Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.. Schwytaliśmy... Alec Teague stał w swym gabinecie przed mapą ścienną. Fontine siedział przygnębiony na krześle przy biurku Teague'a po drugiej stronie pokoju i nie spuszczał wzroku z brygadiera. - Zagraliśmy va banąue - powiedział Teague - i przegraliśmy. Nie da się bez końca wygrywać. Twój problem polega na tym, że los ci za bardzo sprzyjał, nie nauczyłeś się przegrywać. - Usunął z mapy trzy szpilki i wrócił za biurko. Usiadł powoli i przetarł oczy. - "Loch Torridon" była niezwykle skuteczną operacją. Mamy wszelkie powody do dumy. Fontine drgnął. - Była? Czas przeszły? - Tak. Ofensywa alianckich wojsk lądowych w kierunku Renu nabierze ostatecznego impetu około pierwszego października. Naczelne Dowództwo nie życzy sobie żadnych komplikacji; spodziewają się masowych dezercji ze strony wroga. My jesteśmy taką komplikacją, może nawet szkodliwą. Najbliższe dwa miesiące będą ostatnim stadium operacji "Loch Torridon". Z końcem września zostanie definitywnie zakończona. Kiedy Teague składał to oświadczenie, Victor nie spuszczał z niego wzroku. Jakaś cząstka starego żołnierza umarła wraz z wypowiedzeniem ostatnich słów. Przykro było na niego patrzeć. Operacja "Loch Torridon" była szczytowym punktem jego wojskowej kariery; wyżej już nie zajdzie, a nie można też wykluczyć, że przy podjęciu decyzji o zakończeniu sporą rolę odegrały zawiści. Niemniej jednak decyzje takie zapadły i były nieodwołalne. Teague nie miał zamiaru z nimi walczyć - to akurat było pewne. Teague był żołnierzem. Fontine analizował własne myśli. W pierwszej chwili nie poczuł ani ulgi, ani przygnębienia; raczej rodzaj zawieszenia, jakby nagle wstrzymano bieg czasu. Potem powoli nasunęła mu się przykra refleksja: co teraz? Jaki teraz znajdę cel w życiu? Co będę robił? Ale była to refleksja chwilowa, ba nagle te mgliste niepokoje zastąpił inny strach. Obsesja, która nigdy nie zostawiła go na długo w spokoju, wróciła z całą ostrością. Podniósł się z krzesła i stanął przed biurkiem Aleca. - W takim razie nadeszła jeszcze jedna operacja, którą mamy zmontować "z precyzją «Loch Torridon»". Jak sam to ująłeś. - I zostanie zmontowana. Dałem na to słowo. Teraz Niemcy nie wytrzymają nawet rok. Ich generałowie przysłali już do nas pierwszych emisariuszy, by wybadać warunki ewentualnego poddania się. Jeszcze sześć, osiem miesięcy i wojna się skończy. Wtedy przystąpimy do operacji "Saloniki". Z całą precyzją "Loch Torridon". 3 Minęło dwanaście tygodni, nim sporządzono bilans i ściągnięto ludzi z powrotem do Anglii. Operacja "Loch Torridon" została zakończona; pozostały po niej tylko dwadzieścia dwie szafki dokumentów. Zamknięto je na klucz, zaplombowano i złożono w podziemiach Wywiadu Wojskowego. Fontine wrócił do odludnej posiadłości w Szkocji. Do Jane i bliźniaków, Andrew i Adriana, nazwanych tak na cześć angielskiego świętego i jednego z kilku możliwych do przyjęcia rzymskich cesarzy. Póki co nie mieli w sobie ani krzty świętości czy dostojeństwa majestatu; skończyli właśnie dwa i pół roku i rozpierała ich energia stosowna do tego wieku. Victor przez całe swoje dorosłe życie był otoczony dziećmi swych braci, ale to były jego własne dzieci. Już to wystarczyło. Ci dwaj chłopcy sami musieli kontynuować ród Fontini-Cristich. Jane nie mogła mieć więcej dzieci - co do tego wszyscy lekarze byli - zgodni. Obrażenia, jakich doznała podczas porodu w Oxfordshire, były zbyt rozległe. To dziwne. Po czterech latach szalonej aktywności i napięcia, nagle, z dnia na dzień, popadł w zupełną bierność. Tamtych pięciu miesięcy w czterdziestym drugim, kiedy nie ruszał się z Dunblane, nie można było uznać za okres spokoju. Proces powrotu Jane do zdrowia był powolny i nie pozbawiony ryzyka, a on z obsesją maniaka budował wymyślny system zabezpieczeń posiadłości. W tamtym okresie napięcie, w jakim żył, nie zelżało ani na moment. Teraz zupełnie zniknęło. Gwałtowny przeskok z jednej skrajności w drugą był nie do zniesienia. Równie nie do zniesienia jak oczekiwanie początku operacji "Saloniki". Bezczynność dręczyła go w najwyższym stopniu; nie potrafił siedzieć z założonymi rękami. Pomimo obecności Jane i dzieci Dunblane stało mu się więzieniem. Po drugiej stronie kanału La Manche, w głębi Europy, nad Morzem Śródziemnym byli ludzie, których ciągnęło do niego równie mocno, jak jego ciągnęło do nich. Ale do momentu uruchomienia mechanizmu, który miał ich ze sobą zetknąć, nic nie można było zrobić. Victor wiedział, że Teague nie cofnie danego mu słowa, wiedział jednak też, że go nie zmieni. Dopiero zakończenie wojny miało być sygnałem do wcielenia w życie planu, który doprowadzi do spotkania z ludźmi z Salonik. Nie wcześniej. Każde nowe zwycięstwo, każde zajęcie nowych terenów na obszarze Niemiec przyprawiało Victora o żywsze bicie serca. Wojna była wygrana; nie skończyła się jeszcze, ale była już wygrana. Należało odszukać ludzi rozrzuconych po świecie, poskładać w całość wszystkie fragmenty, podjąć decyzje, by przygotować się odpowiednio na nadchodzące lata. Dla niego, dla Jane wszystko zależało od tych sił poszukujących urny, którą wywieziono z Grecji przed pięciu laty - o świcie dziewiątego grudnia. Bezczynność stawała się dla niego piekłem. W czasie oczekiwania powziął niezłomną decyzję - po wojnie nie wróci do Campo di Fiori. Kiedy myślał o swym domu i patrzył na żonę, widział inne żony masakrowane przy jaskrawej iluminacji. Kiedy patrzył na swoich synów, widział inne dzieci, bezbronne, przerażone, podziurawione jak rzeszoto seriami z pistoletów maszynowych. Te bolesne wspomnienia nadał były zbyt żywe. Nie mógł wrócić do miejsca kaźni ani do nikogo i niczego, co miało z nią jakikolwiek związek. Rozpoczną nowe życie gdzie indziej. Zakłady Fontini-Cristi zostaną mu zwrócone. Sąd Reparacyjny w Rzymie powiadomił o tym Londyn. A on przesłał kanałami szóstki odpowiedź. Fabryki, zakłady przemysłowe, cała ziemia i wszystkie nieruchomości - poza Campo di Fiori - miały zostać sprzedane temu, kto zaoferuje najwyższą cenę. Co do Campo di Fiori wyda odrębne dyspozycje. Była noc dziesiątego marca. Dzieci spały po przeciwnej stronie hallu. Ostatnie zimowe podmuchy szarpały oknami ich sypialni