Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Gdy zajmie mnie jakiś problem, to przez parę dni mogę się bardzo dobrze obejść bez pożywienia i nie odczuwam ani głodu, ani pragnienia. Wczorajsze zajęcie się sprawami związanymi z pobytem misjonarza w Penangu i jego chorobą spowodowało, że wszystko co było z nim związane stanęło przede mną znowu jak żywe i oka- zało się, że w tym przedmiocie pozostało jeszcze parę rzeczy do przemyślenia. Pewnie nie były zbyt ważne, skoro na pewien czas odsunąłem ją na bok. Lecz teraz narzuciły mi się ze zdwojoną siłą i ów wewnętrzny głos napominał mnie bezustannie, abym wypełnił zaistniałą lukę. Słysza- łem go już wczoraj wieczór, parę razy zbudził mnie w nocy, a dzisiaj towarzyszył mi w czasie przejażdżki, aby w końcu zatrzymać mnie w domu. Chodziło o ten wiersz „Zabierzcie swoją ewangelię”, a ten kto nie zna uczucia niezaspokojenia z powodu niedokończonej myśli, ten nie pojmie, jak może być ono niepokojące. Czułem, że ten wiersz jest niezbywalną częścią mojego stosunku do Wallerów, że muszę go dokończyć, jeśli stosunek ten ma rozwiązać się tak, jak za- powiadał jego początek. Postanowiłem zatem, że dzisiaj napiszę drugą strofę. 76 ------------------------------------------------------------- page 77 Zaledwie zdążyłem rozłożyć przed sobą czystą kartkę papieru, a już mój wewnętrzny głos wy- szeptał mi słowa i nie minęło dziesięć minut, a miałem przed sobą: Zabierzcie swoją Ewangelię, i głoście Słowo w każdym miejscu, a cały świat Domem Bożym się stanie, a wasze głosy głosami aniołów! Ponieście miłość, ale tylko miłość, niech płynie poprzez wszystkie kraje, a ziemia stanie się Kościołem, i przez Boga ukochanym rajem! Niedługo potem do portu wpłynął „Coen”. Kazałem się tam zawieźć, bo chciałem przywitać kapitana Wilkensa. Ucieszył się na wiadomość, że wrócę z nim do Oleh-leh i zaproponował, abym lepiej płynął z nim zaraz na Jawę. Ale wszystko potoczyło się inaczej niż zamierzałem. Zszedłem właśnie na dół do messy, aby wypróbować wspaniałe organy, które Wilkens spro- wadził z Ameryki, gdy wtem on sam przeszkodził mi w tym, krzycząc do mnie przez otwarte, górne okienko: – Jeśli chce pan obejrzeć coś pięknego, to niech się pan pospieszy! To wydarzenie, unikat! Wyskoczyłem na górę. Stał na tylnym pokładzie i pełnym podziwu wzrokiem wpatrywał się w nieziemski pojazd, który lekko i prędko, jakby woda nie stawiała mu żadnego oporu, płynął w naszym kierunku. Był to jacht parowy, śmigły i śmiało osadzony na kilu, jaki tylko Amerykanie umieją zbudować. Cała sylwetka była niesłychanie piękna i czysta. Linia pokładu wznosiła się z tyłu do przodu, lekko do góry, ponieważ – co godne uwagi – obydwa pokłady były uniesione tak, jak stosuje się to przy budowie dżonek. Statek miał w sobie coś egzotycznego i niemal baśnio- wego. Dziób, wyciągnięty chwacko na kształt klipra, ozdobiony został cudownie piękną kobiecą głową z białego marmuru, pod którą, wykonany dużymi, złotymi literami widniał napis „Nin”. Na rufie powiewała chińska flaga, słoneczna tarcza na czerwonym tle. – Doprawdy unikat! – wykrzyknął zachwycony Wilkens. – Robi przynajmniej dwadzieścia węzłów na godzinę! Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Połączenie lekkości i ociężałości, szkunera i dżonki, a ta linia, która śpiesznie gna do przodu. Ten jacht to dzieło sztuki! Ale nie pojmę, że należy do jakiegoś Chińczyka. Co to znaczy Nin? – To tyle co dobro – odrzekłem. – To z pewnością imię tej pięknej istoty, której rzeźbiona głowa zdobi dziób. Ma chińskie rysy, ale nie do końca. Ten jacht stanowi zagadkę, którą chciał- bym rozwiązać. Szkoda, że pokład osłonięty był przed słońcem, bo nie było nikogo widać, poza stojącym na mostku kapitanem, a ten miał na głowie tak szeroki kapelusz, że nie można było rozpoznać rysów jego twarzy, a na dodatek jacht przepływał w sporej odległości od „Coena”. Stanowił tak powab- ny, a zarazem pełen mocy widok, że tylko zatwardziały szczur lądowy mógł obserwować go bez rozkoszy. Nie zamierzał zarzucić kotwicy, lecz zwrócił dziób pod wiatr i spuścił na wodę szalupę z jed- nym tylko człowiekiem, a sam odpłynął w stronę portu. Silnika prawie nie było słychać, a z ko- mina nie unosił się dym. – Ile milionów może posiadać ten Chińczyk? – westchnął Wilkens. – W każdym razie sam nie dowodzi tym jachtem. Tak lekkie wykonanie ostrego zwrotu przy jednoczesnym, błyskawicznym spuszczeniu szalupy na wodę, a potem skręt z pełną parą – tego nie zrobi żaden Chińczyk. To 77 ------------------------------------------------------------- page 78 potrafi tylko ktoś, komu chciałbym uścisnąć dłoń za to, że mogłem to zobaczyć. Pojawił się i zniknął tak szybko, że jutro będę myślał, że ta marmurowa Nin tylko mi się przyśniła. Postój „Coena” był krótki. Kapitan miał coś do załatwienia na lądzie i poprosił mnie, abym mu towarzyszył. Dlatego byłem zmuszony odłożyć na później dowiedzenie się czegoś o Nin i o szalupie, którą spuściła na wodę. Wilkens załatwił swe sprawy i z jego parowca dano sygnał do odpłynięcia. Musiał się spieszyć, postanowiłem więc nie odprowadzać go na pokład, lecz tylko do trapu. Potem rikszą pojechałem do hotelu, tam Omar zakomunikował mi nowinę: – Sahib, jestem zły, a nawet wściekły. Nie mają w ogóle względów dla ciebie