Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Sten zaraz podążył jego śladem. Reszta walki rozpadła się na odosobnione sceny. Oto uśmiechnięta Di!n powoli przyszpilająca oficera Jannów do grodzi. Rój włóczni ze świstem zmierzający przez korytarz ku spanikowanej grupie żołnierzy. Alex ciskający wyrwanymi drzwiami prosto w gościa, który usiłował odblokować wyrzutnię jakiejś ciężkiej broni. Ida spokojnie posyłająca strzał po strzale w cały pluton nieprzyjaciół usiłujący w nader zwartej formacji zdobyć nieco terenu. Ida na grzbiecie niezbyt zadowolonego Hugina. Biegnący przodem Munin jednym ciosem łapy powalający trzech Jannów. A potem nastała cisza. Czerwona mgła rozproszyła się z wolna i Sten zaczął widzieć dalej niż na wyciągnięcie ręki. Stał w centrali statku. Wszędzie leżały porozrzucane ciała, na ścianach widniały liczne ślady krwi. Po jednej stronie pomieszczenia zgromadzili się wojownicy Stra!bo, wszyscy z uniesionymi włóczniami. Były tam też oba tygrysy i cała grupa Mantisa. Po drugiej stronie, za jednym z pulpitów, stał kapitan Jannów. Wbity w galowy mundur. - Talamein nam nie sprzyjał - oświadczył. - Nie obdarzył nas swą łaską. Sten nie odpowiedział, tylko ruszył ku wystrojonej postaci. - Ty dowodzisz tą bandą? - spytał kapitan. Biorąc milczenie Stena za potwierdzenie, dodał: - Zatem jedno tylko mi zostało. - Powoli wyciągnął szablę z pochwy. - Chcę walczyć z wojownikiem o statusie równym mojemu. Sten zastanowił się nad tym, ale nagle Di!n wcisnęła mu włócznię do ręki. - Tak, ty - powiedziała, kiwając głową. Sten zważył włócznię w dłoni, po czym rzucił ją na pokład. Chwycił broń palną i strzelił dwukrotnie. Pociski trafiły kapitana w głowę. Krwawe szczątki rozbryzgały się na dwóch ekranach w tyle pomieszczenia. Mantisowiec opuścił broń. Nem!i patrzył na niego wstrząśnięty, aż w końcu pojął motywy zachowania przybysza i uśmiechnął się szeroko. - Tak - powiedział cicho. - To było za Acau/laya. Zaprawdę, rozumiesz nasze zwyczaje. - I co Ido, poleci? - spytała nieco zaniepokojona Bet. - Jasne - warknęła kobieta ze świata Romów. - Ale połowa poszycia trzyma się na łatach i uszczelkach. Ponadto startujemy bez podwozia i z przeciekami w zbiornikach paliwa. - Zaiste, ktoś taki jak ty nie widzi w tym problemu - zgodził się Alex. Spacyfikowana taką kwestią Ida mruknęła tylko coś pod nosem i włączyła zapłon. Silniki manewrowe zakasłały, kichnęły, beknęły i nos Turnmaa uniósł się z wolna. - A teraz, trzymajcie kciuki, aby główny komputer nie połapał się, co właściwie chcę zrobić... Gwałtownym ruchem przesunęła sterowniki napędu na pełną moc. Jakimś cudem oba silniki systemu Yukawy odpaliły równocześnie. Krążownik ruszył do góry, zostawiając za sobą pas zrytej ziemi. Tylko garstka Stra!bo śledziła ten spektakularny odlot. Plemieńcy już pogrzebali poległych, odprawili żałobne uczty. Życie toczyło się dalej. Na czele grupy obserwatorów stała Di!n. Odprowadziła spojrzeniem statek wspinający się na płomieniu w niebo. Trwała tak w zamyśleniu, aż ostatni ślad krążownika zniknął pośród chmur. Księga druga GARDA (Zasłona przed ciosem przeciwnika.) ROZDZIAŁ SIÓDMY Mężczyzna na rzece miał około trzydziestu pięciu lat. W ręku trzymał wygięte niemal w półkole wędzisko, a prawie niewidzialna linka ginęła wśród odległej o wiele metrów kipieli w górze nurtu. Wędkarz cedził monotonnie listę przekleństw zmieszanych z zaklęciami. - Zrób mi to raz jeszcze, pieprzony gupiku, a wtedy już nie puszczę cię wolno... Chodź tu, taś-taś. Dalej, łososiu jeden. No, malutki... Nagle ryba wyskoczyła ponad wodę, mignęła srebrzystym łukiem w wiosennym słońcu i ruszyła z biegiem rzeki. Bluźnierstwa zaczęły padać dwukrotnie szybciej, gdy mężczyzna włączył silniczek zwijarki. Długa na metr ryba pędziła niczym torpeda prosto na rybaka. Ten cofnął się w popłochu, pośliznął na kamieniu i chlupnął do wody. Łosoś przemknął obok i zniknął gdzieś dalej. Mężczyzna odblokował kołowrotek, pozwalając lince rozwijać się do woli. Hamował ją wyłącznie kciukiem, i tak już pociętym do krwi. Mahoney wyłączył zasilanie wozu bojowego i pojazd powoli opadł na pokrywę mchów. Mężczyzna, wychyliwszy się zza wiatrochronu, spojrzał sceptycznie na skupisko wysokich sekwoi. Logicznie rzecz biorąc, miejsce wyglądało na bezpieczne, jednak o przetrwaniu na prymitywnych planetach decydowała nie tyle logika, co wyczulony instynkt. A ten podpowiadał, że między pniami czaić się może cała armia wszelkich złośliwych i żarłocznych stworzeń. Jak zwykle, tak i tym razem Mahoney postanowił posłuchać podszeptów podświadomości. Założył uprząż na ramiona, po czym dopiął pas z bronią - minikarabinkiem, granatami oraz nożem. - Najwyżej wyjdę na głupka - mruknął pod nosem i wziął jeszcze pakiet z żelazną racją żywnościową na jedną dobę. Rozglądając się uważnie wkoło, wolnym krokiem ruszył w kierunku drzew. Zupełnie nagle wyrósł przed nim niewielki, muskularny mężczyzna w brunatnym mundurze. Stał na ugiętych nogach, na jego głowie tkwiła osobliwa ozdobna czapa