Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Co sprowadza pana na nasze wody? - zapytał. - Wuj Sam o to zadbał - odrzekł Pickering. - Panowie pozwolą, że wskażę im restaurację. Jeśli to dla panów nie za wcześnie, zapraszam na drinka. Pierwszy, zgodnie z naszą tradycją, na koszt klubu. - To bardzo miły zwyczaj - zauważył Pick. Na ścianach prowadzącego do restauracji korytarza wisiały fo- tografie i gabloty z trofeami. - Ta twarz wydaje mi się znajoma. - Pick z niewinnym wyrazem twarzy wskazał jakiegoś młodzieńca na zdjęciu przedstawiającym duży jacht z załogą na pokładzie. Żeglarze stali wzdłuż lewej bur- ty. Opierali się o wanty i byli najwyraźniej zadowoleni z siebie. Pod fotografią widniał podpis: „FAT CHANCE”, PIERWSZE MIEJSCE W REGATACH O PUCHAR WILSONA, SAN FRANCISCO - HAWAJE, 1939. - To regaty o puchar Wilsona z trzydziestego dziewiątego - po- wiedział nieznajomy. - Brał w nich udział Jack Glenn, jeden z członków naszego klubu. - Gruby Jack - dorzucił Pickering. - Niech pan zwróci uwagę na tego młodego żeglarza, który za chwilę spadnie z bukszprytu. Stecker poszedł za jego wskazówką. Ależ to Pick. Był najwyraźniej po kilku drinkach. Z zadowoloną miną trzymał się mocno bukszprytu. - To ty? - zapytał Stecker. - We własnej osobie - oświadczył Pick. Wyraz twarzy oprowadzającego ich po klubie mężczyzny po- wiedział Steckerowi, że od tej chwili jachtklub w Pensacola należy do nich. - A jednak Bóg istnieje - powiedział uroczystym tonem Pick. - Modlitwy zostały wysłuchane. - O co ci chodzi? - zapytał Stecker i podążył za wzrokiem Picka. Do miejsca, w którym wraz ze swoim przewodnikiem stali pod- porucznicy zbliżali się kontradmirał, jakaś kobieta, z pewnością jego żona, i Martha Sayre Culhane. - Witam. - Pani Sayre podała Pickowi rękę. - Jak to miło znów pana zobaczyć, poruczniku. Jest pan też żeglarzem? - I to nie byle jakim, proszę pani. - Mężczyzna z klubu wskazał na fotografię. - Był na „Fat Chance" z Jackiem Glennem. - Dzień dobry, Martha - skłonił się Pickering. - Cześć, Pick. Martha najwyraźniej nie podzielała radości Picka z powodu ich spotkania. - Skoro nikt nie kwapi się nas sobie przedstawić, panowie - odezwał się admirał - przedstawię się sam. Jestem kontradmirał Sayre. - Miło mi pana poznać, panie admirale - odpowiedział uprzej- mie Pickering. - - Jim, to jest podporucznik Pickering - powiedziała pani Sayre. - Obawiam się, że nie znam... - Stecker, proszę pani. Dick Stecker - przedstawił się Dick. - Wpadliśmy tu coś przekąsić. Może by panowie się do nas przyłączyli? - zaproponowała pani Sayre. - Nie chcielibyśmy państwu narzucać swojego towarzystwa - sumitował się Stecker. - Będzie nam bardzo miło. Dziękujemy pani. To dla nas za- szczyt - Pickering pośpiesznie przyjął zaproszenie. - Chciałam panu podziękować za to, co pan zrobił, Dick - zwró- ciła się do Steckera pani Jeanne Sayre. - Słucham? - zdziwił się podporucznik. . Znajdowali się na pełnym morzu, w kabinie „Marthy III". Byli jakieś dwie mile od brzegu. Jacht płynął po lekko wzburzonym morzu przechylony o 20 stopni na prawą burtę. Stecker z ulgą powitał sposobność wydostania się spod strumieni chlustającej ze- wsząd wody; dotrzymując towarzystwa pani Sayre, która chciała przygotować herbatę, zszedł pod pokład. Żona admirała gotowała wodę na małej kuchence. Martha została z ojcem na pokładzie, a Pick wciągał się na bu- kszprycie. Stecker tylko dzięki fotografii w klubie wiedział, jak na- zwać tę część jachtu. - Jestem pewna, że pan i Pick mieliście inne plany na dzisiejsze popołudnie - powiedziała pani Sayre. - Nic nie szkodzi - odrzekł Stecker. - Cieszę się, że jestem tutaj. - Nawet mimo tego, że po dzisiejszej wycieczce będzie pan musiał oddać mundur do czyszczenia, o ile już nie jest kompletnie zniszczony, i że będzie pan musiał kupić nowe buty, bo te, które ma pan na nogach, do niczego się już nie nadają? - uśmiechnęła się ciepło, chcąc okazać mu swoje zrozumienie. - Pierwszy raz w życiu jestem na jachcie. Nigdy wcześniej nie miałem takiej okazji. - Mój mąż rzadko ma teraz okazję trochę popływać na jachcie. Ciągle jest zajęty. A poza tym ma zasady. I chociaż ciężko mu żeglować w pojedynkę, nie chce prosić swoich adiutantów, by zgła- szali się „na ochotnika". Widziałam, jak jego oczy zapaliły się, kiedy usłyszał, że Pick jest prawdziwym żeglarzem. Nie miałam więc serca kopać go pod stołem w łydkę, gdy zapytał, czy ktoś chciałby trochę popływać. - Proszę mi wierzyć, Pick świetnie się bawi. - Stecker uśmiech- nął się, głównie do swoich myśli. Bawiłby się oczywiście o wiele lepiej, gdyby szanownej pani, jej kochanego mężusia, no i mnie, nie było tu wcale. Tylko on i pani dorodna córeczka, sami, żeglujący sobie na tej cholernej łodzi w stronę zachodzącego słońca... W tym momencie jacht zaczął robić zwrot. - Zmieniamy hals - powiedziała pani Sayre. - Mąż zapewne uznał, że już za daleko odpłynęliśmy od brzegu. „Martha III" gwałtownie przechyliła się z prawej burty na lewą. - Człowiek za burtą! - Usłyszeli krzyk admirała. Przez chwilę Stecker pomyślał, że to jakiś żart w złym guście, ale po minie pani Sayre zorientował się, że się myli. Na pewno Pick, odgrywający na dziobie rolę Wikinga, stracił równowagę" i wpadł do wody. Śmieszność sytuacji rozbawiła Dicka. Nareszcie ten skurczybyk ma za swoje. Ale ledwo to pomyślał, naprawdę się przeraził. Morze było niespokojne. Przy takiej wodzie łatwo o utonięcie. Stecker pobiegł za Jeanne Sayre, która, słysząc wołanie męża, błyskawicznie wybiegła na pokład. Spojrzał na dziób. Zobaczył Pi- cka. To nie on był za burtą. Stał gdzieś pośrodku między dziobem a sterem. Był w samej koszuli. Pick chwycił koło ratunkowe, rzucił je za burtę, zdjął buty i wskoczył do wody. Dick spojrzał w kierunku rufy. Dziwnie daleko za jachtem zo- baczył podskakującą na wodzie, wystającą z pomarańczowej ka- mizelki ratunkowej głowę Marthy