Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Kiedy weszły do sali, Wendacjusz na dole rozkła- dał na podłodze rysunki. Gdy wszyscy członkowie rady powsta- li, spojrzał w górę i powiedział coś do królowej. Ta odrzekła po samnorsku: - Wiem, że to może nas nieco opóźnić, ale być może tak bę- dzie lepiej. -Wydała z siebie odgłos ludzkiego śmiechu. Wędrownik Wickwrackstrup zajmował balkon tuż nad ni- mi, tak jakby był jednym z członków Rady. Johanna zdziwiła się. Nie zdołała się jeszcze zorientować dlaczego, ale wydawa- ło się, że Strupiarz to jeden z ulubieńców Snycerki. - Pielgrzymie, czy będziesz mógł tłumaczyć wszystko dla Johanny? Pielgrzym pokiwał kilkoma głowami. - Czy zgadzasz się na to, Johanno? Dziewczyna zawahała się przez chwilkę, a potem przytak- nęła skinieniem głowy. Wydawało się to najrozsądniejszym wyj- ściem. Nie licząc Snycerki, Pielgrzym mówił po samnorsku naj- lepiej ze wszystkich obecnych. Kiedy Snycerka usiadła, wzięła dannik od Johanny i otworzyła go. Dziewczynka przyjrzała się danym wyświetlonym na ekranie. Zrobiła sobie notatki. Nie mia- ła jednak zbyt dużo czasu na zdziwienie, ponieważ królowa ode- zwała się ponownie - tym razem gulgocząc w zewnętrznej mo- wie sfor. Po chwili Pielgrzym rozpoczął tłumaczenie. - Proszę niech wszyscy usiądą. Pochylcie się trochę. I tak jest tu zbyt tłoczno. - Johanna powstrzymywała się od śmiechu. Jako tłumacz Wędrownik Wickwrackstrup był wyjątkowo spraw- ny. Znakomicie naśladował ludzki głos Snycerki. Udało mu się także odtworzyć wymuszony, autorytatywny ton jej przemowy. Nastąpiła chwila przerwy wypełniona odgłosami sadowie- nia się na miejscach i po chwili nad balustradką każdego bal- konu widniała już tylko jedna lub dwie głowy. Dzięki temu większość odgłosów myśli została wytłumiona przez obicie bal- konowych niszy, lub przez wyściełane sklepienie sali. - Wendacjuszu, oddaję ci głos. W dole, na podłodze stał Wendacjusz, spoglądając we wszystkich kierunkach. Po chwili przemówił. - Dziękuję - usłyszała tłumaczenie, tym razem imitujące ton głosu szefa służb bezpieczeństwa. - Snycerka poprosiła mnie, abym zwołał to posiedzenie ze względu na wielkie przy- gotowania, jakie czynione są na Północy. Nasze tamtejsze źró- dła donoszą, że Stal wznosi fortyfikacje wokół statku Johanny. Jakiś bulgoczący wtręt. Czy to Skrupiło? - To żadna nowina. Przecież właśnie po to robimy proch i armaty. - Istotnie, plany te są nam znane od jakiegoś czasu. Nie- mniej jednak przyspieszono termin ukończenia budowli, a jej ostateczna wersja będzie miała ściany znacznie grubsze niż przewidzieliśmy. Wydaje się także, że gdy tylko statek zostanie ukryty, Stal będzie chciał go rozłożyć i przebadać jego ładunek w swych laboratoriach. Dla Johanny słowa te były niczym kopniak w brzuch. Przed- tem istniały jeszcze jakieś szansę. Gdyby mężnie stanęli do wal- ki, mogliby odzyskać statek. Być może dokończyłaby misję, któ- rej podjęli się jej rodzice. Może nawet zostałaby uratowana. Pielgrzym zadał pytanie, a następnie je przetłumaczył: - Więc jaki jest nowy ostateczny termin ukończenia tych robót? - Sądzą, że ukończą główny trzon murów obronnych szyb- ciej niż w ciągu dziesięciu dziesięciodni. Snycerka pochyliła kilka nosów nad klawiaturą i coś wpi- sała do dannika. W tym samym czasie wystawiła jedną głowę nad barierkę i spojrzała na marszałka. - Już wcześniej zauważyłam, że prognozy Stali są na ogół nazbyt optymistyczne. Czy dokonałeś jakichś bardziej obiek- tywnych szacunkowych obliczeń? - Tak. Ich mury obronne będą gotowe za osiem do jedena- stu dziesięciodni. - Liczyliśmy co najmniej na piętnaście - powiedziała Sny- cerka. - Czy to nie czasem odpowiedź na nasze plany? V C. IYI >(»_/iv vii«vji_ Poniżej, na podłodze, Wendacjusz zebrał się w ścisłą grupę. - Takie były nasze pierwsze podejrzenia, wasza wysokość. Ale... jak wiesz mamy kilka specjalnych... źródeł informacji, o których nie powinniśmy mówić nawet tutaj. - Co za fanfaron. Czasami zastanawiam się, czy on w ogóle w czymkolwiek się orientuje. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby kiedykolwiek wytaszczył swoje ciężkie tyłki na wyprawę w te- ren. -A to co? Kilka chwil zajęło Johannie zorientowanie się, że to osobisty komentarz Pielgrzyma. Wychyliła się przez balustra- dę. Nad barierką balkonu powyżej widoczne były trzy głowy Pielgrzyma, z których dwie zwrócone były w jej stronę. Miny, ja- kie miały jego pyski, rozpoznała jako głupkowaty uśmiech. Reszta zgromadzonych wydawała się nie słyszeć uwag. Wyglą- dało na to, że potrafi ukierunkować strumień głosu, tak by usły- szała go tylko ona. Przyjrzała mu się uważnie, a po chwili usły- szała, jak obojętnym głosem kontynuuje swoje oficjalne tłu- maczenie. - Stal wie, że planujemy atak, ale nic nie wie o naszej spe- cjalnej broni. Ta zmiana planu to po prostu efekt obudzenia się w nim zwykłej podejrzliwości. Na nasze nieszczęście, całkiem uzasadnionej. Trzech lub czterech członków rady zaczęło się wzajemnie przekrzykiwać. - Dużo głośnych lamentów - podsumował krótko Piel- grzym. - Spostrzeżenia typu „Wiedziałem, że to się nigdy nie uda" i „Po co w ogóle zgodziliśmy się atakować zbirów Ocio- sa?" Nagle tuż obok usłyszała przenikliwy gwizd, jaki wydała Snycerka. Hałaśliwe utyskiwania natychmiast ucichły. - Niektórzy z was zapominają o własnej odwadze. Uzgod- niliśmy, że zaatakujemy Ukrytą Wyspę, ponieważ stanowi ona śmiertelne zagrożenie, które spodziewaliśmy się wyeliminować przy użyciu armat Johanny, a które może nas zniszczyć, jeśli Stal nauczy się korzystać ze statku