Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ludzie pojawiali się i odchodzili - było ich za każdym razem coraz więcej. Niektórych znał, jednak większość stanowili obcy. Pamiętał, że był raz po raz nagabywany przez agentów, którzy chcieli “poprowadzić dalej jego pieprzoną karierę”. Pamiętał jakąś dziewczynę, która po ostrej orgietce wypadła na białą niczym kość plażę, golusieńka, jak ją Pan Bóg stworzył. Pamiętał jak wciągał do nosa cieniutkie paseczki koki i zapijał to tequilą. Pamiętał jak ktoś w sobotni poranek (to musiało być jakiś tydzień temu) obudził go brutalnie, aby Larry mógł usłyszeć Kasey Kasema zapowiadającego jego piosenkę jako debiut na trzydziestym szóstym miejscu “American Top Forty”. Pamiętał, jak brał prochy całymi garściami i - ale to już słabiej - jak kupował datsuna, mając w dłoni czek na cztery tysiące dolarów, który otrzymał pocztą. I wtedy przyszedł trzynasty czerwca - to było sześć dni temu. Tego dnia Wayne Stukey poprosił Larry’ego, aby poszedł z nim na spacer po plaży. Była dopiero dziewiąta rano, ale stereo było włączone, podobnie jak oba telewizory i sądząc po odgłosach, w suterenie miała miejsce nielicha zabawa. Larry siedział w ogromnym fotelu w samych tylko slipkach i jak sowa wpatrywał się w stronicę trzymanego w dłoni komiksu Superboy, usiłując odczytać napisy w dymkach. Był bardzo skupiony ale nie potrafił zrozumieć słów, które czytał. Poszczególne wyrazy wydawały się jakby wyrwane z kontekstu. Z kwadrofonicznych głośników płynęły dźwięki muzyki Wagnera i Wayne musiał krzyczeć trzy a nawet cztery razy, aby można go było zrozumieć. Larry skinął głową. Czuł się, jakby mógł przebyć na piechotę wiele mil. Jednak kiedy promienie słońca poraziły jego gałki oczne niczym igły, błyskawicznie zmienił zdanie. Żadnego spaceru. O, nie! Jego oczy zmieniły się w szkła powiększające i lada moment przechodzące przez nie promienie słońca wypalą mu mózg. Miał wrażenie, że jego głowa wewnątrz jest sucha jak hubka. Wayne zacisnąwszy dłoń na jego ramieniu, nalegał. Zeszli na plażę, przeszli po nagrzanym piasku na twardszy, brązowy grunt i wtem Larry uznał, że może to nie był wcale taki zły pomysł. Odgłos fal bijących o brzeg koił stargane nerwy. Mewa unosząca się w górę, wisząca na tle błękitnego nieba, przypominała białą literę M. Wayne pociągnął go lekko za rękę. - Chodźmy. Larry miał już dość tego spaceru. Przeszedł tyle, ile mógł. I nie czuł się dobrze. Bolała go głowa i miał wrażenie, że jego kręgosłup był zrobiony ze szkła. Powieki pulsowały, a nerki przeszywał tępy ból. Kac amfetaminowy nie jest tak bolesny, jak poranek po nocy, kiedy weźmiesz aż pięć z Czterech Róż, ale nie jest też tak przyjemny jak, powiedzmy, seks z Raquel Welch. Gdyby wziął jeszcze dwie pigułki, bez trudu wspiąłby się na szczyt tej wydmy, która groziła, że lada moment zwali się na niego. Sięgnął do kieszeni, aby je wyjąć i po raz pierwszy uświadomił sobie, że ma na sobie tylko slipki, które były świeże trzy dni temu. - Wayne, chciałbym wrócić. - Przejdźmy się jeszcze kawałek. Miał wrażenie, że Wayne patrzył na niego w dziwny sposób - z wyrazem rozdrażnienia zmieszanego z politowaniem. - Nie, stary. Mam na sobie tylko gacie. Zgarną mnie za niestosowne zachowanie w miejscu publicznym. - W tej okolicy mógłbyś nawet wyjść na plażę z fajfusem obwiązanym chustką i z jajami zwisającymi jak dzwony i nikt by cię za to nie przymknął. Chodź, stary. - Jestem zmęczony - powiedział Larry ze skargą w głosie. Zaczął się wkurzać na Wayne’a. W ten sposób Wayne chciał się na nim odegrać, bo to on, Larry, miał przebój, a Wayne był jedynie klawiszowcem zaproszonym do pracy nad nowym albumem. Nie różnił się specjalnie od Julie. Teraz wszyscy go nienawidzili. Każdy z nich miał w dłoni otwarty nóż. Jego oczy wypełniły się łzami. - Chodź, stary - powtórzył Wayne i ponownie zeszli na plażę. Przeszli jeszcze około mili, kiedy nagle Larry’ego złapał gwałtowny skurcz. Ostry ból przeszył mięśnie jego ud. Larry krzyknął i upadł na piasek. Miał wrażenie, jakby jego nogi zostały jednocześnie przebite dwoma identycznymi sztyletami. Ból pojawił się ponownie i w tej samej chwili Wayne ukląkł przy nim i zaczął rozmasowywać jego napięte i bolące mięśnie. Wreszcie złaknione tlenu tkanki zaczęły się rozluźniać. Larry, który wstrzymywał oddech, zaczerpnął głęboko powietrza. - Och, stary - powiedział. - Dzięki. To było... było okropne. - Pewnie - powiedział Wayne bez większej sympatii w głosie. - Mogę się założyć, Larry. Jak się teraz czujesz? - W porządku. Ale może byśmy teraz trochę posiedzieli, co? A potem wrócimy. - Chciałbym z tobą pogadać. Musiałem cię stamtąd wyciągnąć i chciałem abyś był w miarę trzeźwy. Może zdołasz zrozumieć, co chcę ci wyklarować. - O co chodzi, Wayne? “Zaczyna się. Wykład”. Jednak to, co usłyszał od Wayne’a było tak dalekie od wykładu, że przez moment czuł się tak, jak podczas czytania Superboya - usiłując zrozumieć proste, składające się z sześciu słów zdanie. - Musisz skończyć tę balangę, Larry. - Co? - Balangę. Kiedy wrócisz, wyłącz wszystkie wtyczki, oddaj gościom kluczyki od ich samochodów, podziękuj za wspaniałą zabawę i odprowadź do wyjścia. Pozbądź się ich. - Nie mogę tego zrobić! - powiedział Larry wstrząśnięty. - Lepiej to zrób - stwierdził Wayne. - Ale dlaczego? Człowieku, przecież ta balanga dopiero się rozkręca! - Larry, ile dostałeś zaliczki od wytwórni Columbia? - Dlaczego chcesz to wiedzieć? - spytał chytrze Larry. - Myślisz, że chcę cię wydoić, Larry? Zastanów się. Larry zastanowił się i z narastającym zakłopotaniem uświadomił sobie, że faktycznie nie było powodu, dla którego Wayne Stukey mógłby chcieć go wykorzystać