwnie, gwałtownym ruchem poderwała rękę i palcem pokazała zakonnicy coś za jej plecami. Pelagia odwróciła się i zobaczyła, że do schodów, zostawiając na ziemi purpurowy ślad, pełznie z sadu Łapaj. Z białej, guzowatej głowy psa sterczał głęboko wbity toporek, nie wiedzieć czemu pomalowany na niebiesko, tak że cała ta biało-niebiesko-czerwona gama ściśle odtwarzała barwy rosyjskiej flagi. Łapaj pełzł ostatkiem sił, z wysuniętym językiem, wpatrzony w jeden punkt – tam, gdzie zastygła w przerażeniu Maria Afanasjewna. Nie skowyczał, nie skamlał, po prostu pełzł. Przy samej werandzie siły go opuściły, uderzył jeszcze łbem w dolny stopień, zadygotał dwa razy i zamarł. Tatiszczewa zaszeleściła suknią, przechyliła się na bok i zanim siostra Pelagia zdążyła ją podtrzymać, zwaliła się na ziemię, a jej głowa gruchnęła o sosnowe deski. Pozbawiony kolebki Chapaj jak miękka biała piłeczka potoczył się po werandzie i żałośnie zaskomlił przez sen. IV Kłębowisko jadowitych węży Lekarz nie stwierdził udaru, ale i nadziei nie rokował. Gorączka nerwowa – oznajmił. Nauka medyczna nic tu zdziałać nie może. Zdarza się, że całkiem zdrowy człowiek od wstrząsu nerwowego spali się w niewiele godzin, a tu i wiek zaawansowany, i serce, i histeryczne usposobienie. Zapytany, co mimo wszystko robić, jak leczyć, pomyślał i odpowiedział osobliwie: „Zabawiać i rozweselać”. Ale czym tu ją zabawiać, jeśli ona cały czas tylko o jednym mówi? Czym rozweselać, jeśli jej z oczu bez przerwy łzy lecą? A na dodatek nikogo z bliskich do siebie nie dopuszcza, krzyczy: „Wszyscy jesteście mordercami!” Doktor odjechał, pobrawszy za wizytę należne honorarium, a na naradzie rodzinnej postanowiono prosić siostrę Pelagię, żeby wzięła na siebie opiekę duchową nad chorą. Tym bardziej że i sama Maria Afanasjewna, choć nie chciała widzieć ani wnuków, ani sąsiadów, ani nawet administratora, stale o mniszkę pytała i wołała ją do siebie do sypialni niemal co godzina. Pelagia szła na wezwanie, siadała u wezgłowia i cierpliwie wysłuchiwała rozgorączkowanych opowieści generałowej. Story pokoju były zasunięte, na stoliku płonęła lampa pod zielonym abażurem, pachniało anyżkiem i miętowymi pastylkami. Tatiszczewa to chlipała, to z przestrachem wtulała się w poduszkę, to nagle wpadała we wściekłość, choć, prawdę mówiąc, nie na długo, bo nie miała już na to siły. Niemal stale przy jej boku leżał Chapaj, którego Maria Afanasjewna głaskała, nazywała sierotką i przekarmiała czekoladą. Biedaczek umęczył się śmiertelnie brakiem ruchu i od czasu do czasu urządzał bunt, szczekając i piszcząc. Wtedy Tania brała go na smycz i zabierała na spacer, ale przez cały czas ich nieobecności gospodyni niepokoiła się i co chwila popatrywała na wielki zegar ścienny. Pelagia oczywiście żałowała cierpiącej, ale jednocześnie dziwiła się, skąd w słabym, ledwie poruszającym językiem człowieku bierze się tyle złości. Maria Afanasjewna mówiła, całując Chapaja w pomarszczoną mordkę: – O ileż psy lepsze są od ludzi! Wsłuchując się w głosy, dochodzące niewyraźnie skądś z głębi domu, syczała nienawistnie: – Nie dom, tylko kłębowisko jadowitych węży. Albo po prostu, gapiąc się na ręce zakonnicy, szybko pobrzękującej drutami, krzywiła się: – A co też ty, mateczko, tam robisz? Paskudztwo jakieś. Wyrzuć to zaraz. Najbardziej jednak nieprzyjemne były ataki podejrzliwości, ogarniające generałową kilka razy na dzień. Wtedy właśnie służba rzucała się szukać siostry Pelagii. Znajdowano ją w jej pokoju albo w bibliotece, albo w parku i prowadzono do starszej pani, a ta, już cała zjeżona, skulona pod kołdrą tak, że widać było tylko błyszczące, przerażone oczy, szeptała: – Już rozumiem, to Piet’ka, nikt inny! On mnie nienawidzi, chce mojej śmierci! Jego tu przecież siłą trzymają, muszę się za niego przed policją tłumaczyć. „Benckendorfem” mnie przezywał i najgorszymi wyrazami. To on, tielianowowskie nasienie! We wszystkim mu przeszkadzam. Chciał wiejskie dzieciaczki uczyć, a ja mu nie dałam, bo niczego dobrego ich nie nauczy. Pieniędzy też nie daję, bo swoim nihilistom prześle. A teraz jeszcze całkiem głowę stracił, z Tańką moją zachciało mu się żenić. Z pokojówką! „Nie waż się, babciu – powiada – mówić jej «ty», powinnaś w niej człowieka zobaczyć”. Dobre sobie, co? Mój wnuk z latawicą z czeladnej będzie się żenił! Żeby jeszcze ją kochał bez pamięci, wszystko się zdarza, ale nie. To taki jego pomysł – złożyć siebie na ołtarzu i tak półpiśmienną dziewkę na oświeconą kobietę przerobić. „Wielkie sprawy – powiada – są dla wielkich ludzi, a ze mnie człowieczek maleńki i sprawa moja też będzie maleńka, za to dobra. Jeśli każdy z nas choćby kogoś jednego uczyni szczęśliwym, to już życia na próżno nie zmarnuje”. Ja mu na to: „Nie uczynisz dziewczyny szczęśliwą bez miłości, choćbyś ją całą ozłocił, choćbyś jej wszystkie na świecie książki na głos przeczytał. Po co Tańce w głowie zawracasz? Ja już nawet narzeczonego jej przyuważyłam, syn prasoła, w sam raz będzie. A ty w niej tylko niepotrzebną ambicję zasiewasz, chcesz, żeby ona przez całe życie z poczuciem niespełnienia się snuła”. I do tego, to już największy wstyd, nawet z nią nie śpi, odmieniec jeden! Ja tak myślę, że jakby do niej po nocach łaził, to szybko by się wyszumiał i poszedł po rozum do głowy. No, a co ty na mnie, mateczko, z takim wyrzutem patrzysz? Życie przeżyłam, to wiem, co mówię. A godzinę później już co innego chodziło jej po głowie. – Nie, to Nainka. Z udręki się wściekła. Ja ten charakter znam doskonale, sama taka byłam