Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kiedy nabył płótno Ajwazowskiego, w obecności prasy i ogromnej liczby gości przekazał je Galerii Tretiakowskiej w darze. Potem wydał luksusowy bankiet. Uszczęśliwieni dziennikarze przez kilka dni trąbili o szczodrym finansiście. O ile jednak pamiętam, miał inną żonę - czterdziestoletnią, dosyć korpulentną Ormiankę Lianę. Co prawda, nie widziałam pana Indżykiana już od dwóch lat, a przez tak długi czas można pewnie zmienić żonę... W mieszkaniu bankiera słuchawkę podniosła starsza kobieta, oczywiście służąca. - Proszę, chciałabym mówić z Wiktorią - poprosiłam uprzejmie. - A kto mówi? - surowo zapytała moja interlokutorka. - Wanda Nikitina. Zapanowała cisza, a potem jakaś dziewczyna odezwała się dźwięcznym głosem: - Wandziu, kochana, słucham cię. - Musimy się spotkać. - Kto mówi? - zdziwiła się Wika. - Czego pani chce? - To pani chce. - Uśmiechnęłam się do siebie. - To w pani interesie leży, żeby śmiałe zdjęcia z panem Zaokskim nie trafiły na biurko Arama Indżykiana. Trzeba oddać dziewczynie sprawiedliwość. Większość paniuś na jej miejscu zaczęłaby bezsensownie pochlipywać i pytać o moje nazwisko. Wika zaś umilkła na chwilę, a potem powiedziała rzeczowo: - Ulica Sokołowa, kawiarnia „Rusałka”, dzisiaj, piąta po południu, zdąży pani? Po czym nie czekając na odpowiedź, trzasnęła słuchawką. Rozłożyłam plan Moskwy i znalazłam tę ulicę gdzieś na końcu świata, aż w Lianozowie. Ciekawe, czy załatwia tam swoje interesiki, czy po prostu wymieniła pierwsze lepsze miejsce, byle jak najdalej od domu? Za kwadrans piąta weszłam do małej, ciemnej i wręcz brudnawej sali. Sytuacji nie ratowały wymalowane na ścianach rusałki o okrągłych riazańskich buziach. Wyraźnie nie był to lokal pierwszej kategorii. Lepkie plastikowe stoły czuć było brudną ścierką. Kilku robociarzy po zmianie popijało w kącie piwo. Kelnerki nie było, zamawiało się wszystko przy barze i samemu zanosiło do stolika. Posiedziałam pięć minut, a niezadowolona barmanka wycedziła: - Tu nie park, trzeba coś zamówić. - Czekam na przyjaciółkę - wyjaśniłam. - Mnie tam wszystko jedno - ostro odpowiedziała dziewczyna. - Może pani czekać nawet na królową angielską. Tylko niech pani coś zamówi, a potem siedzi sobie, ile chce. Musiałam wziąć jasnobrązowej barwy napój, noszący dumne miano „kawy po turecku”. Gratis dodawano do niej ohydne ciastko, przypominające zgniecione pudełko po butach w miniaturze. Zaniosłam to wszystko na stolik i z ulgą zapaliłam papierosa. Drzwi się uchyliły, w kawiarni pojawiła się Wika. Ubrana była stosownie do sytuacji: zwyczajne czarne dżinsy, ciemno-zielona kurtka, a na głowie beret, pod który starannie schowała swoje piękne kasztanowe włosy. Żadnych pierścionków, kolczyków czy nawet zegarka; tylko drogie obuwie zdradzało jej status majątkowy. Nie chciała włożyć tanich butów, szkoda jej było nóg. Od razu odgadła, kto na nią czeka. Co prawda, byłam jedyną kobietą na sali. Szybkim krokiem zbliżyła się do stolika, odsunęła niezbyt reprezentacyjne krzesło i spytała dosyć nieuprzejmie: - Ile? Oj, te bogate damy! Wszystko przywykły załatwiać za pomocą pieniędzy. - Co ile? - udałam, że nie rozumiem. Pannica obrzuciła wzrokiem moją odzież, potem zerknęła na torebkę z krokodylej skóry, leżącą na stole, i westchnęła: - Niech pani przestanie udawać idiotkę. Ile pani chce za milczenie? Co pani ma, fotografie? Skinęłam głową i pokazałam kopertę. Wiktoria zapaliła papierosa, spokojnie obejrzała zdjęcia i stwierdziła: - Negatywy oczywiście są w bezpiecznym miejscu? Jej opanowanie mnie zdumiewało, ale skinęłam głową. - No - powtórzyła Wika niecierpliwie - to ile za wszystko razem? Ciekawe, co by zrobiła, słysząc sumę miliona dolarów? Dziewusze należała się zresztą nauczka, więc również zapaliłam i powiedziałam cicho: - Melona. Zielonymi. Wiktoria uniosła do góry cienkie, narysowane brwi, piękne oczy wpatrywały się we mnie bez cienia zdziwienia. - Taniej wypadnie, jak się panią po prostu zabije. - Uśmiechnęła się. - No więc niech pani słucha. Aram pani nie uwierzy. Powiem po prostu, że moi wrogowie zrobili zręczny fotomontaż. Ale wolę zapłacić, żeby uniknąć przykrych rozmów z mężem. Musiałabym wtedy płakać, udawać niewiniątko, a to jest bardzo męczące. Tak że niech pani poda rozsądną sumę i rozstaniemy się. Ja pani pieniążki, pani mnie negatywy