Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Jak to możliwe, że jesteś taki silny i uzdolniony, Conanie? — zapytała w końcu. Wzruszył ramionami. — Cymmeria to skalista kraina i zdarza się tam, iż wielkie głazy znajdują się w niedogodnych dla człowieka miejscach. Trzeba je usuwać, a niektóre są bardzo ciężkie. Co do moich uzdolnień, cóż, człowiek uczy się tego, co jest mu potrzebne, by przeżyć. — Jak mamy dokonać tego… hę… uwolnienia dóbr? — zapytał Vitarius. — Nie my, magu, lecz ja. Działam w pojedynkę. Zajmiesz się dziś załatwianiem dla nas prowiantu, a jutro otrzymasz ode mnie pieniądze, aby móc zapłacić. To wszystko. — Conan uniósł do ust następny kubek wina i ponownie się uśmiechnął. To było jego powołaniem, to lubił i to właśnie powinien był robić. Gdyby postępował tak od początku, nie wmieszałby się w tę czarodziejską kabałę z udziałem przeklętej magii. Wiedźma Djuwula uśmiechała się podążając śladem świecącej nici ku swej ofierze. Niedługo dostanie ją w swoje ręce! Łatka, zabójca do wynajęcia, uśmiechnął się złowrogo patrząc, jak barbarzyńca opróżnia trzeci kubek wina. Świetnie. Jeśli Cymmerianin się upije, tym lepiej. Początkowo myślał, by wynająć do realizacji swego zadania grupę pomocników, ale gdy ujrzał barbarzyńcę, poczuł tak ogromną wściekłość, że zrezygnował z tego zamierzenia. Nie. Uderzy, kiedy ten młody olbrzym będzie nie przygotowany. Zaatakuje z zaskoczenia, pozbawi młokosa przytomności, a potem wywrze swą srogą zemstę, przy użyciu nagich pięści i obutych stóp. Tak, właśnie tak uczyni, zrobi to sam, bez niczyjej pomocy, aby ukoić swą zranioną duszę. Nikt nie mógł pokonać Łatki i nie zapłacić za to gardłem! Nikt! X Conan postanowił przespać kilka godzin przed czekając} go nocnym zadaniem. Podczas gdy inni zajęli się załatwianie prowiantu na drogę, barbarzyńca wszedł po schodach na górę, do wynajętych pokoi. Dwa pokoje były podobne do tych, które zostały zniszczone w oberży „Pod Wilczym Mlekiem”. Conan wszedł do swojego zaryglowując za sobą drzwi. Położył się na płóciennym materacu i niebawem usnął. Djuwula idąca za magiczną nicią dotarła do gospody. Świecąca kreska kończyła się przed drzwiami jednego z pokoi. Jeden lub więcej z tych, których poszukiwała, musiał znajdować się wewnątrz. Ważne było wszak, aby spotkała się z urodziwym barbarzyńcą sam na sam. Jej czary nie zdadzą się na wiele, gdyby mężczyźnie towarzyszyła inna kobieta. Jaki mogła się o tym przekonać? Po chwili wpadła na pewien pomysł. Szybko zeszła po schodach i zawołała chłopaka, ścierającego szmatą stoły. — Chciałbyś zarobić parę miedziaków, chłopcze? — Tak, pani. Kogo mam dla was zabić? — Nikogo. To dużo łatwiejsze zadanie. Zastukasz do drzwi, które ci wskażę, i wejdziesz tam, by sprawdzić, ile osób znajduje się w pokoju. Powiesz, że przyszedłeś zmienić pościel. Djuwula dała chłopakowi kilka miedziaków, po czym weszła za nim na górę. Wskazała mu drzwi i cofnęła się na schody, aby nie zostać zauważoną. Po chwili chłopak wrócił. — No i? — W pokoju jest tylko jeden mężczyzna, pani, i wydaje się mocno zagniewany. Powiedział, że wypłazuje mnie mieczem, jeśli jeszcze raz spróbuję zawracać mu głowę podobnymi błahostkami. — Jak wyglądał? — To istny olbrzym, pani. To barbarzyńca. Djuwula uśmiechnęła się i dała mu garść miedziaków. — Nikomu o tym nie mów, chłopcze. — Oczywiście — odrzekł malec. — Ten tłusty oberżysta odebrałby mi pieniądze szybciej, niż mucha dostrzega końskie łajno. Kiedy znów została sama, Djuwula wyjęła z fałd jedwabnej szaty małą fiolkę zamkniętą korkiem i woskiem. Wewnątrz przezroczystego naczynia znajdował się płyn, połyskujący nieznacznie niczym fosfor. Wyjęła korek i wylała zawartość fiolki w szczelinę pod drzwiami. Buchnęła chmura żółtawego dymu, a czarodziejka cofnęła się błyskawicznie, by nie znaleźć się w jego zasięgu. Conan obudził się nagle. Coś było nie tak. Jakiś dziwny zapach wdarł się jego sny… Usiadł gwałtownie i rozejrzał wokoło. W świetle wpadającym do pokoju przez rozchwierutane okiennice ujrzał wypełniającą pokój żółtawą mgiełkę. Wciągnął mocno powietrze i kaszlnął, gdy drażniący opar wypełnił jego nozdrza. Czyżby w gospodzie wybuchł pożar? Nie, ta woń nie była mu znana. Żadne płonące drewno nie wydziela podobnego odoru… I nagle przepełniło go doznanie zgoła odmienne od zaciekawienia. Jego ciało wręcz eksplodowało z pożądania. Ktoś zapukał do drzwi. — Otwórz drzwi, mój piękny barbarzyńco! — zawołał kobiecy głos. Conan miał w głowie mętlik. Głos brzmiał uwodzicielsko i miękko jak ciepły miód, niosąc w sobie obietnicę niewypowiedzianego spełnienia. Jego żądza przybrała na sile. Podszedł do drzwi, odsunął rygiel i otworzył je szeroko. Stojąca w progu kobieta od stóp do głów odziana była w błękitną szatę z przedniego jedwabiu. Uniosła dłonie, by zsunąć kaptur zakrywający jej głowę i twarz. O bogowie, jakże była piękna! Włosy miała jak płomień, skórę nieskazitelnie białą, rubinowe usta i przepiękny uśmiech. — Mam tak stać w przeciągu? — spytała. Conan cofnął się niepewnie dwa kroki, a kobieta przestąpiła próg przesuwając się gładko po podłodze. Zamknęła drzwi i uśmiechnęła się. Przez chwilę stała w bezruchu, po czym uniosła dłonie do pół szaty. Rozchyliła je szybkim ruchem i zrzuciła odzienie. Pod jedwabną szatą była naga