Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Co za los! Stałem się pogromcą kucharzy! Jakby wyczuwając niebezpieczeństwo, legionista odwrócił się - i dostał kotłem po głowie. Omal mi ręce nie odpadły po tym ciosie. Żołnierz runął ogłuszony na ziemię. Szybko wróciłem do kucharza i stwierdziłem, że oddycha i lada chwila odzyska przytomność. Zdarłem z niego brudny fartuch, mocno związałem ręce, ściągnąłem do połowy spodnie, żeby nie mógł ruszać nogami i zatkałem mu usta kawałkiem jego własnej koszuli. Pobiegłem do drugiego legionisty. W samą porę, właśnie zaczął się ruszać. Wziąłem ze stołu nóż kuchenny i przystawiłem biedakowi do gardła. Oddziały saperskie, chluba Mocarstwa, stały niemal na równi z pretorianami i awiatorami. W tych oddziałach służą nawet twardogłowi arystokraci z gatunku tych, co to umrą, ale nie złamią przysięgi. Ale ten oddział wyraźnie składał się z prostszych ludzi mających o honorze nieco odmienne pojęcie. - Piśnij tylko, zarazo, a zrobię z ciebie gulasz - wysyczałem, wściekle szczerząc zęby. - Rozumiesz? Pobladły żołnierz pokiwał głową. Jedna źrenica zalała się krwią i była większa od drugiej - zafundowałem biedakowi wstrząs mózgu. Zresztą, po co go żałuję, oni nas nie żałowali! - Ilu tu jest ludzi? - zapytałem. - Dwie setki... - wyszeptał żołnierz. - Co? - zerknąłem na stół, który mógł pomieścić najwyżej czterdziestu ludzi. - Wokół są jeszcze cztery kuchnie... - Gdzie dokładnie? - spytałem tak groźnie, jakbym planował wyrżnąć wszystkich kucharzy i skazać saperów na śmierć głodową. Żołnierz pokazał. Okazało się, że wyszliśmy w samym środku pierścienia kuchni polowych. - Kiedy tu przyjdą? - Nie wiem... - Nie łżyj! - Przysięgam na Zbawiciela, nie wiem! - wypalił żołnierz. Zbyt głośno. Musiałem przycisnąć mu nóż do gardła. Nie zraniłem, ale pogroziłem. - Daleko stąd do granicy? - Pięć kilometrów... może mniej. Nareszcie dobra wiadomość... - Po co was tutaj przygnali? - zapytałem na wszelki wypadek. Żołnierz nieoczekiwanie okazał się krnąbrny: - A kto by prostym żołnierzom... Aa! Przyłożyłem mu z całej siły. Może nawet spowodowałem powtórny wstrząs mózgu. - Nie łżyj - poradziłem. - Prostym żołnierzom nikt nie melduje, oni i tak wszystko wiedzą. No? - Zbój Ilmar ze wspólnikami porwali biskupa Gerarda i młodszego księcia Markusa - szybko raportował żołnierz. - I przez starodawne katakumby przeganiają ich na osmańską stronę, żeby tam torturować. Kazali nam robić wybuchy w sztolniach, zasypać wszystkie przejścia... Może tak właśnie było. Może nie spodziewano się, że razem z kobietami, dzieckiem i starcem zdołamy tak szybko przejść podziemnymi korytarzami. A może oba rozwiązania urządzały Dom? Albo zasypać nas w jaskiniach, albo odciąć drogę i wtedy będziemy zmuszeni się poddać, wszystko jedno, bylebyśmy tylko nie zdołali uciec. - Potrzebny mi długi sznur - oznajmiłem. - Jak powiesz, gdzie taki znaleźć, daruję ci życie. - W skrzyni, tam, przy strumieniu - powiedział szybko żołnierz. Związałem go jego własnym ubraniem, tak samo jak kucharza. Poszedłem do wskazanej skrzyni, zajrzałem. Leżały tam trzy sznury. Wszystkie za krótkie, ale można było je powiązać. Już ze sznurami wróciłem do jeńca. Odciągnąłem go w krzaki, tam też przeniosłem kucharza. Wiążąc po drodze węzły na sznurach, poszedłem do studni. Położyłem się obok niej, wsunąłem głowę i krzyknąłem: - Helen! - Szybciej! - chyba była na granicy histerii. - Źle z Markusem, rozumiesz? Zrzuciłem jeden koniec sznura, drugi mocno przywiązałem do najbliższego drzewa. - Co mam zrobić? - spytała Helen. - Przywiąż Markusa! Pod pachami i w pasie, tylko tak, żeby się nie udusił! Dobrze chociaż, że wąska studnia pozwalała nam rozmawiać półgłosem. Rozglądałem się bez przerwy, ale i tak nie byłem w stanie zobaczyć wszystkich tych, którzy mogliby do nas podejść. - Przywiązałam! - krzyknęła Helen. Gdy tylko przestała siedzieć z założonymi rękami i mogła się czymś zająć, jej głos od razu stwardniał. Nie lubiła być bezradna... Przerzuciłem sznur przez najbliższe drzewo, robiąc prosty blok, i zacząłem powoli wyciągać Markusa. Żeby tylko Helen dobrze go przywiązała, w przeciwnym razie można człowieka zabić... Ale chyba awiatorów uczyli wiązać węzły. Markus wisiał jak w kołysce: sznur był dobrze, ale dość luźno zawiązany na piersi, przełożony pod pachami i jeszcze zamocowany przy pasku. Gdy ze studni wyłoniła się odchylona głowa Markusa, umocowałem sznur, wyciągnąłem chłopca i pospiesznie go rozwiązałem. Przystawiłem głowę do jego piersi. Żyje! Na świeżym powietrzu szybko odzyska przytomność. Musimy tylko uciec przed żołnierzami... Szczerze mówiąc, sytuacja była beznadziejna. Co możemy zrobić we dwójkę z Helen i z nieprzytomnym, bezwładnym Markusem na rękach, otoczeni przez żołnierzy, w dodatku z solidnie strzeżoną granicą? Nie przejdziemy podziemnymi korytarzami, nie przebijemy się silą... Sprytem? Jaki spryt pomoże nam ominąć wszystkie posterunki? - Ciągnij! - krzyknęła Helen. Zacząłem wyciągać sznur. Helen była oczywiście cięższa, ale udało się. Może przebrać się w mundury żołnierzy? Aha. Ładnie będę wyglądał: brudny i nieogolony w mundurze legionisty