Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ja... Dajcie mu spokój - rzek³ Teasle. Chmura, która zakry³a s³oñce, g³adko przesz³a i jaskrawy blask znów go ogarn¹³. Ale spojrzawszy tam, gdzie s³oñce zawis³o ju¿ nisko w dolinie, Teasle widzia³, jak zbli¿a siê nastêpna chmura, wiêksza; a za ni¹, ju¿ niedaleko, ca³e niebo k³êbi³o siê od nich, czarne i spurchlone. Odlepi³ sobie przepocon¹ koszulê od piersi, a potem da³ jej spokój - bo i tak zaraz przyklei³a mu siê do skóry - w nadziei, ¿e spadnie deszcz. On przynajmniej móg³by to wszystko trochê ostudziæ. Us³ysza³, jak najbli¿ej le¿¹cy Lester mówi o m³odym policjancie: Wiem, ¿e nie móg³ na to nic poradziæ, ale o Bo¿e jak to œmierdzi. - W ¿yciu siê tak nie ba³em. - Daj mu spokój - rzek³ Teasle, wci¹¿ patrz¹c na chmury. - Kto idzie o zak³ad, ¿e trafiliœmy tego ch³opaka? - zaproponowa³ Mitch. - Czy ktoœ ranny? Wszystko w porz¹dku? - zapyta³ Ward. - A jak - rzek³ Lester. - Nikomu nic nie jest. Teasle ostro na niego spojrza³. - Policz jeszcze raz. Jest nas tylko dziewiêciu. Jeremy spad³. - A z nim trzy moje psy - przemówi³ OrvaL G³os mia³ ca³y na jednym tonie, jak maszyna, tak to dziwnie zabrzmia³o, ¿e wszyscy siê odwrócili i spojrzeli na niego. - Piêæ z moich psów. Piêæ ich zginê³o. - Twarz mia³ szar¹ jak cement w proszku. - Orval - przykro mi - rzek³ Teasle. - A jak ci ma byæ. Od pocz¹tku to by³ twój g³upi pomys³. Nie mog³eœ poczekaæ ¿eby policja stanowa to przejê³a. Ostatni pies siedzia³ na zadzie i dygota³, i skomla³. - Dobry pies. Dobry - przemówi³ do niego Orval, g³aszcz¹c go ³agodnie po grzbiecie i zerkaj¹c przez okulary na dwa martwe psy, le¿¹ce tu¿ nad krawêdzi¹. - Jeszcze mu odp³acimy, nie bój siê. Jeœli ¿yje, tam w dole, jeszcze mu odp³acimy. - Spojrza³ z ukosa na szeryfa i odezwa³ siê g³oœniej, - Nie mog³eœ siê doczekaæ, ¿eby ta dziobana policja stanowa przejê³a sprawê - co - nie mog³eœ? Ludzie patrzyli, co Teasle odpowie. Szeryf poruszy³ wargami, lecz s³owa ¿adnego nie wydoby³. - Co to znaczy? - powiedzia³ Orval. - Chryste Panie, jak masz coœ do powiedzenia, to nie mamrocz, ale gadaj po mêsku. - Powiedzia³em, ¿e nikt ciê nie zmusza³. Wspaniale siê bawi³eœ, pokazuj¹c nam, jaki to z ciebie stary twardziel, ¿e wszystkich przegonisz i raz dwa wdrapiesz siê t¹ szczelin¹, ¿eby zepchn¹æ g³az i pokazaæ, jakiœ ty bystry. Sam jesteœ winien, ¿e zastrzeli³ te psy. Taki z ciebie m¹drala? To nie trzeba by³o ich dopuszczaæ na sam¹ krawêdŸ. Orval a¿ zadygota³ z wœciek³oœci: Teasle po¿a³owa³, ¿e to powiedzia³. Wbi³ oczy w ziemiê Nie wypada³o z tego drwiæ, ¿e Orval musi wszystkich przewy¿szyæ. Sam by³ a¿ nadto wdziêczny, gdy Orval wykombinowa³, jak usun¹æ ten g³az: ¿e siê wdrapa³ i obwi¹za³ go lin¹,~ a pozosta³ym kaza³ j¹ ci¹gn¹æ, podczas gdy sam go podwa¿a³ grubymi ga³êziami, g³az siê przewa¿y³ i zlecia³ z ³oskotem, z trzaskiem, bryzgaj¹c okruchami ska³, tak ¿e ledwie zd¹¿yli, potykaj¹c siê, uskoczyæ mu z drogi. No dobrze, pos³uchaj Orval - rzek³, ju¿ uspokoiwszy siê. Naprawdê mi przykro. To by³y wspania³e psy. Jest mi naprawdê przykro. Wyczu³ tu¿ ko³o siebie nag³y ruch i Shingleton wymierzy³ ze strzelby, da³ ognia w kêpê krzaków. - Shingleton, zabroni³em strzelaæ! - Coœ tam siê poruszy³o. - Bêdzie ciê to kosztowa³o dwie dniówki, Shingleton. Twoja ¿ona siê wœcieknie. - Kiedy mówiê ci, ¿e coœ tam siê poruszy³o. - Ty mi nie mów, co ci siê zdawa³o. Podniecasz siê i strzelasz, tak samo, jak i wtedy chcia³eœ strzelaæ, kiedy ch³opak siê wyrwa³. Ty mnie lepiej pos³uchaj. Mówiê to do was wszystkich. Pos³uchajcie. ¯aden z was nie trafi³ nawet o kilometr od tego ch³opaka. Zanim odpowiedzieliœcie mu ogniem na strza³, on przez ten czas móg³ siê wysraæ i zakopaæ to, i jeszcze spokojnie odejœæ. - No co ty, Will, dwie dniówki? - obruszy³ siê Shingleton. Chyba nie mówisz powa¿nie. - Nie przerywaæ. Przypatrzcie siê wszyscy, ile zmarnowaliœcie amunicji. Po³owê jej wystrzelaliœcie. Obiegli wzrokiem puste ³uski, rozsypane wszêdzie wokó³ po ziemi, zaskoczeni, ¿e jest ich a¿ tyle. - I co zrobicie, jak znów siê na niego nadziejecie? Wystrzelacie resztê i bêdziecie rzucaæ kamieniami? - Policja stanowa mo¿e nam podrzuciæ wiêcej drog¹ powietrzn¹ rzek³ Lester. - I bêdziesz siê dobrze czu³, jak wyl¹duj¹ i wyœmiej¹ was, ¿e wypukaliœcie wszystko na oœlep. Jeszcze raz pokaza³ na wystrzelone ³uski i dopiero teraz zauwa¿y³, ¿e jedno ich skupisko bardzo ró¿ni siê od pozosta³ych. Jego ludzie musieli spuœciæ oczy w zak³opotaniu, kiedy je zgarn¹³. Te nie zosta³y w ogóle odpalone. Któryœ ba³wan wypompowa³ ca³¹ swoj¹ amunicjê, nawet nie poci¹gaj¹c za spust. Nie mia³ w¹tpliwoœci, co siê sta³o. KoŸla gor¹czka. W pierwszym dniu sezonu myœliwskiego cz³owiek mo¿e siê tak podnieciæ na widok zwierzyny, ¿e po kretyñsku wypompuje ca³y magazynek bez poci¹gania za spust, kompletnie sfrustrowany, dlaczego celuje i nie trafia? Teasle nie móg³ nad tym przejœæ do porz¹dku, musia³ sprawê przygwoŸdziæ. - No, któryto zrobi³? Co za ch³optaœ? Niech mi odda strzelbê, a ja mu lepiej dam korkowca. Nabój by³ opisany: kaliber 300. Ju¿ mia³ sprawdziæ, czyja broñ do tego pasuje, gdy zobaczy³, jak Orval pokazuje w stronê urwiska: i wtedy us³ysza³ skowyt. Nie wszystkie psy ustrzelone przez ch³opaka by³y martwe. Jednego pocisk og³uszy³ i teraz wraca³ do siebie, wierzgaj¹c i skoml¹c. - W brzuch - wymówi³ z niesmakiem Orval. Splun¹³ i pog³adzi³ psa, którego trzyma³, po czym odda³ smycz Lesterowi, który sta³ najbli¿ej. Trzymaj mocno - powiedzia³. Widzisz, jak ona dr¿y? Czuje krew innych psów i mo¿e oszaleæ. Znowu splun¹³ i wsta³ z mieszanin¹ kurzu i potu na zielonym ubraniu. - Chwileczkê - powiedzia³ Lester. - To znaczy, ¿e ona mo¿e siê wœciec? - Mo¿e. Ale nie s¹dzê. Prawdopodobnie spróbuje siê wyrwaæ i uciec