Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

W powietrzu nagle zrobiło się gęsto od uciekających owadów. Pojawiły się też nietoperze, na ziemi zaś szczury oraz karaluchy, umykające przed ogniem. Wiatr nagle zmienił kierunek. Pomógł drzewom runąć na ziemię, a następnie pognał na targ, gdzie tłum wypełniający ciasne przejścia między samochodami znacznie przycichł i z każdą chwilą stawał się coraz bardziej niespokojny. Ogień syczał wściekle, płomienie wystrzeliwały z pożogi jak chińskie fajerwerki, liżąc maski i przednie szyby najbliżej zaparkowanych pojazdów. Klubowy szalik przywiązany do anteny jednego z pojazdów najpierw sczerniał, potem skulił się i spłonął w okamgnieniu. Kiedy Gawron zobaczył płonące drzewa, ogarnęła go burza uczuć, spośród których najsilniejszy był strach, poczucie winy oraz uniesienie. Bezzwłocznie dołączył do powszechnej paniki, starając się ją jak najbardziej powiększyć; powtarzał okrzyki przerażonych handlarzy, doszukujących się śladów spisku w każdej twarzy, każdym płomieniu, każdym obcym człowieku. — Spalili nasze stragany! Za późno, żeby cokolwiek ratować. Za gorąco, zbyt niebezpiecznie. — Podpalili nas! Kim byli ci „oni”, nikt nie miał pojęcia. „Oni” oznaczali zarówno burmistrza, jak architektów, biznesmenów oraz Wiktora. „Oni” to byli ludzie, którzy mieli zjawić się o świcie, by „zacząć wszystko od nowa”. Kto pierwszy przewrócił samochód? Na pewno nie Gawron. Był za słaby, żeby zrobić to w pojedynkę, a nie miał nikogo, kto mógłby mu w tym pomóc. Paru młodych mężczyzn kochających swoje samochody usiłowało wyprowadzić je poza zagrożony teren, wciskając się w wąskie przestrzenie wypełnione ludźmi, ocierając się zderzakami o zderzaki innych aut, chcąc wykręcić tam, gdzie nie było nawet tyle miejsca, by zawrócić ręcznym wózkiem. Ci, którzy trąbiąc wściekle próbowali przecisnąć się przez tłum, znaleźli się w poważnych opałach, ponieważ ludzie nie zamierzali się rozstąpić, a co bardziej krewcy z nich przewracali pchające się na oślep pojazdy. Jeden z kierowców — opony na tylnych kołach jego auta dymiły już porządnie, przednia szyba rozbryzła się na kawałki — szukał zemsty, wymachując płonącym kijem. Był gotów zabijać, żeby tylko ocalić swój samochód. Nie było mowy o tym, by wszystkie pojazdy, jakie znalazły się na Targu Mydlanym, zdołały szybko go opuścić, tym bardziej że nieliczne, wąskie uliczki prowadzące na targowisko zostały dokumentnie zablokowane innymi samochodami oraz tłumami zwabionymi odgłosami zabawy, blaskiem ognia i dymem. Jakie szansę mieli w związku z tym strażacy? Mogli podejść tylko na tyle, na ile pozwalały im węże podłączone do hydrantów na placu Fortecznym i ulicy Wszystkich Świętych, co oznaczało, że musieli zatrzymać się daleko przed granicą brukowanego placu. Wcale się tym nie przejęli. Przecież pożar był zlokalizowany, nie miał żadnych szans, żeby rozprzestrzenić się na pozostałą część miasta. Poza tym, o czym wszyscy wiedzieli, o świcie miały się rozpocząć prace rozbiórkowe. — Niech się sam wypali — poradziła strażakom policja. — Oczyścimy tylko targ z ludzi, żeby nikt nie doznał obrażeń. Spróbujcie jednak odgonić pijany tłum od ognia albo właścicieli od samochodów, albo straganiarzy od resztek tego, co stanowiło dorobek ich życia. Nikt nie słuchał powtarzanych przez megafon wezwań. Dwa rachityczne drzewka nie potrzebowały wiele czasu, by doszczętnie spłonąć. Ogień spełzł ze zwęglonych pni i rozprzestrzenił się dokoła, wspinając się po drewnianych ścianach barów i restauracji, ogarniając kryte papą dachy. Pijacy i żebracy mężnie stawali z nim w szranki, kradnąc co się da, zanim piwo i wino zostaną wypite przez płomienie. Wywlekali na zewnątrz skrzynie z butelkami, łapali, co tylko nawinęło im się pod rękę, bardziej podochoceni walczyli z żywiołem za pomocą niemieckiego pilznera, inni podsycali płomienie rumem, szkocką i drewnianymi krzesłami. Bary, restauracje i kawiarniane ogródki nie miały najmniejszych szans; za dużo tu było drewna. Tylko krzewy laurowe dzielnie opierały się płomieniom, jakby ich liście zostały zawczasu zaimpregnowane, gałązki zaś wydawały się zbyt giętkie i ruchliwe, aby dać się schwytać pożodze. Kiedy jednak one także uległy szalejącemu żywiołowi, marcepanowe obłoki zawisły na chwilę w powietrzu, po czym osiadły na ziemi niczym jesienny szron na polu. Funkcjonariusze miejskiej policji są znacznie mniej cierpliwi od swoich kolegów z prowincji. Prędko doszli do wniosku, że są świadkami protestu, który wymknął się spod kontroli organizatorów. Dobrze pamiętali, jak wielkie zamieszanie spowodowali w mieście straganiarze maszerujący do Wielkiego Wika, a także — wiele lat temu — podczas trwającego tygodniami strajku. Sprzedawcy zyskali opinię ludzi butnych i niezależnych. Nie cieszyli się nadmierną sympatią policjantów, którzy jeszcze mniej życzliwym okiem spoglądali na nocnych mieszkańców bazaru. Teraz do obu tych grup dołączyła trzecia, złożona z pijanych, agresywnych młodych mężczyzn. Wybuchło zamieszanie, rozpoczęły się grabieże, pojawił się ogień. Niepokoje ogarnęły nawet uliczki położone poza obrębem Targu Mydlanego. Młodzi ludzie atakowali policyjne auta, tarasowali tory tramwajowe, niszczyli roślinność w parku Matematyków. Mścili się na wszystkim i na wszystkich, jakby przemoc była jedynym sposobem na zwrócenie na siebie uwagi. Instynktownie wyczuwali, że dopóki nie zaczną niszczyć, kraść i burzyć, dopóty pozostaną niewidzialni. Kiedy już wezmą się do roboty, ich twarze zagoszczą na ekranach telewizorów. Wystraszeni, zszokowani policjanci nie czekali na rozkaz z centrali ani na polecenie burmistrza, by wyciągnąć pałki i ruszyć na tłum. Po co czekać, po co oszczędzać przeciwnika? Jeśli szybko nie zdołają położyć kresu temu zamieszaniu, kto wie, do czego może ono doprowadzić i jak duże przybrać rozmiary? 9 Początkowo nie działo się nic nadzwyczajnego; ot, małe zamieszanie, wyrosłe na żyznym gruncie sylwestrowej zabawy. Jednak mimo że bruk utrzymywał ogień w ryzach, to gorące nastroje stopniowo sięgały coraz dalej. Wkrótce poleciały pierwsze butelki napełnione paliwem z samochodowych zbiorników i zatkane gałganami