Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
W ci¹gu ostatniego roku albo dwóch widzia³am kilka handlowych ¿aglowców rybackich. Mówi¹, ¿e s¹ tanie w eksploatacji. Mo¿e to oznaczaæ, ¿e ¿agle wracaj¹. Nie mia³abym nic przeciwko temu. Dawn wycina oparcia krzese³ do jadalni na jachcie Melville'ów. Niebieski pasuje do koloru oczu pani Melville. Skórê kaza³a specjalnie ufarbowaæ w Nowym Jorku. A Mavis przyszywa otulinê, która idzie na piankow¹ gumê. Dawn, to jest mój bratanek, o którym opowiada³am. Pracuje w gazecie. Skoczymy na drug¹ stronê coœ zjeœæ u szypra Willa. Dawn, jak ju¿ skoñczysz wycinaæ, to mo¿esz za³o¿yæ niebiesk¹ niæ na drug¹ maszynê. Nici te¿ kaza³a ufarbowaæ. Ciotka wysz³a na ulicê, stukaj¹c czarnymi obcasami, a Quoyle, zamykaj¹c za ni¹ powoli drzwi, us³ysza³, jak pani Bangs mówi do Dawn: — Nie tego oczekiwa³aœ, co? Z wentylatora baru szypra Willa buchnê³o gor¹ce powietrze, przesycone zapachem rozgrzanego oleju i spalenizny-Wewn¹trz panowa³ jeszcze wiêkszy zaduch. Rybacy, ubrani nadal w pomazane krwi¹ nieprzemakalne stroje i rybackie buty, siedzieli pochyleni nad dorszem z frytkami i popijali z kub- 140 ków, powiewaj¹c rozwi¹zanymi tasiemkami swoich strojów. Dym z papierosów gin¹³ w chmurze pary. Kelnerka ryknê³a w stronê kuchni. Quoyle dostrzeg³ brudny fartuch szypra Willa p³yn¹cy to w jedn¹, to w drug¹ stronê jak kawa³ek lodu w rozlewisku. - Agnis, co zjesz dzisiaj, dziewczyno? - Kelnerka spojrza³a pogodnie na ciotkê. -Wezmê duszonego dorsza, Pearl. I fili¿ankê herbaty. To jest mój bratanek, pracuje w gazecie. -Taa, ju¿ go widzia³am. Byli tu kiedyœ z Billym. Jad³ s¹uidburgera. - To prawda - powiedzia³ Quoyle. - By³ wspania³y. - To szyper Will wynalaz³ s¹uidburgera. Dzisiaj te¿ go podaæ, mój drogi? -Tak - odpar³ Quoyle. - Dlaczego nie? I herbatê. Ze œmietank¹. — Pozna³ ju¿ kawê szypra, mêtny, cierpkawy wywar zalatuj¹cy dorszem. Quoyle z³o¿y³ swoj¹ serwetkê w wachlarz, potem roz³o¿y³ i zacz¹³ sk³adaæ w coraz mniejsze trójk¹ty. Spojrza³ na ciotkê. - Ciociu, chcê ciê o coœ zapytaæ. Chodzi o Bunny. D³ugo siê zbiera³ do tej rozmowy. Petal wci¹¿ powtarza³a, ¿e Bunny jest dziwacznym dzieckiem. Zaprzecza³ temu. Ale rzeczywiœcie by³a inna. Coœ z ni¹ by³o nie tak. Przypomina³a czajnik z wod¹, która bulgocze na wolnym ogniu. By³ to ten rodzaj odg³osów, które wydobywaj¹ siê z naczynia, zanim woda do koñca siê wygotuje i naczynie pêknie. Niekiedy zaœ by³a jak naczynie z zimn¹ wod¹, na której powierzchni p³ywaj¹ plamy ró¿nych zwi¹zków. - Czy uwa¿asz, ¿e ona jest normalna? Ciotka podmucha³a na swoj¹ herbatê, spogl¹daj¹c na Ouoyle^. By³o to czujne spojrzenie. Patrzy³a na niego uwa¿nie, jakby by³ nowym rodzajem skóry, który zamierza kupiæ. - Te koszmarne sny. I to jej usposobienie. I... - Urwa³. By³y sprawy, o których nie potrafi³ mówiæ. - No có¿ - powiedzia³a ciotka. - Pomyœl tylko o tym, co siê wydarzy³o. Straci³a cz³onków rodziny. Przeprowadzi³a siê w dziwne miejsce. Do starego domu. Otoczyli j¹ nowi ludzie. Straci³a dziadków, matkê. Nie wiem, czy ona rozumie, co siê sta³o. Czasem mówi, ¿e oni wci¹¿ s¹ w stanie Nowy Jork. Dla niej ¿ycie stanê³o na g³owie. Tak samo chyba jak i dla nas wszystkich. ~ Gdyby tylko chodzi³o o to — zauwa¿y³ Quoyle, pij¹c herbatê 141 du¿ymi ³ykami. — Ale jest coœ jeszcze - jego ¿o³¹dek wyda³ odg³os przeje¿d¿aj¹cego poci¹gu - coœ jeszcze. Nie wiem, jak to powiedzieæ, ale to wi¹¿e siê z tym, o czym mówiê. — Pamiêta³ te s³owa: „zaburzenia osobowoœci", s³owa wychowawczyni z przedszkola w Mockingburgu, kiedy Bunny popycha³a dzieci i ³ama³a kredki. - Daj mi przyk³ad tego, co masz na myœli. Czarna chmura opad³a na Quoyle'a. - No có¿, nie podoba jej siê kolor domu. Ta ciemna zieleñ. -Brzmia³o to idiotycznie. Chodzi³o o to, co wydarzy³o siê w kuchni. O wszystkim innym móg³ zapomnieæ. Na stole pojawi³o siê jedzenie. Quoyle wgryz³ siê w s¹uidburgera, jakby przegryza³ wiêzy na swoich nadgarstkach. - Przede wszystkim te koszmary. I ten p³acz, i wycie o byle co. W wieku szeœciu, szeœciu i pó³ roku dziecko nie powinno siê ju¿ tak zachowywaæ. Pamiêtasz, jak pierwszego dnia wydawa³o jej siê, ¿e widzi psa? Ba³a siê œmiertelnie bia³ego psa o czerwonych oczach. Jak szukaliœmy bez koñca i nie znaleŸliœmy ¿adnego œladu? - G³os Quoyle'a by³ coraz bardziej schrypniêty. Da³by wszystko, ¿eby teraz byæ gdzie indziej. Ale brn¹³ dalej. - Oczywiœcie, ¿e pamiêtam. - Skrobanie widelca po talerzu, ¿ar z kuchni, brzêk no¿y, faluj¹cy œmiech. - Kilka tygodni temu wydarzy³a siê jeszcze jedna przygoda z bia³ym psem. Widzia³eœ ten bia³y kamyk, który u³o¿y³am w ogródku? Kiedy spojrza³o siê na niego zmru¿onymi oczyma, to przypomina³ g³owê psa. Któregoœ dnia Bunny przybieg³a, wal¹c w drzwi i wyj¹c jak oszala³a. Myœla³am, ¿e sta³o siê coœ okropnego. Nie mog³am jej uspokoiæ na tyle, ¿eby mi powiedzia³a, o co chodzi. Wreszcie wyci¹gnê³a rêkê. Na palcu mia³a malutkie skaleczenie, naprawdê malutkie, nie wiêksze ni¿ æwieræ cala. Kropelka krwi. Obanda¿owa³am jej palec i uspokoi³a siê. Za nic nie chcia³a powiedzieæ, w jaki sposób siê skaleczy³a. Ale kilka dni póŸniej powiedzia³a mi, ¿e chcia³a wyrzuciæ ten „kamieñ z psim pyskiem" i on j¹ ugryz³. Powiedzia³a, ¿e to od ugryzienia psa. Ciotka rozeœmia³a siê, ¿eby pokazaæ, ¿e nie ma siê czym martwiæ. - W³aœnie o tym mówiê. Ona wyobra¿a sobie ró¿ne rzeczy. -Quoyle zjad³ ju¿ ca³ego s¹uidburgera. Utkn¹³ w miejscu. Ciotka wszystko bagatelizowa³a, unika³a spraw, o których nale¿a³o mówiæ. Ludzie siedz¹cy za nim przys³uchiwali siê ich rozmowie. Wyczuwa³ ich napiêcie. Zni¿y³ g³os do szeptu. - Pos³uchaj, 142 ja naprawdê siê martwiê. Bardzo siê martwiê. Pamiêtasz ten sobotni poranek, kiedy pojecha³aœ odebraæ swoj¹ przesy³kê? Dopiero co przyszliœmy, ¿eby przygotowaæ lunch. Mia³em podgrzaæ jak¹œ zupê. Sunshine walczy³a z butami. Wiesz, zawsze chce sama zdejmowaæ buty. Bunny wyjmowa³a pude³ko krakersów do zupy. Gdy otwiera³a pude³ko, papier w œrodku zaszeleœci³, a ona nagle zamar³a. Zaczê³a siê wpatrywaæ w drzwi. Rozp³aka³a siê. Przysiêgam ci, by³a œmiertelnie przera¿ona. Powiedzia³a: „Tato, pies drapie do drzwi. Zamknij drzwi!" A potem zaczê³a przeraŸliwie krzyczeæ