Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Pogłaskała swój nabrzmiały, przelewający się brzuch, modląc się, by żadne z dzieci nie było złe. Niepojęty dreszcz strachu przeniknął jej ciało. Przed rozwiązaniem znów odszukała Elsgeth. Tym razem mgła zasnuła wizje Mądrej Kobiety. Nic nie mogła zobaczyć. Siódmej nocy siódmego miesiąca ciąży na Zvettę została nałożona klątwa, zwana niekiedy geas. Sen, który miała, był tak wyrazisty, że aż krzyknęła. Znajdowała się nad morzem w jaskini wydrążonej dawno temu, gdy przypływy posuwały się o wiele dalej w głąb plaży. Dzieci przyszły na świat, każde w oddzielnym pęcherzu płodowym. Gdy przecinała nożem pępowiny, usłyszała głos tak wyraźny, jakby Gunnora - Bogini Żniw i Opiekunka Dzieci - stała tuż za nią: - Musisz umieścić stal w sercu złego dziecka. Tylko to może zapobiec spełnieniu się przepowiedni. Drżąc Zvetta zakopała się w stercie narzut. Wyrządzenie krzywdy choćby najmniejszemu żyjącemu stworzeniu było wbrew naturze. Nawet skrzydlate owady zbierające pyłek z kwiatów zdawały się o tym wiedzieć. Gdy zmierzała w kierunku ogródka na tyłach stanicy o kamiennych ścianach, motyle siadały na jej ramionach, spoglądając na nią, jakby uważały, że powinna z nimi porozmawiać. Jęknęła, a zaraz potem zbeształa samą siebie. Musi być silna dla swego ukochanego Domnu i dla dziecka, które przeżyje. Czy to przez czary, czy z własnej woli, w następnych dniach przygotowywała serce na spotkanie z bólem, który - wiedziała to - nadejdzie i przeszyje ją jak miecz. Zmusiła Donasa, by nauczył j ą posługiwania się mieczem Maursa. W metalowej zbroi, okrytej skórzanym kaftanem, ćwiczyła po kilka godzin dziennie. Jeśli ktoś napadłby na stanicę, mogłaby pomóc w jej obronie, a poza tym dzięki ćwiczeniom znów sypiała w nocy. Wiele razy w następnych miesiącach śniła o cudownych chwilach z Maursem. Kiedyś pogalopowali na kucach nad brzeg oceanu, gdzie legli razem pod baldachimem złotych liści, wpatrując się w fale rozmywające się na piasku. Innym razem Maurs powiódł ją za rękę do podziemnego wyjścia ze stanicy. - Jeśli wybuchnie wojna i stanica będzie oblegana, nie wolno ci szukać mnie. Musisz uciec przez tajemne przejście do kryjówki -powiedział z miłosną troską w głosie. Nigdy cię nie opuszczę, moja miłości, myślała uśmiechając się nawet wtedy, gdy bezsenność i powracająca pustka rozłupywały jej serce niczym prawdziwe ugodzenie strzały. Zanim jeszcze była wewnętrznie na to przygotowana, rozpoczęły się bóle porodowe. Tej nocy, gdy leżała w łożu, plecy zaczęły ją tak boleć, że nie mogła zasnąć. Jej myśli krążyły wokół Maursa. Czy zginął? A może ta okropna Ciemność pochłonęła go? I czy to nie ona sama rozkazała wężowi morskiemu zabić coś, co kiedyś było jej mężem? Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, wyjęła Domnu z kryjówki i wsunęła bransoletę na rękę. Na skórze poczuła dotyk ciepłego, miękkiego i pełnego siły węża morskiego. Czy tylko to sobie wyobraziła, czy też rzeczywiście biło od niego ciepło? Targnął nią pierwszy skurcz. Wzdrygając się na myśl o tym, co będzie musiała uczynić po porodzie, przygotowywała podróżny worek. Wyśliznęła się przez sekretny podziemny tunel. Jak w transie schodziła do morza, zatrzymując się tylko wtedy, gdy bóle były zbyt silne, by mogła pozostać wyprostowana. Zupełnie jak odlatujący na zimę ptak, podążała wyraźną ścieżką wyrytą głęboko w jej umyśle. W końcu usłyszała fale oceanu rozbijające się o brzeg i wiedziała już, że jest prawie na miejscu. Na zakręcie drogi zobaczyła jaskinię ze snu. Kiedy dzieci przyszły na świat, odcięła i związała pępowiny. Po umyciu bliźniaków zawinęła ich w ciepłe ubranka. Potem, ciągle z zamglonym umysłem, przygotowała się do wypełnienia tego, co nakazał jej geas. Pomiędzy dziećmi położyła nóż, przyglądając się po kolei każdemu z nich. Wprost ze źródła wewnętrznej wiedzy napłynęły imiona. - Nadaję ci imię Quirinus - zanuciła do pierworodnego, głaszcząc jego rudą czuprynę. A ty będziesz nosił imię Remus - powiedziała do drugiego, który miał bardziej różową skórę i jasne, niemal białe włosy. Chwyciwszy nóż, podniosła go do góry. Musi zadać cios prosto w serce, sprawiając przy tym jak najmniej bólu