Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
"Tak bardzo chciałabym dać ci dziecko", powiedziała. Oboje wiedzieli, że lekarze od dawna przestrzegali ją przed nową ciążą. Dlatego dodała: "Przejdę wszystkie konieczne operacje." Nadeszło lato. Laura zamknęła sklep i wyjechali na dwa tygodnie nad morze. Fa- le rozbijały się o brzeg i swym hukiem wypełniały pierś Paula. Była to jedyna mu- zyka, którą namiętnie kochał. Szczęśliwy i zdziwiony widział, że z muzyką tą mie- sza mu się Laura; jedyna w jego życiu kobieta, która była jak ocean; jedyna, która była oceanem. 14. Romain Rolland, świadek oskarżenia w wiecznym procesie wytoczonym Goet- hemu, wyróżniał się dwiema zaletami: wielbił kobiety ("była kobietą i dlatego ją ko- chamy", mówi o Bettinie) i żywił entuzjastyczne pragnienie, by iść do przodu z po- stępem (co znaczyło dla niego: z komunistyczną Rosją i z Rewolucją). Co ciekawe, ten wielbiciel kobiecości darzył podobnym uwielbieniem Beethovena, ponieważ ten nie chciał się kłaniać kobietom. Bo o to przecież chodziło, jeśli dobrze pojęliśmy zdarzenie w uzdrowisku Teplice: Beethoven z kapeluszem wciśniętym na oczy i z rękami na plecach kroczył w stronę cesarzowej i jej dworu, w którym obok męż- czyzn znajdowały się z pewnością także kobiety. Nie ukłonić się im byłoby bez- przykładnym grubiaństwem! Trudno w to wszystko uwierzyć: choć oryginał i mruk, Beethoven nigdy nie zachowywał się wobec kobiet jak ordynus! Cała ta anegdota jest oczywistą bzdurą: jeśli naiwnie uznano ją i rozpowszechniono, to dlatego, że ludzie (i nawet powieściopisarz, a to już doprawdy wstyd!) zupełnie utracili poczu- cie rzeczywistości. Wytkniecie mi, że nadużyciem jest rozważać prawdopodobieństwo anegdoty, która w sposób oczywisty nie jest świadectwem, lecz alegorią. Zgoda; rozpatrzmy zatem alegorię jako alegorię, zapomnijmy o okolicznościach jej powstania (na za- wsze pozostaną one niejasne), zapomnijmy o stronniczej wymowie, jaką ten czy ów chciał ją opatrzyć, i pokuśmy się o uchwycenie, by tak rzec, jej obiektywnego zna- czenia: Co oznacza kapelusz Beethovena wciśnięty głęboko na oczy? Że Beethoven gar- dzi arystokracją, gdyż jest ona reakcyjna i niesprawiedliwa, podczas gdy kapelusz w pokornej dłoni Goethego błaga świat, by został, jakim jest? Tak, ta interpretacja jest ogólnie uznana, lecz trudna do utrzymania: podobnie jak Goethe, Beethoven musiał wytworzyć dla siebie i swojej muzyki modus vivendi z własną epoką, toteż dedykował sonaty jednemu czy drugiemu księciu i nie wahał się skomponować na cześć zebranych w Wiedniu zwycięzców Napoleona kantaty, w której chór wy- krzykuje słowa "Niech świat będzie znowu taki, jaki był!". Posunął się nawet do te- go, że napisał poloneza dla carycy Rosji, jakby chciał symbolicznie złożyć nie- szczęsną Polskę (tę Polskę, za którą trzydzieści lat później tak dzielnie będzie wal- czyła Bettina) u stóp samozwańczyni. Jeśli więc na naszym alegorycznym obrazie Beethoven mija grupkę arystokratów nie zdejmując kapelusza, nie może to znaczyć, że arystokraci są godnymi pogardy wstecznikami, a on godnym podziwu rewolucjonistą; znaczy to, że ci, którzy "two- rzą" (pomniki, wiersze, symfonie), zasługują na większy szacunek niż ci, którzy "rządzą" (służbą, urzędnikami albo narodami). Że twórczość jest czymś więcej niż władza, a sztuka czymś więcej niż polityka. Że nieśmiertelne są dzieła, a nie wojny i książęce bale. (Zresztą Goethe musiał podzielać to zdanie, tyle że nie sądził, by jego nieprzy- jemną prawdę warto przekazywać panom świata za ich życia. Było rzeczą pewną, że w zaświatach to oni ukłonią mu się pierwsi i ta pewność mu wystarczała.) Alegoria jest jasna, a jednak wciąż interpretuje się ją na opak: ci, którzy, spoglą- dając na alegoryczny obraz, śpieszą z oklaskami dla Beethovena, nie pojmują ni- czego z jego pychy; najczęściej są to ludzie zaślepieni polityką, ci sami, co nad Pi- cassa czy Felliniego stawiają Lenina, Fidela Castro, Kennedy'ego czy Mitteranda. Romain Rolland złożyłby z pewnością jeszcze głębszy ukłon kapeluszem, gdyby na alejce w Teplicach spostrzegł idącego mu naprzeciw Stalina. 15. Respekt Romaina Rollanda dla kobiecości wydaje mi się nieco dziwny. On, który uwielbiał Bettinę za to tylko, że była kobietą ("była kobietą i dlatego ją kochamy"), nie dostrzegł niczego godnego podziwu w Christianie, która bez wątpienia również była kobietą! Bettina ma według niego "czułe i szalone serce", jest "szalona i mą- dra", "szalenie żywa i skłonna do śmiechu", i jest "szalona" w jeszcze kilku okreś- leniach. A my wiemy, że dla homo sentimentalis słowa "szalony", "szalona", "sza- leństwo" (które po francusku brzmią jeszcze bardziej poetycko niż w innych języ- kach: fou, folle, folie) oznaczają egzaltację uczuciem wyzwolonym spod wszelkiej cenzury ("aktywne szały namiętności", jak powiada Eluard), wymawiane są zatem z pełnym wzruszenia podziwem. Natomiast o Christianie ten wielbiciel kobiet i pro- letariatu nigdy nie wspomina inaczej, niż obrzucając jej imię, wbrew wszelkim za- sadom galanterii, przymiotnikami: "zazdrosna", "czerwona i masywna", "tłusta", "natrętna", "ciekawska" i wielokrotnie "opasła"