Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Beatrice wyci¹gnê³a œmia³o rêkê, uprzedzaj¹c Kreuffa. - Za³o¿ê siê, ¿e tam, sk¹d pochodzisz, nazywaj¹ ciê Piêkn¹ Kir¹ - strzeli³ komplementem Ignacio i z pe³n¹ galanteri¹ pochyli³ siê, by przytkn¹æ czo³o do jej d³oni. - Raczej Kamienn¹ Kir¹. - Bea odwzajemni³a mu siê szelmowskim uœmieszkiem. - Pewnie dlatego, ¿e nie pozwalam mê¿czyznom na ¿adne poufa³oœci. - Aj, aj, ostra dziewczyna! - cmokn¹³ de Molher. - Prawdê rzek³szy, mia³em o waszych kobietach nieco inne wyobra¿enie. - Kira jest wyj¹tkow¹ osóbk¹, ale m³od¹ jeszcze. Wybacz jej zatem zuchwa³oœæ, wuju. - A có¿ tu jest do wybaczania, przecie¿ to takie urocze. - Ignacio nie móg³ oderwaæ oczu od Beatrice. - No dobrze, siostrzeñcze, mów, co ciê do mnie sprowadza. - A gdybym przyby³ ot, tak, bez ¿adnego specjalnego powodu? - To te¿ by³bym niezmiernie rad, rzecz jasna. - De Molher przysiad³ na skraju wielkiego biurka i popatrzy³ na Kreuffa spod lekko przymru¿onych powiek. - A jest tak w istocie? - Niezupe³nie. - Zatem? - Dziwi mnie trochê, ¿e nie spodziewa³eœ siê mojej wizyty, bo padre mia³ rozes³aæ zawiadomienia do wszystkich potencjalnych zainteresowanych. - Noel poruszy³ siê w piêknym, lecz wyj¹tkowo niewygodnym fotelu. - Ale skoro nie dotar³o... - Zainteresowanych czym? - Ignacio nadstawi³ ucha. - Pewnym przedsiêwziêciem handlowym. Niebagatelna rzecz i profity potencjalnie ogromne, doœæ nieoczekiwanie bowiem otwar³y siê horyzonty na szersz¹ wymianê transatlantyck¹... - Zaraz, zaraz, jak mówisz? Wymianê z kim? - Z Borhealos. - Ale¿ to przecie¿ ekonomiczna pustynia! - No proszê, nawet ciebie zaskoczy³em, wuju. - Kreuff uœmiechn¹³ siê chytrze. - okazuje siê, ¿e to nieprawda i ta informacja stanowi w tej chwili nasz najwiêkszy kapita³. Tyle ¿e konkurencja nie œpi, a kupiecka zasada numer jeden: kto pierwszy, ten lepszy. Pierwsi zaœ bêdziemy my, pod warunkiem jednak, ¿e... - No? - Ignacio znowu wpad³ mu w s³owo. - Pod warunkiem, ¿e skonsolidujemy si³y. Widzisz, wuju, Borhealos po raz pierwszy od germinacji ruszyli w œwiat i to zuchwale do szaleñstwa, bo flotyllami prymitywnych ¿aglowców. WyobraŸ ich sobie teraz, jak docieraj¹ do zachodnich brzegów Afryki, wyczerpani miesi¹cami podró¿y, zdziesi¹tkowani przez choroby, huragany i mróz. Czego bêd¹ pragn¹æ i potrzebowaæ najbardziej? Wielkiego, zacisznego portu i legionów przyjaznych ludzi, którzy siê nimi zaopiekuj¹. Taki port jeszcze nie istnieje i kto pierwszy go zbuduje oraz przywabi do niego Borhealos, do tego przez d³ugi czas bêd¹ oni nale¿eli jak psy. Problem w tym, ¿e ich okrêty s¹ ju¿ od jakiegoœ czasu w drodze... - Od jakiego czasu? - Prawie od dwóch miesiêcy. - Wielu ich? - Tysi¹ce, wuju! Wed³ug ostatniego meldunku armada liczy sobie blisko dwieœcie ró¿nych jednostek, z czego najmniejsza o wypornoœci kilku tysiêcy ton. - Madre de Dios, to¿ to prawdziwa inwazja! - wykrzykn¹³ de Molher. - I ty chcesz mi powiedzieæ, ¿e nikt oprócz waszych czujek nie zwróci³ dot¹d na nich uwagi? - A któ¿ mia³ zwracaæ? - Kreuff odchyli³ siê w fotelu. - Tabor nie zapuszcza siê nad Atlantyk. A zreszt¹ komu by przysz³o do g³owy, ¿e Borhealos zdolni s¹ do takiego przedsiêwziêcia? - Hm... - Ignacio skrobn¹³ podbródek w zamyœleniu. - No dobrze, mów dalej. - A na czym to ja skoñczy³em? Ach tak... przewidujemy, ¿e pierwsze statki dotr¹ do zachodnich brzegów najdalej za dwa, trzy tygodnie. - Dwa tygodnie? - Otó¿ to. Przygotowanie w tak krótkim czasie ca³ej wymaganej infrastruktury to zadanie przekraczaj¹ce mo¿liwoœci którejkolwiek z naszych rodzin z osobna, nawet równie majêtnej jak twoja, wuju. Gdybyœmy jednak skomasowali nasze aktywa i podjêli dzia³ania jako jedno wspólne konsorcjum, rzecz staje siê wykonalna. Wysi³ek zaœ op³aci³by siê z nawi¹zk¹, zapewniam na honor. - Hm... - Ignacio zmarszczy³ czo³o. - Hm... - Jak mam to rozumieæ? - ¯e siê zastanawiam. - De Molher wsta³ i zacz¹³ chodziæ z za³o¿onymi z ty³u rêkami. - Z jednej strony nie bardzo mi to w tej chwili pasuje, z drugiej jednak przyda³by siê ka¿dy grosz i ka¿dy, jak to uj¹³eœ, nowy horyzont. Zw³aszcza to ostatnie. Hm... nie wiesz przypadkiem, jakiej wiary s¹ ci Borhealos? - A có¿ to ma do rzeczy? - Kreuff spyta³ niby obojêtnie, natychmiast jednak przeszed³ w wy¿szy stan czujnoœci. - Mo¿e nic, a mo¿e bardzo wiele - mrukn¹³ Ignacio tajemniczo. - Mnie w ka¿dym razie ma³o na ten temat wiadomo. – Noel wzruszy³ ramionami. - Szczerze mówi¹c, nie pos¹dzam ich o wyznawanie jakiejœ ludzkiej religii, w przeciwnym razie zorganizowaliby siê du¿o wczeœniej. Pewnie gros z nich oddaje czeœæ Drzewom, w koñcu maj¹ ich tam a¿ trzy. - Tak s¹dzisz? - Domyœlam siê jedynie. Zreszt¹, nie kupiecka to sprawa dociekaæ, kto w co tam sobie wierzy. - Prawda, prawda - mrukn¹³ de Molher w zamyœleniu. - Wiesz, ¿e ta propozycja zaczyna mi siê podobaæ? - I trudno, ¿eby siê nie podoba³a. - Kreuff uœmiechn¹³ siê. - Ryzyko w sumie minimalne, a zysk, i to du¿y, wiêcej ni¿ pewien. Nie mówi¹c o tym, ¿e najwy¿sza pora znaleŸæ jakieœ ustronniejsze rynki zbytu. - Ustronniejsze rynki? - Ignacio drgn¹³