Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Pochlebiasz mi. Ale czy kiedykolwiek wyobrażałaś sobie tę ostatnią sytuację? — O tak! — odparła z uśmiechem. — I? I co się stało potem? — spytał, ujmując ją za rękę. Klarysa znów mu się wyrwała. — No… Ostatnim razem byliśmy razem na Riwierze, w Juan–es–ins, i Henry nas nakrył. Miał ze sobą rewolwer. — Mój Boże! — przeraził się Jeremy. — Zastrzelił mnie? Uśmiechnęła się do swego wspomnienia. — Chyba pamiętam… Powiedział, że… — Urwała na chwilę, po czym uderzyła w dramatyczny ton: — “Klaryso! Albo ze mną wrócisz, albo się zabiję!”. Jeremy wstał i odsuwając się od niej, mruknął bez przekonania: — Bardzo uczciwie, ale zupełnie nie w jego stylu. A co ty na to? Raz jeszcze się uśmiechnęła. — Właściwie rozegrałam to na dwa sposoby. Za pierwszym razem powiedziałam mu, że okropnie mi przykro. Nie chciałam, żeby się zabił, ale byłam bardzo zakochana w Jeremym i nic nie mogłam na to poradzić. Henry rzucił mi się do stóp, łkając, lecz ja pozostałam niewzruszona. “Lubię cię, Henry — przyznałam — ale nie mogę żyć bez Jeremy’ego. To pożegnanie”. I wybiegłam do ogrodu, gdzie już na mnie czekałeś. Kiedy biegliśmy razem do bramy, usłyszeliśmy strzał, aleśmy się nie zatrzymali. — Wielkie nieba! — wykrztusił Jeremy. — Co za scena… Biedny Henry. — Zamyślił się na chwilę. — Mówiłaś, że rozegrałaś to na dwa sposoby. Jak było za drugim razem? — Och, Henry był taki zgnębiony i tak bardzo mnie błagał, że nie miałam serca go zostawić. Postanowiłam odejść od ciebie i poświęcić swoje życie dla jego szczęścia. Jeremy wyglądał teraz na kompletnie załamanego. — Cóż, moja kochana, z pewnością świetnie się bawiłaś. Ale proszę, bądź przez chwilę poważna. Kiedy mówię, że cię kocham, mówię to na serio. Od dawna cię kocham, musiałaś być tego świadoma. Czy na pewno nie ma dla mnie nadziei? Naprawdę chcesz spędzić resztę życia z tym nudziarzem Henrym? Klarysie oszczędzono odpowiedzi, gdyż w tym momencie otworzyły się drzwi do hallu i weszła dziewczynka — chuda dwunastolatka w szkolnym mundurku i z tornistrem w ręku. — Halo, Klaryso — zawołała. — Cześć, Pippo — odpowiedziała jej macocha. — Jesteś spóźniona. Pippa położyła kapelusz i tornister na fotelu. — Lekcja muzyki — wyjaśniła lakonicznie. — Ach! — przypomniała sobie Klarysa. — Rzeczywiście, miałaś dziś fortepian. I co? Ciekawie było? — Nie. Koszmarnie. Te wstrętne wprawki, musiałam je powtarzać bez końca. Panna Farrow mówi, że mają poprawić mi palcowanie. Nie dała mi w ogóle zagrać tej ślicznej solówki, którą ćwiczyłam. Jest coś do jedzenia? Umieram z głodu! Klarysa wstała. — Czy nie dostałaś bułeczek na drogę? — O tak, ale to było pół godziny temu. — Rzuciła Klarysie komicznie błagalne spojrzenie. — Nie mogłabym dostać kawałka ciasta czy czegoś… żeby dotrwać do kolacji? Macocha wzięła ją za rękę i śmiejąc się, wyprowadziła do hallu. — Zobaczymy, co uda się znaleźć. — Zostało może trochę placka?… Tego z wiśniami? — dopytywała się niecierpliwie Pippa. — Nie. Wykończyłaś go wczoraj. Jeremy, słuchając ich głosów, pokręcił z uśmiechem głową. Potem, gdy oddaliły się poza zasięg jego uszu, skoczył do biurka i pośpiesznie zaczął wyciągać jedną szufladę po drugiej. Nagle z ogrodu dobiegł go donośny damski głos: — Ahoj tam! Jeremy się wzdrygnął i gwałtownym ruchem zasunął szuflady. Odwrócił się w stronę ogrodowych drzwi akurat w chwili, gdy stanęła w nich postawna, jowialna kobieta około czterdziestki, ubrana w kostium z tweedu i gumowe boty. Na widok Jeremy’ego zatrzymała się w progu. — Jest tu gdzieś pani Hailsham–rown? Jeremy niby przypadkiem odsunął się od biurka. — Tak, panno Peake. Właśnie poszła z Pippa do kuchni po coś do jedzenia. Sama pani wie, jaki apetyt ma ta mała. — Dzieci nie powinny jadać między posiłkami — powiedziała Mildred Peake, ogrodniczka Hailsham–Brownów, dobitnym, niemal męskim głosem. — Zechce pani wejść, panno Peake? — Nie, mam brudne buty — wyjaśniła z gromkim śmiechem. — Wniosłabym na nich pół ogrodu. Chciałam tylko spytać, jakie jarzyny przygotować na jutrzejszy lunch. — Cóż, obawiam się… — zaczął Jeremy, ale panna Peake wpadła mu w słowo. — Wiesz pan co? Wrócę tu później. — Wychodząc, odwróciła się jeszcze raz. — Och, zechce pan uważniej obchodzić się z tym biurkiem, panie Warrender, dobrze? — Tak, oczywiście. — To cenny antyk, wie pan. Naprawdę nie powinno się tak szarpać szuflad. — Najmocniej przepraszam — odparł Jeremy, wyraźnie zbity z tropu. — Szukałem tylko papieru do pisania. — Środkowa przegródka — warknęła panna Peake, pokazując palcem. Jeremy zajrzał we wskazane miejsce i wyciągnął kartkę. — O właśnie — kontynuowała panna Peake. — Dziwne, że ludzie nie widzą tego, co mają przed nosem. Zachichotała i tym razem na dobre wyszła do ogrodu. Jeremy jej zawtórował, ale gdy tylko znikła mu z oczu, spoważniał. Już miał wrócić do biurka, kiedy od strony hallu nadeszła Pippa, żując drożdżówkę