Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Może wyczuł niebezpieczeń stwo? Dobre pół godziny siedział w trawie! Jagnię beczało wniebogłosy, brat Chiao podchodził coraz bliżej i bliżej z kuszą gotową do strzału. Pomyślałem sobie, że jeśli ty grys teraz skoczy, to spadnie mu na kark! Zaczęliśmy więc pełznąć za nim, ja i jeszcze dwaj strażnicy, z nastawionymi trójzębami. Wreszcie bestia skoczyła jak błyskawica, tylko mi śmignął w powietrzu, ale brat Chiao czuwał: jego strza ła utknęła w cielsku tygrysa, tuż nad prawą łapą. 186 Chiao pokazał z uśmiechem biały ślad na łapie tygrysa. - To musi być ten sam, któregośmy wczoraj widzieli, Ekscelencjo. Troszkę przesadziłem, mówiąc, że to człowiek-tygrys. Chociaż zachodzę w głowę, jak mógł się do stać na drugą stronę zatoki! - Nie zajmujmy się teraz zjawiskami nadprzyrodzony mi, bo dość mamy kłopotów z naturalnymi - odparł sędzia. - Serdecznie gratuluję zdobyczy. - Ściągniemy z tygrysa skórę, a mięso podzielimy mię dzy chłopów - powiedział Ma Joong. - Dają je dzieciom do jedzenia, żeby miały krzepę. Wyprawioną skórę chcemy podarować Ekscelencji jako skromny dowód naszego sza cunku. Dobrze się będzie prezentować na fotelu w ga binecie! Sędzia podziękował przybocznym i zaciągnął sierżanta do bramy. Zewsząd nadbiegali podnieceni ludzie, którzy pragnęli zobaczyć zabitego tygrysa i jego pogromcę. - Za długo spałem - rzekł sędzia. - Pora na kolację. Zaj rzyjmy do tego lokalu, gdzie nasi łowcy tygrysów spotkali Po Kaia. Zakosztujemy innej kuchni niż w trybunale i wy badamy, co myśli personel o naszym podejrzanym numer jeden. Chodźmy piechotą, może wieczorny chłód rozjaśni mi w głowie. Ulice południowej dzielnicy kipiały życiem. Bez trudu znaleźli restaurację. Właściciel wybiegł im naprzeciw z uśmiechem przyklejonym do okrągłej twarzy. Starał się jak najdłużej zatrzymać ich w drzwiach do sali na pierw szym piętrze, żeby wszyscy klienci mogli docenić, jak dys tyngowana osobistość zaszczyca jego lokal swoją obecno ścią. Następnie zaprowadził ich do sali zarezerwowanej dla specjalnych gości i zapytał, czym może służyć jego skromna kuchnia. - Na początek przepiórcze jaja, nadziewane krewetki, pieczona wieprzowina, solone rybki, szynka wędzona i ję zyczki kurcząt na zimno - zaproponował. - Następnie... - Dwie miski klusek - przerwał mu sędzia. - Do tego półmisek jarzyn i filiżanka gorącej herbaty. Wystarczy. - Proszę mi pozwolić poczęstować panów czarką Róża nej Rosy - zaproponował strapiony właściciel. - Odrobina likieru na zaostrzenie apetytu, Ekscelencjo! - Nie, nie, dziękuję. Apetyt mam doskonały. Zamówienie zostało przekazane kelnerowi i sędzia za pytał: - Czy Po Kai bywał w twoim zakładzie? - A nie mówiłem, że to drań! - zawołał właściciel. - Za wsze rozglądał się podejrzliwie dokoła, kiedy tu wchodził. I tak trzymał rękę w rękawie, jakby miał zaraz nóż wyciąg nąć! Kiedy przeczytałem dziś rano afisz, wcale się nie zdzi wiłem! Pomyślałem sobie, że już dawno mógłbym donieść Ekscelencji, że to niebezpieczny złoczyńca! - Szkoda, żeś tego nie zrobił - odparł sędzia oschłym tonem. Rozpoznał we właścicielu plagę sądów: nieuważ nego świadka obdarzonego bujną fantazją. - Przyślij mi te raz szefa kelnerów. Okazał się on człowiekiem bardziej rozsądnym niż jego pryncypał. - Nigdy bym go nie wziął za przestępcę, Ekscelencjo. A przecież w moim zawodzie człowiek zna się na ludziach. Bardzo dobrze wychowany pan, nawet jak sobie wypił! Z kelnerami zawsze grzeczny, choć nigdy się nie spoufalał. Słyszałem, jak dyrektor szkoły klasycznej przy Świątyni Konfucjusza chwalił go, że pisze doskonałe wiersze. - Czy często jadł i pił w towarzystwie? -Nie, Ekscelencjo. Przychodził tu przez dziesięć dni i zawsze jadł sam albo ze swym przyjacielem Kim Sangiem. Obaj lubili żartować! Po Kai tak śmiesznie potrafił wyglądać z tymi swoimi wygiętymi w łuk brwiami! Ale za uważyłem, że ma wcale niewesołe spojrzenie. Nie pasowa ło do brwi, że się tak wyrażę. Zastanawiałem się czasem, czy aby nie udaje kogoś innego niż jest, ale gdy wybuchał śmiechem, widziałem, że się mylę. Sędzia podziękował mu i zabrał się ochoczo do klusek. Mimo protestów właściciela zapłacił rachunek i zostawił suty napiwek kelnerowi. - Bardzo bystry chłopak - powiedział do sierżanta, gdy znaleźli się na ulicy. - Po Kai jest zapewne zupełnie innym człowiekiem niż ten, za jakiego pragnie uchodzić. Kiedy spotkał pannę Tsao, nie musiał grać, i pamiętasz? Uderzy ła ją jego pewność siebie. Nie mam wątpliwości, że to on jest naszym głównym przeciwnikiem, owym geniuszem zbrodni, który pociąga za sznureczki. Nawet nie musi się ukrywać. Wystarczy, by zdjął maskę, a nikt go nie pozna. Żałuję, że go nie spotkałem. Sierżant nie słyszał ostatnich słów sędziego. Z uśmie chem szczęścia na ustach wsłuchiwał się w dźwięki cym bałów i fletów dochodzące z sąsiedniej ulicy. . - To trupa wędrownych aktorów występuje przed Świątynią Boga Miasta, Ekscelencjo! Ściągnęli tu w związ ku z ceremonią, jaka ma się dziś odbyć w Świątyni Białe go Obłoku. Zawsze korzystają z takich okazji, żeby zarobić trochę grosza dzięki tłumom, które będą się przewalać przez całą noc! - wyjaśnił podniecony sierżant, po czym dodał błagalnym głosem: - Może byśmy się na chwilę za trzymali, Ekscelencjo? Hoong Liang uwielbiał teatr. Była to jedyna przyjem ność, na jaką sobie pozwalał, toteż sędzia z uśmiechem ski nął głową. Gęsta ciżba tłoczyła się przed świątynią. Nad głowami widać było scenę zmontowaną z bambusowych żerdzi i trzcinowych mat. Powiewały nad nią zielone i czerwone chorągiewki. Kostiumy aktorów lśniły w blasku kolorowych lampionów. Sędzia i jego towarzysz łokciami torowali sobie drogę do miejsc płatnych. Jaskrawo umalowana dziewczyna w barwnym kostiumie wzięła od nich parę miedziaków i znalazła im dwa wolne miejsca w ostatnim rzędzie. Wszy scy byli wpatrzeni w scenę, nikt nie zwrócił na sędziego najmniejszej uwagi