Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wchodzący do sklepu klient musiał się schować za stertę ocynowanych wiader. Albert zbladł, zanim Siegfried zniszczył drugą tyczkę, ponownie kończąc tuż nad jego kciukiem. – Wspaniałe narzędzie. Jamesie. – Siegfried zawahał się, kilkakrotnie trzasnął sekatorem, a potem ponownie zwrócił się do sklepikarza: – Jeszcze raz, Albercie. – Naprawdę, panie Farnon, czy nie... – No już, już, robota czeka. Nie ociągaj się! Tym razem Albertowi zrzedła mina, a bambus mocno chybotał się w jego dłoni. Siegfried, najwyraźniej zamierzając dokładnie wykonać tę ostatnią próbę, solidnie przyłożył się do dzieła i trudno było nadążyć wzrokiem za jego ruchami. Rozległ się szereg metalicznych trzasków i w ręce stojącego z zapartym tchem Alberta pozostał tylko niewielki kawałek palika. – Wspaniale! – orzekł Siegfried. – Bierzemy go. Ile? – Dwanaście szylingów i sześć pensów – wyjąkał sklepikarz. – A tyczki? – Och tak... jeszcze szyling. Mój kolega sięgnął do kieszeni i wyjął garść banknotów, monet oraz drobnych przyrządów weterynaryjnych. – Gdzieś tu jest funt, Albercie. Poszukaj sobie. Sklepikarz drżącą ręką wziął funta, a potem z chrzęstem ruszył po zasłanej kawałkami bambusa podłodze po resztę. Siegfried, nie licząc, wepchnął pieniądze do kieszeni, a nowy nabytek pod pachę. – Do widzenia, Albercie. Bardzo dziękujemy – rzekł i wyszedł. Gdy żwawym krokiem przechodziliśmy obok wystawy, stojący za szybą sklepikarz odprowadzał nas zdumionym spojrzeniem. Sekator istotnie dobrze nam służył przy zabiegach na mniejszych zwierzętach, jednak musieliśmy się uporać z wieloma innymi komplikacjami. Przez długi czas stosowaliśmy ogólne znieczulenie, używając maski chloroformowej. Jednak ku naszemu zaskoczeniu obcinaniu rogów towarzyszył wówczas rozległy i obfity krwotok. Czerwone fontanny tryskały w powietrze, opryskując wszystko i wszystkich w około. W tamtych czasach zawsze można było poznać, kiedy weterynarz obcinał rogi – po spryskanej krwią twarzy i kołnierzyku. Aby temu zaradzić, wymyślono sprytną opaskę uciskową, którą zakładano, wprowadzając kawałek podwójnie złożonego powroza do wnętrza każdego rogu, a potem owijając oba drugim kawałkiem sznura. Mocno zawijając postronek wokół nożyc, skutecznie ściskało się arterie, co prawie całkowicie zapobiegało krwawieniu. Jednak ostrza sekatora często przecinały sznur i wtedy zaczynały się kłopoty. Po pewnym czasie wprowadzono dwa ulepszenia. Po pierwsze, zaczęto usuwać rogi przez odpiłowanie, razem z centymetrem skóry, niemal bezkrwawo. Po drugie, okazało się, że miejscowe znieczulenie jest znacznie łatwiejsze i skuteczniejsze. Po prostu podawało się krowie kilka centymetrów sześciennych anestetyku pod kresę skroniową i w okolice gałęzi piątego nerwu czaszkowego zaopatrującego róg. Ta nieskomplikowana metoda zapewniała idealną blokadę. Zwierzę nic nie czuło, a zdarzało się nawet, że krowy spokojnie żuły siano w czasie zabiegu. Ta humanitarna metoda zapowiadała kres dotychczas stosowanych technik. Mogliśmy odłożyć na bok straszliwe obcinarki, gilotyny i opaski uciskowe. Oczywiście dzisiaj rzadko widuje się rogi u bydła, gdyż cielętom bezboleśnie usuwa się ich zawiązki z zastosowaniem tej samej blokady nerwów. Mimo to nigdy nie zapomnę czasów, gdy usuwałem rogi dorosłym zwierzętom. To właśnie w tamtym okresie odwiedził mnie Andrew Bruce. Jeszcze kilka lat po wojnie odnawiano kontakty towarzyskie. Wojna odmieniła życie wielu ludzi i dopiero po jej zakończeniu nadszedł czas, żeby zrobić bilans strat, rozejrzeć się wokół i sprawdzić, co się stało z przyjaciółmi. Nie widzieliśmy się z Andrew od czasu ukończenia szkoły, więc ledwie go poznałem, gdy odziany w ciemny garnitur i melonik stanął w moim progu. Okazało się, że nieźle sobie radzi, pracuje w banku w Glasgow i przyjechał w te strony służbowo. Jadąc przez Darrowby, zauważył tabliczkę z moim nazwiskiem i postanowił mnie odwiedzić. Wielu moich kolegów podjęło pracę w bankowości, a ponieważ nigdy nie byłem mocny w rachunkach, spoglądałem na nich z niekłamanym podziwem. – Nie wiem, jak ty to robisz, Andy – powiedziałem po lunchu. – Ja nie przetrwałbym dwóch dni na twoim stanowisku. – Och, to dla mnie bułka z masłem – uśmiechnął się, wzruszając ramionami. – Jeżeli pamiętasz, zawsze lubiłem matematykę. – Och tak – zadrżałem. – Zgadza się. Dostawałeś nagrody za dobre stopnie z takich okropnych przedmiotów jak trygonometria. Musiałem jednak przerwać miłą pogawędkę przy kawie. – Niestety, muszę jechać – powiedziałem. – O drugiej piętnaście mam być na farmie. – Dobrze, Jim... – wahał się przez chwilę. – Czy mógłbym pojechać z tobą? Nigdy nie widziałem wiejskiego weterynarza przy pracy, a z pewnością zdążę dojechać przed wieczorem do Birmingham. Uśmiechnąłem się. Tyle osób chciało mi towarzyszyć podczas obchodów. Życie wiejskiego weterynarza najwidoczniej miało jakiś nieodparty powab. – Oczywiście, że możesz, Andy. Chociaż nie sądzę, żeby ciebie to zaciekawiło. Dziś po południu mam w planie tylko jedno obcięcie rogów. – Naprawdę? Brzmi interesująco. Bardzo chciałbym to zobaczyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Znalazłem mu parę zapasowych gumiaków, po czym wsiedliśmy do samochodu. Kiedy odjeżdżaliśmy, zauważyłem, że z zainteresowaniem rozgląda się wokół, patrząc na leżące na tylnym siedzeniu pudełka z lekami i instrumentami oraz na moje ubranie, tak kontrastujące z jego eleganckim garniturem. Zdążyłem już porzucić bryczesy i kamasze, będące niemal obowiązkowym strojem w czasach, gdy kończyłem studia, na rzecz brązowych sztruksów i brezentowej marynarki, którą uszył mi niemiecki jeniec wojenny i w której chodziłem przez wiele lal