Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Technicy trzymali się od niej z daleka. A teraz Kris i Gaeta patrzyli na skafander, przewyższający ich wzrostem o głowę, błyszczący w świetle sufitowych lamp. – Wielki jest – mruknęła Kris. Z tym hełmem i ruchomymi rękawami wyglądał jak średniowieczna zbroja. – Musi być duży – wyjaśnił Gaeta obchodząc go dookoła. – Ma w środku masę gadgetów. – Masz wewnątrz wystarczająco dużo miejsca na kafeterię – zażartowała. – Nie – odparł Gaeta ze smutnym uśmiechem. – Tylko tyle, żeby się wcisnąć. Reszta to czujniki, kamery, serwomotory poruszające rękami i nogami, pancerz chroniący przed promieniowaniem, systemy podtrzymywania życia... – Systemy? Więcej niż jeden? – Jasne. Jedyna metoda to zapasowe systemy. Jeden się popsuje, drugi działa nadal. Cardenas przyjrzała się lśniącej powłoce skafandra. – Cermet? – Częściowo – wyjaśnił Gaeta. – Dużo materiałów organometalicznych. I powierzchnia z półprzewodników, chroniona borokrzemianami i tarczami z nanokulek. – Jak go wkładasz? Obszedł skafander dookoła. – Wchodzę przez klapę. Zaśmiała się. – Wygląda jak zapadnia w staroświeckich wygódkach. Gaeta przekrzywił głowę. – Nigdy nie przyszło mi to do głowy, ale masz rację. Coś w tym rodzaju. – Jasne. – Chcesz wejść do środka? Pomogę ci. Kris potrząsnęła głową. – Nie. Ty tam wejdź – skinęła w stronę stojącej przy drzwiach walizeczki. – Pobiorę próbki zanieczyszczeń, które po sobie zostawiasz. – Próbki? – Jeśli chcemy zbudować nanomaszyny, które mają być przy stosowane do usuwania zanieczyszczeń, musimy wiedzieć, jakie to zanieczyszczenia. Na poziomie atomowym. Gaeta pokiwał głową ze zrozumieniem. – Dobrze. Fritz, wchodzę do środka! – zawołał do von Helmholtza. Von Helmholtz i czterech techników ruszyło w stronę skafandra. Główny technik zawahał się, po czym zwrócił się do Kris: – Doktor Cardenas, przynieść pani walizkę? – Tak, poproszę. Przyniósł ją; dwóch techników zaczęło otwierać klapę skafandra, dwóch pozostałych uruchomiło pulpity sterujące po drugiej stronie laboratorium. – Chcesz wyjść na zewnątrz, kiedy będziemy przelatywali koło Jowisza? – zwróciła się do Gaety Cardenas, gdy von Helmholtz podał jej walizeczkę. – Tak. Mamy parę milionów widzów VR chętnych, żeby się przyłączyć, jak będziemy przemykać koło Jowisza. Powinno być nieźle. – Przelot koło Jowisza oglądany z zewnątrz. Sama chciałabym to zobaczyć – westchnęła Cardenas. Technicy otwarli klapę skafandra i Gaeta podszedł do niego. – Oczywiście, czemu nie? – rzucił Cardenas przez ramię. – Fritz przygotuje ci sprzęt VR, dobrze, Fritz? – To dla mnie zaszczyt – rzekł von Helmholtz. Cardenas nie potrafiła określić, czy mówił to szczerze, czy z przekąsem. Patrzyła, jak Gaeta przekłada jedną nogę przez obrzeże klapy, łapie jedną ręką bok skafandra, po czym wkłada drugą nogę. Jego głowa zanurzyła się w panującym wewnątrz mroku. Usłyszała stuknięcie i wiązankę stłumionych hiszpańskich przekleństw. – W środku jest dość ciasno – uśmiechnął się jeden z techników. – W porządku, wszedłem – zawołał Gaeta. Technicy zatrzasnęli klapę i uszczelnili ją. Obchodząc skafander dookoła, Cardenas musiała zadzierać głowę do góry, żeby dostrzec twarz Gaety przez ciemne szkło hełmu. Prawe ramię skafandra poruszyło się z brzęczeniem i szumem serwomotorów. – Hej, Kris – rozległ się z głośników potężny głos Gaety. Pomachał do niej. – Zatańczymy? Ale Kris już przyklękła przy walizeczce, która zawierała sprzęt do analiz, pogrążając się w pracy. DWA DNI DO SPOTKANIA Z JOWISZEM Kafeteria był ruchliwym i hałaśliwym miejscem, rozbrzmiewającym brzękiem sztućców i setkami przyciszonym rozmów. Ilya Timoshenko zignorował kolejki stojące przy różnych ladach, gdyż wolał lunch z automatu. Położył na tacy kanapkę z McGlutem i miskę parującej zupy, po czym podszedł do automatu z napojami. – Decyzje, decyzje... Timoshenko odwrócił się i zobaczył Jaansena, jednego z najważniejszych inżynierów, który stał koło niego, wysoki, szczupły i blady jak zimowe słońce. Timoshenko w milczeniu podsunął plastikowy kubek pod kranik z colą i nacisnął przycisk. Potem odszedł, rozglądając się za stolikiem, przy którym mógłby być sam. Kiedy jednak zdjął jedzenie z tacy, Jaansen podszedł do stołu z sałatką i szklanką mleka. – Mogę się przysiąść? – spytał Jaansen, stawiając swój skromny lunch na stole. – Chciałem z tobą pogadać. – O czym? – spytał Timoshenko. Jaansen był jednym z jego szefów, kilka stopni wyżej niego. – O polityce – odparł Jaansen i przysunął sobie krzesło. Timoshenko nagle stracił apetyt. Usiadł i spojrzał blademu Nordykowi w twarz. – Nie interesuję się polityką. – Kiedyś się interesowałeś. Byłeś działaczem. – I dlatego się tu znalazłem. Jaansen machnął ręką wymijająco