Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Dalej skupiły się główne siły ich floty, wielka liczba konwencjonalnych długich łodzi, które prowadził stary wróg shefa, "Frani Ormr". Stojący na pokładzie "Nieustraszonego" Shef słyszał postękiwa- nia marynarzy napierających na wiosła. Były dwa razy większe od zwykłych wioseł, toteż przy każdym siedziało dwóch ludzi wybra- nych starannie przez Branda i Hagbartha spośród największych we flocie osiłków. Podeszli przy rozwiniętym żaglu, oszczędzając siły wioślarzy, nadeszła jednak pora, by złożyć maszt i reję. Tuż obok, tym samym kursem, co "Nieustraszony", płynęły cztery wielkie okrę- ty króla Olafa, każdy o rozmiarach zatopionego "Żurawia". Wio- ślarze ze zdumieniem spoglądali na konwojowany statek, bez tru- du, mimo krótkich wioseł, dotrzymując mu kroku. Shef wydał wreszcie rozkaz, by założyć osłony z hartowanej sta- li. Oba pomosty bojowe wraz z obrotowymi mułami też zostały czę- ściowo osłonięte przez sterczące ukośnie płyty. Pokrycie całego kadłuba pancerzem okazało się niemożliwe, gdyż statek do reszty straciłby zdolność manewrowania, lecz Shef polecił zbudować drew- niane rusztowanie, wsparte na okrężnicy. Przymocowano do niego płyty, zachodzące na siebie jak gonty dachu lub smocze łuski. One również sterczały pochyło, zaczepione na wysokości głów wiośla- rzy i niemal stykające się ze sobą sześć stóp ponad pokładem. - Podczas bitwy zasłaniasz się tarczą-wyjaśnił Shef Hagbartho- wi, kiedy ten nadal miał wątpliwości. - Przynajmniej wówczas, gdy spodziewasz się strzał i oszczepów. Trzymasz ją ukośnie, by poci- ski się ześlizgiwały. To właśnie mamy zamiar zrobić. Przodem płynął z mozołem "Nieustraszony" i towarzyszące mu cztery wielkie okręty, a dalej, powtarzając szyk bojowy Ragnarsso- nów, podążała armada długich łodzi, bez których nie może się obejść żadna flota wikingów. Każdy ze smukłych statków poruszany był za pomocą trzydziestu sześciu wioseł, po osiemnaście na burtę, i każ- dy holował za sobą mniejszą łódź, ledwie widoczną na rozmigota- nej w promieniach porannego słońca powierzchni morza. Załogi owych łodzi, małych rybackich skiffów, używanych na dalekiej Północy do polowania na wieloryby, liczyły od czterech do ośmiu wioślarzy, a oprócz nich zabierały na pokład po dwie pary zbroj- nych. Wioślarze zostali starannie wybrani spośród doświadczonych Szwedów i Norwegów. Dwaj ludzie w każdej łodzi ściskali kusze, drugą parę stanowili germańscy Ritter Bruna. - Maszty złożone, jak widzę - zauważył Sigurth Ragnarsson, stojący na pokładzie okrętu w centrum szyku. - Czy to znaczy, że tym razem obejdzie się bez niespodzianek? - spytał Ubbi. - Bardzo wątpię - odparł Sigurth. - Ale my też mamy w zana- drzu kilka sztuczek. Miejmy nadzieję, że okażą się skuteczne. Shef stał na szczycie dziobowego muła, w jedynym właściwie miejscu na pokładzie "Nieustraszonego", skąd mógł cokolwiek wi- dzieć. Swym jedynym okiem wpatrywał się w baterię katapult Ra- gnarssonów. Miał bystry wzrok, lecz nie na tyle, by zobaczyć to, co chciał. Musiał być jakiś sposób, który pozwoliłby przyjrzeć się z bli- ska! Chciał wiedzieć, czy są gotowi do akcji. Gdyby byli sprytni, mogliby zaczekać, aż statki Olafa znajdą się w ich zasięgu i przy odrobinie szczęścia zatopić wszystkie cztery za pierwszym strza- łem. W takim przypadku bitwa zostałaby przegrana zanim się jesz- cze zaczęła, gdyż "nożyce" Shefa-jak nazywał w myślach wielkie okręty - wyszczerbiłyby się na "kamieniach" w postaci katapult. Nie chciał jednak zatrzymywać okrętów zbyt daleko od brzegu. Im krótszy dystans będą miały do przebycia mniejsze łodzie, stanowią- ce "papier" w jego planie, tym lepiej. Wkrótce znajdą się w zasięgu strzału, uznał. Odwrócił się i zama- chał do króla Olafa, który stał obok Branda na forkasztelu wielkiego okrętu, płynącego pięćdziesiąt jardów dalej, czyli w odległości trzech pociągnięć wiosłem. Olaf zamachał do niego w odpowiedzi i gromkim głosem wydał komendę. Gdy wioślarze unieśli wiosła i okręt zwolnił, trzydziestofuntowy głaz, wystrzelony z maksymalnej odległości, prze- ciął ze świstem powietrze. Spadł do morza dziesięć stóp od dziobnicy "Czapli" Olafa, wzbijając fontannę wody, która ochlapała króla. Shef skrzywił się. Trochę za bardzo ryzykował