Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wrażenie to mogły stwarzać jego niezwykłe, zielone oczy. Poprzetykana siwizną broda była równiutko przystrzyżona, w ogóle wyglądał na zahartowanego i zadbanego. Niski, dźwięczny i melodyjny głos dopełniał całości. — Tam zawsze panuje zima — perorował, pociągając raz po raz piwo z wielkiego kufla. — Tak. Nawet podczas letniego dnia sierść może zamarznąć na kamień. Zawsze starannie nacieramy się nawzajem, żeby pot nie zmienił się w lodowe kulki. A spocić się tam łatwo. Niektóre ze ścieżek wiodą prawie pionowo w górę, a przecież niesie się ciężki ładunek. Czasami można zupełnie zabłądzić. Trzeba iść po śniegu i lodzie, co o tej porze roku jest szczególnie niebezpieczne, ponieważ śnieg topnieje od ziemi, ale także i z wierzchu, kiedy świeci słońce. Natrafić można na ukryte szczeliny, które mogą bez śladu pochłonąć całą grupę. Spotyka się tam nieprzyjemne, śliskie powierzchnie na zboczach wzniesień, miękkie zapadliska i mosty ze śniegu, które wyglądają solidnie, ale kiedy się na nie stąpnie, to pod kopytami czuje się tylko powietrze. Jego mowa miała specyficzny akcent, który przypominał jej niesamowite i pełne barw pirackie opowieści dla młodzieży. Zastanawiała się, ile z tego jest prawdą, a ile na pokaz i dla zwrócenia uwagi. A może — jak to było w wielu znanych jej przypadkach — mimo woli wcielił się w postać, o której opowiadał, odgrywając tę rolę tak często. Jego słuchaczami byli przeważnie młodzi i oczywiście zasypywali go pytaniami. Mavra podeszła do jednego z nich i zapytała szeptem: — Kto to jest? — Jak to? Nie wiesz? To przecież sam pułkownik Asam. Nic nie pamiętała na temat stanowisk służbowych w Dillii. — Przepraszam, jestem tu zupełnie nowa — powiedziała do zdumionego chłopaka. — Opowiedz mi o nim. Dlaczego nazywacie go pułkownikiem? — Zwiedził cały świat — wyszeptał jej rozmówca. — Zbadał więcej niż pięćdziesiąt sześciokątów. Robił różne rzeczy. Był przemytnikiem, badaczem, kurierem, robił wiele rozmaitych rzeczy. Poszukiwacz przygód — pomyślała ze zdziwieniem. Dilliański poszukiwacz przygód, awanturnik, ryzykant. Znała ten typ. To, że dożył średniego wieku, oznaczało, że jest dobry, nawet gdyby tylko połowa opowieści o nim okazała się prawdziwa. Jeżeli rzeczywiście zwiedził Świat Studnię, to należał do bardzo nielicznego grona. Dobrze to o nim świadczyło i stanowiło osiągnięcie, które mogło być źródłem legendy. — A skąd tytuł pułkownika? — Och, zajmował różne stanowiska w wielu armiach. Kiedy udało mu się przewieźć szczepionkę przeciw zarazie z Czill do Morghunu, chociaż Dahbi usiłowali mu w tym przeszkodzić, uczyniono go honorowym pułkownikiem. Tak już zostało. Wszyscy go tak nazywają. Skinęła głową ze zrozumieniem i zwróciła się ponownie w stronę obiektu powszechnego zainteresowania. Opowiadał właśnie o walkach z olbrzymami śnieżnymi w jakimś odległym sześciokącie, przed wielu laty. — Jeżeli to taki człowiek, to co on tu robi? Poluje? — zapytała po chwili tego samego chłopaka. Zbliżył się do nich starszy centaur, który usłyszał jej pytanie. — Przepraszam, panienko, ale to jego obsesja. Proszę pomyśleć — zwiedził cały świat, dokonał wielkich czynów, a Gedemondas miał tuż za progiem. Urodził się tu, w tym rejonie, i Gedemondas zawsze był dla jego zagadką. Zawsze też przysięgał, że złapie Gedemondianina i zobaczy, co ma w środku. Uniosła brwi i na jej ustach pojawił się uśmiech. — Przysięgał, powiadasz? Stała spokojnie, dopóki nie zakończył opowieści i wtedy zawołała do niego ponad głowami słuchaczy. — Czy widziałeś kiedyś Gedemondianina?! Uśmiechnął się, pociągnął z kufla i przyjrzał się jej z uznaniem. — Tak, ślicznotko, wiele razy — odparł. — Kilkakrotnie chcieli mnie załatwić, zrzucając lawiny. Widziałem ich też z daleka po drugiej stronie doliny oraz słyszałem dziwne dźwięki jakie wydają, odbijające się echem od skał. Wątpiła, czy Gedemondianie chcieli go kiedykolwiek załatwić. Orientowała się, że gdyby tak było, to już by nie żył. Naprowadziła go jednak na właściwy temat. Rozejrzał się wokół i zapytał: — Czy ktoś jeszcze widział Gedemondianina? Jeżeli tak, to chciałbym się o tym dowiedzieć. Nareszcie. — Ja widziałam! — zawołała. — Widziałam ich mnóstwo. Byłam w jednym z ich miast. Rozmawiałam z nimi. Asam o mało nie zadławił się piwem. — Miasta? Rozmawiałaś z nimi? — powtórzył. Następnie nachylił się do barmana. — Kim jest ta dziewczyna? — zapytał przyciszonym głosem. Barman zerknął w jej stronę. Tak jak i wszyscy pozostali, którzy zastanawiali się, czy szaleństwo nie jest przypadkiem zaraźliwe. — To nowo przybyła — wyszeptał barman. — Jest tu dopiero od kilku dni. Wydaje mi się, że jest trochę stuknięta. Asam ponownie zwrócił ku niej swoje zielone oczy. — Jak masz na imię, złotko? — Mavra. Mavra Chang. Ku jej zdumieniu pokiwał ze zrozumieniem głową. — Mavra Ortegi? — Niezupełnie — odpaliła nieco zirytowana, że myślano o niej w ten sposób. — Nie żywimy do siebie zbytniej sympatii. Asam roześmiał się wesoło. — Widzę, dziewczyno, że mamy sobie wiele do powiedzenia. Przepraszam państwa, ale sprawy służbowe przede wszystkim — rzekł, dopijając piwo i ruszając ku wyjściu. Bar od strony ulicy nie miał ściany, jak wszystkie tego rodzaju lokale. Lecz obydwoje z trudem przepchnęli się do wyjścia. Młodzi tłoczyli się, patrząc za nimi. Wygląda to jak popłoch w zwolnionym tempie — pomyślała ze śmiechem. Asam korzystał z szałasu myśliwskiego. Zbudowano ich kilka dla przybyszów. Zmierzali do takiego właśnie domku z bali, którego drzwi dawały się zamknąć. Gdy byli sami, Asam nieco się rozluźnił, westchnął i wydobył fajkę. — Nie będzie ci przeszkadzało, jeżeli zapalę? — zapytał spokojnym, swobodnym tonem, zachowując jednak nieco akcentu, który był tak wyraźny w barze. — Proszę. Jesteś pierwszym palaczem, jakiego tu spotkałam. — Trzeba mieć odpowiednie kontakty — odparł. — Tytoń jest cholernie kosztowny, a dobre gatunki są uprawiane jedynie w kilku odległych sześciokątach. My, Dillianie, uwielbiamy tytoń. Nie wiem, ale to chyba związane jest z naszymi procesami biochemicznymi. Lecz tylko nieliczni mogą sobie na to pozwolić. — Uważaj — powiedziała żartobliwie. — Twoje wychowanie zaczyna się ujawniać. Roześmiał się. — Więc trzeba coś z tym zrobić. Nie można przecież dopuścić, żeby nasza sztuczka się nie udała. Z kolei roześmiała się ona. Zaczynała lubić pułkownika. Należał do ludzi jej pokroju. — A teraz — odezwał się po chwili milczenia — powiedz mi o Gedemondas. — Byłam tam. Dawno, dawno temu. To prawda. Może wyglądam na młodą, ale mam prawie tysiąc lat