Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
ZachwiaJ się, omal nie wypadając za burtę. Jeszcze raz! Zielska i korzenie' Na brzegu ujrzał kilkanaście postaci chcących wypłynąć łodziami. Zapewnie Mężyk powiedział w osadzie o tym, że Boz odważył się ??. szyć na połów. Komuś udało się odbić od brzegu, lecz łódź, widocznie źle wyciosana, ukazała zielone dno nakrywając rybaka. Boz parsknął śmiechem. Glinczanie zaś cofnęli się zrezygnowani. Znów wydźwig. nął sieć —nic! Ogarnęło go zwątpienie, zaś po kilku nowych pró. bach — rozpacz. Od wysiłku i wyczerpania czerwone płaty latały ?? przed oczami. Serce biło ciężko, nierównomiernie. Z lewej strony ujrzał ogromną i rozhukaną Żółwinę. „Trza zawracać, bo zmierzch już bliski" — pomyślał. W ramionach trzeszczało. „Przyjdzie chyba łódź zostawić na brzegu" — myślał z rozpaczą. „Woda zniesie, trzeba dopłynąć, matka czeka. Nie będzie miała, biedaczka, świeżych ryb na wieczerzę." Wieczór już był głęboki, kiedy słaniając się wrócił do swej chyży. Bez słowa zwalił się na nary i zapadł w sen gorączkowy. Matka co chwilę dotykała jego rozpalonych skroni i coś szeptała czule. Syn słyszał jakieś słowa: „...Boz... jeszcze jadła mamy... Odra straszna... dni kilka... żeby kurki były... Mężyk...". Nazajutrz Boz znów wypłynął i — wrócił z niczym. Siadł na ławie i myślał. Od czasu do czasu spoglądał na kaszlącą matkę. Nagle ożywił się: — Na Jeziorze Dąbskim wody spokojniejsze zapewne. Trza spróbować... Tak, tak... Na jeziorze uda się połów. Zasnął z głową opartą o piec, a skoro świt pożegnał matkę i pojechał w dół Odry. Wkrótce wypłynął na jezioro. Woda tu była również wzburzona, ruchoma, ciemna. Boz z drżeniem serca zarzucił sieci. Płynął teraz w stronę Czarnych Łąk, leżących na prawym brzegu. Włok stawiał opór. Rybak z trudem popychał łódź ku przodowi. Zdawało mu się, że sieć jest pełna ryb, gdyż coraz ciężej było wiosłować. Niecierpliwił się. Kiedy wydźwignął ją — opadł zrozpaczony na dno łodzi. Pot zalewał mu oczy, piekło pod powiekami, w pier" siach rzęziło. Cały dzień stracił na bezskutecznym przemierzaniu je* ziora. Z rozpaczą w duszy ruszył o zmierzchu w drogę powrotni 260 trzymając jeszcze w imię złudzenia włok za burtą. W pewnym miej-gCu łódź utkwiła. Uderzył silniej paczynami. Nic nie pomogło. „Zapewne włok zahaczył o jakiś korzeń. Licho nadało." Wsparł się silnie 0 dn° łodzi i ciągnął z ogromnym wysiłkiem sieć ociekającą chłodną ^???- Nagle puścił ją przerażony. Tuż za burtą zakotłowało się i obok wynurzyła się piękna dziewczyna. Boz struchlał. Syrena zmarszczyła piękne brwi i spytała: — Dlaczego nie dajesz mi cały dzień spokoju? Kilkakrotnie uderzyłeś mnie w ramię. Kręcisz się w kółko jak najgorszy uparciuch... .— Nie czyniłbym tego, gdyby nie było głodu w naszej osadzie. Jadła już nie mamy... Kilku zaniemogło... Matki mi żal... Starowina ledwo żyje... — Hm, a czy nie wiesz, że wszystkie ryby skryły się na czas burzy i nie wyjdą wcześniej, aż ja im zezwolę? — Nie wiedziałem. Wielki to cios dla rybaków żyjących z połowów. Jakże przetrwają? — Skoro mówisz, że głód w waszej wiosce, to zezwolę wam raz zanurzyć w tym miejscu, gdzie stoimy. Opuść włok. Boz zarzucił sieć i wnet Wydźwignął ją pełną. Zanim zdążył podziękować syrenie — ta zginęła bez śladu. Patrzał na zasypane dno łodzi pięknymi Szczukami, kleniami, nie wierząc własnym oczom. Ciskały się lśniąc złotem i srebrem. Dotknął ich, by upewnić się, czy nie śni. Złota płocica miotała się najzacieklej. —¦ Opłacił się trud — rzekł. — Trza czym prędzej dobrą nowinę zanieść osadzie! Tak wytrwałość Boża uratowała małą wioszczynę rybacką, Glinkę» od głodu. Od tego czasu rybacy z Glinki, wziąwszy sobie za przykład Boża, stali się najwytrwalszymi rybakami na świecie. Jeśli wie-^ć gadkom, w połowach zawsze pomaga im syrena z Jeziora Dąb-8«iego, gdyż lubi ona rybaków wytrwałych. Tymoteusz Karpowicz O RYBAKU I DIABLE ardzo dawno, kiedy wiekowy dąb rosnący przy ustkowskiej drodze zaledwie przerastał rumianek, żył stary rybak zwany Promykiem. Przezwano go tak dlatego, bo miał siwe, siwiuteńkie włosy i jasne, bardzo jasne oczy. Staruszek słynął wokół z dobroci i niezwykłej pogody ducha. Nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Cenili go wszyscy, lubili i stawiali za wzór innym. promyk, mimo podeszłego wieku, nie rozstawał się z sieciami. Ręce miał jeszcze krzepkie, silniejsze od niejednych młodych. Połowem dzielił się z ubogą wdową po zmarłym rybaku. Przy tym był bardzo pobożny