Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Intuicyjnie wyczuwam obecność żywej materii. — Nie odebraliśmy — przemówił astrobio- log — żadnych sygnałów, które by potwierdziły twoje przeczucia. — Ty żywą materię widzisz w marynarce albo w lśniącym kombinezonie — mówił do- wódca. — Myślimy: istoty inteligentne, i w tej- że chwili widzimy istoty ludzkie, no, może tro- chę inne, ale bardzo podobne. — Spotkaliśmy przecież podobnych do nas mieszkańców innych planet — przypomniał uczony. — I najczęściej okazywało się, że przed ty- siącami lat ich przodkowie opuścili Ziemię. — Uwaga.' — przerwał dialog obserwator. — ;W odległości trzydziestu metrów od gwiazdo- lotu pojawił się jakiś mglisty kształt. — Obłok, nie obłok — mruczał pierwszy kosmonauta. — To coś dopiero kształtuje się, wydłuża, rozszerza, kontury stają się wyrazi- ste... — Umilkł. — Tak, coraz bardziej wyraziste — przyznał astrobiolog — coraz bardziej podobne do gwia- zdolotu -pułapki. Po minucie dowódca eskadry powiedział ci- cho: — Bardzo wiernie skopiowali statek. Dobra robota. — Nie- zapomnieli o kosmonautach, o pojaz- dach — mówił uczony — stworzyli doskonałe kopie. — W jakim celu? — zapytał obserwator. — Czas pokaże — odparł Pierwszy. — Jak powinni zareagować nasi zastępcy, roboty, wy- stępujące w roli ludzi? Powinny przerwać wszystkie swoje czynności i podejść bliżej do reprodukcji. — Już wydałem taki rozkaz — oświadczył kosmonauta sterujący maszynami. — Roboty przerwały realizację programu, za chwilę po- dejdą do drugiego gwiazdolotu i spróbują na- wiązać kontakt ze swoimi kopiami. Okazało się jednak, że nawiązanie kontaktu jest niemożliwe. Gwiazdolot nagle zniknął, zniknęły również reprodukcje pojazdów i ro- botów. — Wylądowaliśmy na planecie iluzjoni- stów —' żartował uczony. — Rakieta znikła niczym królik w cylindrze. — Znika również nasz gwiazdolot! — zawo- łał obserwator. — Jeszcze widać zamgloną syl- wetką statku, światła płonące w kabinach... Silny podmuch wiatru wzniósł obłoki czer- wonego pyłu. Przez kilka minut unosiły sią nad niziną, potem wiatr je rozpędził. Po gwiaz- dolocie nie pozostał najmniejszy nawet ślad. — A jednak pułapka spełni swoje zadanie — przemówił dowódca. — Wspomniałeś o króli- ku — zwrócił sią do astrobiologa — tym razem będzie to królik doświadczalny. Włączyć ka- mery zainstalowane we wnętrzu gwiazdolotu. — Przecież zniknął — przypomniał obserwa- tor. — Włączyć, włączyć — przynaglał Pier- wszy. — Dlatego właśnie trzeba je włączyć. I wtedy zobaczyli na ekranach setki iden- tycznych ludzkich twarzy. Z chaosu dźwięków i szumów filtry wyodrębniły monotonną me- lodię dzwonków i dzwonów. Towarzyszyły jej głuche, arytmiczne dudnienia. — Tłumaczcie! — Dowódca eskadry włączył maszyny wyspecjalizowane w rozwiązywaniu kosmicznych sygnałów. — Szybciej! Komputer bardzo szybko odpowiedział: — Nie potrafię rozszyfrować dźwięków. — Popracuj — zachęcał Pierwszy — nie zniechęcaj się. — Potrzebuję więcej czasu. — Dobrze już, dobrze. Zależy nam na każ- dej minucie. — W ciągu jednej minuty nie zdołam roz- wiązać... — Szukaj rozwiązania tak długo, dopóki nie znajdziesz. — Rozsądna decyzja — komputer zamigotał zielonymi światłami i przystąpił do pracy. Po upływie kwadransa zniecierpliwiony do- wódca wezwał głównego inżyniera. — Oni do nas przemawiają, a my nie rozu- > tniemy. Co z tym komputerem, specjalistą od szyfrów kosmicznych? — Otrzymał zadanie przerastające jego moż- liwości — odparł inżynier — próbujemy wspól- nymi siłami odnaleźć klucz. Jak dotąd bez efektu. — Za mądre? — Pierwszy kosmonauta wpa- trywał się w niebieski ekran. — Widziałeś te twarze? — Tak, jedną twarz wielokrotnie powtórzo- ną. Blada i smutna. — Raczej bez wyrazu. Oho, komputer buczy. — Albo te dźwięki nic nie znaczą — infor- mowała maszyna — albo zostałem błędnie za- programowany. Za mało efektów stałościowych, za wiele efektów dążnościowych. — Co to znaczy? — Dowódca tracił cier- pliwość. — Efektor — tłumaczył główny inżynier — nazywany efektorem stałościowym, jeśli może osiągnąć swój cel, jeżeli natomiast nie może... — Rozumiem — przerwał kosmonauta — a prawdę powiedziawszy, niewiele rozumiem. Wolałbym bardziej męską odpowiedź. — Maszyna jest bezpłciowa — ośmielił się zauważyć inżynier. —¦ Naucz ją lepiej ludzkiej mowy. Gdyby powiedziała, przestańcie zawracać głowę, po- całujcie mnie w nos, czułbym się lepiej. — Ta maszyna nie posiada głowy — inży- nier manifestował kamienny spokój — nie ma więc również nosa. Dowódca przyłożył wskazujący palec do ust. 17 Dzwony i dzwonki umilkły, ustało dudnienie, zadźwięczały jakby cymbałki, jednocześnie na ekranie ukazały się liczby. — Przemawiają prostszym językiem — od- gadł inżynier. — Tym razem zdołamy to chyba rozszyfrować. Komputer zasygnalizował: — Zrozumiałem. Tłumaczę: „Jesteśmy dal- szym ciągiem waszego istnienia, przedłużeniem, olśnieniem, kontynuacją, rozwinięciem, uroz- maiceniem, kolejnym etapem egzystencji stale doskonalonego intelektu, gdy rozchylamy kur- tynę, widzicie uwielokrotniony obraz twarzy, odbicie jednego z wielu miliardów mieszkańców Ziemi, człowieka, który przeglądając się kiedyś w lustrze powiedział: »Obrzydliwa gęba, aż pojąć trudno, że cudowny świat toleruje moją obecność«. Upodobaliśmy sobie tę fizjonomię arcyprzednią, smutną i brzydką, należącą do istoty ludzkiej nie pozbawionej humoru. Nosi- my maskę, bo jak z wami nawiązać kontakt, w jakiej postaci pokazać się, by nie stworzyć zbyt wielkiego dystansu? Przez rozsuniętą kur- tynę, co również jest przenośnią, dostrzegliśmy gwiazdolot, zbadaliśmy jego reprodukcję, zro- zumieliśmy wasze obawy, pochwalamy ostroż- ność. Wciągnęliśmy do naszego świata orygi- nalny gwiazdolot. To archaiczna konstrukcja". — Archaiczna! — zdenerwował się główny inżynier. — Rozwija szybkość zbliżoną do szyb- kości światła