Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Spostrzeże z pewnością, co się dzieje i już coś wymyśli. Ona jest moją ostatnią deską ratunku - powiedział do siebie. Stał przy oknie na zewnątrz wozowni czekając, aż Rand wygramoli się przez wąskie okienko. Mężczyzna zeskoczył w końcu na ziemię i niezwykle szybko odwrócił się w kierunku Blaine'a. Trochę za szybko, jak myśliwy - pomyślał Blaine. Rand widząc czekającego spokojnie Blaine'a odetchnął. Zaśmiał się z cicha. - Bardzo zręczna sztuczka, Shep - rzekł. - Doskonałe wykonanie. W wolnej chwili musisz mi to dokładnie wyjaśnić. Ukraść maszynę gwiezdną nie jest prostą rzeczą. Blaine'a aż zatkało ze zdumienia. Szybko pochylił twarz, by Rand nie dostrzegł w blasku księżyca wyrazu zdumienia malującego się na jego twarzy. Rand wyciągnął rękę i przyjacielskim gestem wziął go za łokieć. - Tam jest samochód - wykonał niewidoczny w ciemności ruch głową. - Tam, po prawej stronie na szosie. Szli w milczeniu przedzierając się przez zeschłe badyle szeleszczące przy każdym ruchu. W seledynowym blasku księżyca krajobraz nie był już tak mroczny i beznadziejny. Po prawej stronie ciemną masą uśpionych domów rozciągało się miasto, sprawiając wrażenie czarnych kanciastych pagórków. Bezlistne drzewa majaczyły na wschodniej stronie nieba, niczym odwrócone do góry włosiem malarskie pędzle. Na zachodzie i północy rozciągały się bezkresne połacie płaskiej prerii, posrebrzonej w tej chwili światłem księżyca. Poniżej, przy szosie, czerniała mroczną plamą kępa wierzb. Blaine rzucił tam szybkie spojrzenie, lecz nie dostrzegł najmniejszego lśnienia księżycowego światła odbitego od metalowej, chromowanej karoserii samochodu, w którym miała czekać Harriet. Po chwili ponownie skierował tam ukradkowe spojrzenie i tym razem był już pewien. W kępie wierzb nie było auta. Harriet zniknęła. Mądra dziewczyna - pochwalił ją w myślach Blaine. Potrafi szybko myśleć i podejmować natychmiastowe decyzje. Zdążyła uciec, gdy posłyszała warkot nadjeżdżającego auta Randa. Uciekła natychmiast, gdyż nie wiedziała przecież, czy nadjeżdżające auto nie pozostanie w tym miejscu do rana. - Gdzie mieszkasz w Belmont? - przerwał milczenie Rand. - Nigdzie - wzruszył ramionami Blaine. - Złe miasto - krótko podsumował Rand. - Oni tu bardzo serio traktują te swoje opowieści o wiedźmach i wilkołakach. Gliny zatrzymywały mnie dwukrotnie, każąc się gdzieś ukryć. Twierdzili bardzo stanowczo, że to dla mego własnego dobra. - Oni wszyscy są teraz zdenerwowani i rozemocjonowani - wtrącił Blaine. - Pojawił się bowiem w Belmont Lambert Finn. - No, proszę - beztrosko wykrzyknął Rand. - Nasz stary przyjaciel. - Nie mój - zastrzegł natychmiast Blaine. - Nigdy go nawet nie widziałem na oczy. - Przemiły gość - sapnął Rand. - Niezwykle ujmujący, czarujący człowiek. - Niewiele o nim wiem. Tyle, co słyszałem od innych. Rand chrząknął tylko w odpowiedzi. - Myślę, że skoro nie masz tu żadnego stałego lokum, najlepiej będzie, gdy zatrzymasz się w Punkcie. Ajent z pewnością znajdzie miejsce do spania. I nie będę zdziwiony, jeśli wygrzebie w dodatku jakąś butelczynę. Mam cholerną ochotę na kilka szklaneczek. - Mnie wystarczy jedna - obojętnym tonem odparł Blaine. W tej chwili nie było sensu walczyć. Nie było sensu uciekać. Trzeba pójść z Randem do tego ajenta myślał Blaine. Tam dopiero czekać na sprzyjającą okazję. Na razie próbują się tylko nawzajem wytrącić z równowagi. Rand - jego, a on - Randa. Zdawał sobie doskonale sprawę, że jest to śmiertelna gra, choć prowadzona w sposób nadzwyczaj układny i dyplomatyczny. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien tak bardzo przejmować się ostatnimi wydarzeniami. Ostatecznie Fishhook nie jest tak bardzo złym miejscem. Nawet jeśli wyślą go do Baja California, lub innego podobnego - miejsca odosobnienia czyż nie będzie to o niebo lepsze od wszystkiego czego doświadczył dotychczas i losu, jaki może go czekać w tym miasteczku nad Missouri. Dotarli do zaparkowanego przy drodze auta i Blaine zaczekał chwilę, aż Rand zajmie miejsce za kierownicą. Potem sam wsunął się do środka. Zaszumiał silnik i samochód z wygaszonymi światłami zewnętrznymi ruszył do przodu. Rand skierował maszynę na środek autostrady. - Policja niewiele może nam zrobić - odezwał się półgłosem Rand. - Co najwyżej zamknąć do rana. Sądzę jednak, że najlepiej jest ich po prostu unikać. - Masz rację - skinął głową Blaine. Rand omijając centralne ulice miasteczka kluczył wąskimi uliczkami i przecznicami. - Jesteśmy na miejscu - sapnął w końcu parkując auto przy krawężniku i wyłączył motor. - No, teraz najwyższa pora na drinka