Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wymachiwało rączkami i wykrzykiwało jakieś niezrozumiałe słowa świadczące o zadowoleniu. - Chce z tobą porozmawiać - roześmiała się Rispa. Jak ta kobieta może śmiać się w takim miejscu? Jak może siedzieć z pogodną twarzą i gawędzić z Teofilem i innymi, jakby znajdowali się w willi albo w sali, gdzie odbywa się uczta, nie zaś w podziemnym cmentarzysku? Otoczenie najwyraźniej było dla niej równie mało ważne jak dla dziecka. Gdziekolwiek się znajdzie, jest taka sama. Chciał, by jego syn uczył się chodzić na świeżutkiej trawie, nie na ciemnej ziemi tunelu w otoczeniu zmarłych. Rispa zauważyła wzburzenie na twarzy Atretesa i podeszła, by usiąść przy nim na krawędzi fontanny. - Nie zostaniemy tu na zawsze. Na zawsze! To przywodzi na myśl śmierć. Nigdy nie pozwolił, by nękał go strach przed śmiercią. Taki strach niósłby słabość, niedostatek skupienia, dawał przeciwnikowi szansę do ręki. A teraz oto nie potrafi myśleć o niczym innym. Czy tylko dlatego, że znaleźli się w tym miejscu? Wepchnął jej w ręce Kaleba i wstał. - Dość czasu już tu spędziliśmy. Kryptoportyk wypełnił się płaczem Kaleba. - Dokąd mamy się udać, by znaleźć bezpieczne miejsce? - spytała Rispa, przytulając dziecko i poklepując je leciutko po plecach. Pocałowała Kaleba i szeptała mu do ucha słowa niosące pociechę. Kiedy patrzył, jak Rispa całą swą miłość skupia na jego synu, poczuł gniew. - Wszędzie będzie lepiej niż tutaj. - Nawet w lochu? - odezwał się Teofil, kierując w inną stronę gniew Germanina. Atretes pragnie zwady, a Rispa nie da mu tego, czego chce. - A może bardziej swojsko poczułbyś się w celi szerokiej na jakieś pięć stóp i długiej na osiem? Zyskał sobie mroczne spojrzenie i nic poza tym. Kiedy Kaleb przestał płakać, Rispa posadziła go na mozaice przedstawiającej delfina. Chłopczyk zainteresował się barwami, kształtami i fakturą obrazu i zaczął znowu gaworzyć z zadowoleniem, czołgając się to tu, to tam, aż natrafił na plamę słońca. Usiadł i próbował chwycić promyk światła padający z małego otworu w pomalowanej kopule sklepienia. Atretes przyglądał się mu z posępną miną. - Powinien być tam, na górze z żywymi, nie zaś tu ze zmarłymi. - Doczekasz tego, Atretesie - powiedział Teofil. - Zabierz więc Rispę z tego Hadesu, jeśli także ona i mój syn nie są więźniami. - Zostaniemy z tobą, bo tu nasze miejsce - oznajmiła stanowczym głosem Rispa. - Nikt z was nie jest więźniem - zapewnił Teofil, który zauważył, że Atretes zignorował to, co powiedziała Rispa. Patrzył na nią tylko wtedy, gdy ona odwracała wzrok, ale wówczas wpatrywał się w sposób tak intensywny i wymowny, że wszyscy musieli zauważyć, kim jest dla niego ta kobieta. - Jeśli chodzi o przeniesienie się w inne miejsce, zwróć się wieczorem do dostojnej Alfiny. Atretes rozejrzał się po łukach i freskach wielkiej sali. - Lepiej tutaj, niż tam, gdzieście mnie wepchnęli. Zostanę tu. Teofil roześmiał się. - Dostojna Alfina proponowała ci tę salę pierwszego dnia! - Tylko Rispie i dziecku. - Dotyczyło to także ciebie. Będzie zadowolona, że się na to zdecydowałeś. Zdziwiła się, kiedy powiedziałeś, że wolisz cubiculę. Była tym przygnębiona. - Rozbawiony zdumionym spojrzeniem Atretesa wyciągnął się na marmurowej ławie, podsunął ramię pod głowę i założył nogę na nogę. - Ja też wolę to miejsce, i to znacznie. Oczy Atretesa zwęziły się. - Co cię tak rozbawiło? - Drogi działania Bożego. Teofil roześmiał się cicho i przymknął oczy. Pan osadził tego upartego, tępogłowego gladiatora w samym środku swojego sanktuarium. Wieczorem dołączyli do nich Rufus i dostojna Alfina, a za nimi przyszło dwoje służby, niosąc tace z jadłem i winem. Dostojna Alfina była zachwycona tym, że postanowili zamieszkać w kryptoportyku. - Znacznie tu przyjemniej. I więcej powietrza. Rufus uśmiechnął się, patrząc, jak Atretes bierze jabłko i zatapia w nim zęby. - Cieszę się, że odzyskałeś apetyt. Zaczęliśmy już się martwić. - Jeśli pojawią się żołnierze, żeby przeszukać willę, przyślę sługę, by was o tym zawiadomił - obiecała dostojna Alfina. - Część żołnierzy odwołano. W mieście wybuchł pożar - powiedział Rufus, patrząc, jak sługa nalewa wino do kielichów. Teofil wziął dwa kielichy i podał jeden Atretesowi. - Zaczął się od jednej z biedniejszych insulae na południe od Tybru i niestety rozprzestrzenia się szybko. - Widać dym z balkonu - dodała z powagą dostojna Alfina. - Przypomina mi to wielki pożar za panowania Nerona. - Tytus posłał więcej legionistów do pomocy strażakom, ale ogień wymknął się spod kontroli - ciągnął Rufus. - Największy kłopot jest z tym, że niektóre, bardzo stare insulae wybuchają. Setki ludzi zginęło, znacznie więcej zostało bez dachu nad głową. Atretes rozkoszował się tą wiadomością. Rzym płonie! Czegóż bardziej mógłby pragnąć? Chyba tylko śmierci Kallistusa i Domicjana. - Potem przyjdą choroby - powiedział posępnym głosem Teofil. - Już to widziałem. Rispa dostrzegła, jak Atretes przyjął nowinę i poczuła się przygnębiona jego gruboskórnością. - Źle, że sprawia ci to zadowolenie, Atretesie. Niewinni ludzie tracą domy i życie. - Niewinni? - powtórzył szyderczo Atretes. Wszyscy spojrzeli na niego. - Czyżby to niewinni zapełniali miejsca wokół areny i wrzaskiem domagali się krwi? Mojej albo wszystko jedno czyjej. Niech się palą. Niech spłonie całe to miasto pełne zgnilizny! - Roześmiał się chrapliwie i uniósł w toaście kielich. Nie dbał o to, że może obrazić albo zranić kogoś z obecnych. W końcu to także Rzymianie. - Chętnie bym na to popatrzył. - Czy więc różnisz się czymś od nich? - spytała Rispa, przerażona tym, że nie ma w nim ani krzty litości. - Różnię się! - wykrzyknął i oczy mu rozgorzały. - Cierpiałeś. Czy nie czujesz żadnej litości dla tych, którzy cierpią teraz? - A czemu miałbym czuć? Mają, na co zasłużyli. Opróżnił kielich i potoczył wzrokiem po obecnych, jakby wypatrując tego, kto ośmieli się rzucić mu wyzwanie. - Żydzi zgadzają się z tobą, Atretesie - powiedział Rufus. - Uważają, że Bóg przeklął Tytusa za to, co ten uczynił z Jerozolimą. Najpierw wybuch Wezuwiusza i śmierć tysięcy ludzi, teraz ten pożar! - Coraz bardziej podoba mi się wasz Bóg - rzucił Atretes, odrywając udko od pieczonego bażanta. Rispa przyglądała mu się ze smutkiem i niedowierzaniem. - Być może dzięki pożarowi będziemy mogli opuścić Lacjum - Teofil przerwał milczenie brzemienne zakłopotaniem. Przyszło jeszcze sporo osób, przeważnie biedacy mieszkający poza bramami miasta. Niektórzy pracowali przy obsłudze transportów podążających Via Appia, inni pracowali na targowiskach zaopatrujących setki podróżnych, którzy przybywali codziennie do Rzymu. Ktoś zaczął śpiewać i wszyscy usiedli, by wysłuchać listu Pawła do Rzymian. Chociaż zapraszano serdecznie Atretesa, by dołączył do wszystkich, ten wolał wziąć dzban wina i kielich i usadowić się w najdalszym zakątku sali