Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zbudowano muzea, w których gromadzono prahistoryczne znaleziska. Dano ludziom szkoły, technika poczyniła oszałamiające postępy, miasta rosły wciąż większe i większe, wsie natomiast się wyludniały. Teraz ludzie na bardzo szybkich łodziach motorowych oglądali cypel od strony morza i myśleli, jak mało żyzna i niegościnna, a mimo to jaka piękna jest ich ojczysta ziemia. Samoloty zaczęły przelatywać nad samotnym przylądkiem, a czynią to tak szybko, że piloci nie są w stanie go zauważyć. Na przylądku stoi kilka budynków. Poszarzały ze starości, nikt nie mieszka w nich od wielu lat. Szkoda, żeby się to wszystko rozpadło, powiadają ludzie w szybkich łodziach, ale ani na moment nie przyjdzie im ochota, żeby zamieszkać na wrzosowiskach. Zimowe sztormy tłuką wściekle o skały, ciskają na brzeg nieprzebrane masy wody, szarpią budynki, które trzeszczą w spojeniach. Kruki i mewy żeglują ponad sterczącymi wysoko stromymi szczytami. ROZDZIAŁ II Kilku młodych mężczyzn siedziało w studenckim klubie nad wielkimi kuflami piwa. - Wybierasz się na jutrzejszą prywatkę, Martin? - zapytał jeden z nich. Martin ?yen skrzywił się. Jego oczy - ciemne niczym głębokie studnie, w których niejedna dziewczyna już się utopiła - wyrażały brak entuzjazmu. - Obiecałem koledze, J?rgenowi, wiesz, on się umówił z Tone Mo i oboje wymyślili, że jutro wieczorem poznają mnie z młodszą siostrą Tone. Uważają, że powinienem się z nią spotkać, bo oboje studiujemy na tym samym wydziale. - Co? - zachichotał któryś złośliwie. - Z Anniką Mo? Wiesz, jak o niej mówią? Zakonnica! Panna Nikt! Milkliwa, ledwo czasem piśnie jakieś słowo. Daleko z nią nie zajdziesz. - Na oczy jej nie widziałem. - Martin wzruszył obojętnie ramionami. Poczuł się naprawdę głupio na myśl o tym, że będzie musiał spędzić wieczór z kimś takim. - Oni jednak uważają za skandal fakt, że się nie znamy, choć oboje studiujemy na uniwersytecie coś tak egzotycznego jak język celtycki Cholera, co to w ogóle ma do rzeczy? Ja przecież już prawie kończę, a ona dopiero co zaczęła! Czego oni się spodziewają? Że będę jej udzielał korepetycji? - No, prywatne lekcje, to mogłoby być interesujące - zachichotał jeden z obecnych wymownie. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Martin ?yen pochylił się nad kuflem, ale przedtem zdążył rzucić pospieszne spojrzenie w stronę wiszącego na ścianie lustra. Przez moment widział odbicie swojej twarzy, co jak zawsze sprawiło mu przyjemność. Jego kolega, który znał dziewczynę, powiedział ze złośliwym uśmieszkiem: - Annika Mo doznała, mówiąc uczenie, społecznego urazu. A przyczyną była jej własna matka, wdowa po profesorze Mo. Prawdziwy potwór! Trzeba stwierdzić, że wychowała obie swoje córki dosyć dziwnie. Co prawda Tone wyłamała się i po prostu uciekła. Wyprowadziła się z domu i zamieszkała sama. Tylko że wtedy pani profesorowa jeszcze bardziej stanowczo zabrała się za Annikę, traktowała ją jako zabezpieczenie przed starością, nie pozwalała jej nawet ukradkiem spoglądać na chłopaków, bo bała się, że zostanie sama. Niedawno mamusia umarła i Annika przeprowadziła się do Tone. Ale jest już za późno. Boi się nawet spojrzeć na jakiegokolwiek faceta. Wiele z nią nie zwojujesz, Martin! Martin prychnął wyniośle. - Wprost przeciwnie! Takie dziewczyny tracą rozum od jednego spojrzenia albo od kilku pięknych słówek. - Nie Annika. Ona jest naprawdę niebrzydka, ale piekielna samotnica. Zagadasz do niej, to uśmiecha się tylko niepewnie, bąka coś pod nosem i patrzy w bok. Tone twierdzi, że dziewczyna ma wyrzuty sumienia z powodu matki. Bo stara wciąż jej powtarzała: ,Jeśli umrę, to będzie to twoja wina!” Miała pretensje, że Annika myśli tylko o chłopakach, a starą, bezradną matkę zostawia w domu. Choć przecież ta biedaczka nie miała odwagi nawet za drzwi wyjść! Nie, Martin, to sprawa od początku przegrana! - Gdybym chciał, to bym ją poderwał zaraz pierwszego wieczora - odparł Martin z przechwałką. - I to bez żadnego wysiłku. Ale nie chcę. - Nigdy w życiu by ci się coś takiego nie udało - skrzywił się tamten. Martin nie dostrzegał prowokacji, zirytowało go, że koledzy mogą choćby przez sekundę wątpić w jego uwodzicielskie możliwości, poczerwieniał na twarzy. Piwo czyniło go nieostrożnym. - Założymy się? - Okay! - zawołali wszyscy. - Pierwszego wieczora! - O, nie, nie! - zaprotestował Martin. - Mam swoje zasady. Nigdy pierwszego wieczora, nie jestem draniem! Ani kuchennym Casanową. Ale na drugi wieczór mogę się zgodzić, w porządku! - Jak się dowiemy, że nie kłamiesz? Martin spojrzał na kolegę z politowaniem. - Czy ja kiedykolwiek potrzebowałem kłamać? Tamten spuścił wzrok. - Poza tym mam też taką zasadę, że jeśli dziewczyna ulega mi przy drugim spotkaniu, to z nią kończę. I jeszcze, gdyby się okazała mało pociągająca, to jej nie chcę. Wtedy zakład jest nieważny. - Nie - powiedział znajomy Anniki przeciągle. - Dziewczyna jest all right, trochę tylko za bardzo płochliwa. I za dużo w niej rezerwy. Myślę, że potrzeba jej jakiejś dodającej odwagi przygody, a wtedy zobaczycie, jak rozkwitnie! Tylko co się z nią stanie potem, pomyślał inny członek tego towarzystwa, Knut. On także znał Annikę, chociaż nigdy z nią nie rozmawiał. A potem? Kiedy Martin uzna już swoją kolejną przygodę za zakończoną? Wtedy kwiat powinien po prostu zwiędnąć i niech się z nim dzieje co chce? Ale piwo uciszyło i jego skrupuły. Martin spoglądał na kolegów agresywnie. Co oni sobie myślą? Ze nie poderwie jakiejś pierwszoroczniaczki? Rausz sprawił, że koledzy mieli wielki gest, stawiali na zakład spore sumy. Jedni za, inni przeciw. Następnego dnia jednak, kiedy po wczorajszym piwie został tylko ból głowy, Martin pożałował gorzko. Co mu przyjdzie z tego, że poderwie Annikę Mo? Przypnie sobie pióro do kapelusza czy jak? I co to w ogóle za sukces? No ale, niestety, zakład jest zakładem. Z niechęcią czekał nadejścia wieczoru. Annika i Tone Mo szły pospiesznie pustą ulicą. Wybierały się na prywatkę, ale Tone musiała Annikę niemal siłą wyciągnąć z domu. - Głowa do góry, siostrzyczko! On nie gryzie! Przecież chyba chcesz poznać Martina ?yena? - Chętnie bym z nim porozmawiała - bąknęła Annika niepewnie. - Ale jaką on będzie miał przyjemność z rozmowy ze mną? - Uff, zapomnij nareszcie o wszystkim, co mama przez tyle lat wbijała ci do głowy. Wmawiać sobie, że inni nie będą chcieli z tobą rozmawiać, to już nie jest nieśmiałość, to zarozumialstwo! - Aha, no to w takim razie jestem zarozumiała! - Nie, oczywiście, nie jesteś! Masz takie cholernie negatywne nastawienie do siebie samej