Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jako żyjące istoty jesteśmy daleko poza obszarem, w zakresie którego jakakolwiek nauka ma coś do powiedzenia — prawie jesteśmy nawet poza uważaniem nas za obiekty, na temat których nauka powinna mieć coś do powiedzenia. Mogę sobie wyobrazić Newtona — siedzi i pracuje nad swoimi prawami dynamiki, wyobraża sobie, w jaki sposób funkcjonuje wszechświat, a obok przechadza się kot. Nie mieliśmy pojęcia, jak funkcjonują koty, dlatego że od czasów Newtona działamy, opierając się na prostej zasadzie, iż aby się dowiedzieć, jak coś funkcjonuje, należy to rozłożyć na elementy składowe. Jeżeli do zbadania sposobu funkcjonowania kota rozłoży się go na kawałki, uzyska się natychmiast nie działającego kota. Życie to taki poziom złożoności, który znajduje się niemal poza naszym polem widzenia; tak bardzo wykracza poza wszystko, na co mamy metody zrozumienia, że uważamy je za odmienną klasę obiektów, odmienną klasę materii; „życie”, coś co ma w sobie tajemniczą istotę, zostało dane przez Boga — i to jedyne wyjaśnienie, j jakie mieliśmy. Bomba wybucha w 1859 roku, wraz z opublikowaniem przez Darwina O powstawaniu gatunków. Minęło dużo czasu, zanim dotarło do nas, co się stało i zaczęliśmy rozumieć, co napisał — nie tylko bowiem wydawało się nam to niepojęte i poniżające, ale kolejnym wstrząsem dla naszego systemu było odkrycie, że nie tylko nie jesteśmy ośrodkiem wszechświata i nie zostaliśmy stworzeni z niczego, ale zaczęliśmy się jako lepki śluz i dotarliśmy do miejsca, w którym się znajdujemy poprzez stadium małpy. Nie czytało się to dobrze, na dodatek także w tym przypadku nie mamy możliwości obserwacji działania tego, o czym mowa. W pewnym sensie Darwin był jak Newton — także jako pierwszy, na podstawie obserwacji świata, w którym żyjemy, dostrzegł wcale nie tak oczywiste, właściwe przyczyny. Musieliśmy się bardzo głowić, aby zrozumieć naturę tego, co dzieje się wokół nas i nie mieliśmy wyraźnych, oczywistych, powszechnych przykładów ewolucji, które dałoby się wskazać. Stan ten do dziś się utrzymuje: jeżeli chcemy przekonać kogoś, kto nie wierzy w ewolucję i chcemy mu zademonstrować jakiś przykład, jest to nieco skomplikowane — trudno znaleźć przypadki ewolucji, widoczne w zwykłej, codziennej obserwacji. Dochodzimy do trzeciej epoki piasku. W trzeciej epoce piasku odkrywamy coś nowego, co da się zrobić z piasku — silikon. Robimy silikonowy procesor — i nagle otwiera się przed nami wszechświat złożony nie z cząstek i sił elementarnych, ale z tego, czego brakowało w obrazie mówiącym nam, jak działają: procesor silikonowy ukazuje nam proces. Silikonowy procesor pozwala nam bardzo szybko wykonywać obliczenia matematyczne i modelować — jak się okazało — bardzo, bardzo proste procesy analogiczne w swej prostocie do procesów życiowych: iterację, zapętlanie, rozgałęzianie, sprzężenie zwrotne będące sednem wszystkiego, co się robi na komputerze i wszystkiego, co odbywa się w trakcie ewolucji — to znaczy sytuację, w której stan wyjściowy jednego pokolenia jest stanem wejściowym następnego. Nagle mamy działający model — choć nie od razu, bowiem pierwsze maszyny były straszliwie powolne i toporne — stopniowo jednak budujemy funkcjonalny model tego, co dotychczas mogliśmy jedynie zgadywać albo wydedukować — a trzeba było naprawdę bystro i jasno myśleć już w celu samego dostrzeżenia, że się to dzieje, co nie było wcale oczywiste i tak naprawdę niezgodne z intuicją — zwłaszcza dla tak dumnego gatunku jak my. Komputer tworzy trzecią epokę perspektywy, ponieważ nagle umożliwia nam dostrzeżenie, w jaki sposób działa życie. Jest to niezwykle istotna kwestia, bowiem oczywiste staje się, że życie, wszystkie postacie złożoności, nie płyną w dół, a w górę. Istnieje także cała gramatyka, znana każdemu, kto posługuje się biegle komputerami, oznaczająca, że ewolucja nie jest już czymś szczególnym, każdy bowiem, kto przyglądał się sposobowi pracy komputera wie, iż bardzo, bardzo proste iteratywne cząstki kodu, każda linijka czegoś, co jest bardzo proste, powoduje powstanie w komputerze czegoś niezwykle skomplikowanego — a pod pojęciem czegoś niezwykle skomplikowanego mam na myśli zarówno edytor tekstu, jak i programy Tierra czy Creatures. Pamiętam, jak wiele lat temu po raz pierwszy czytałem podręcznik programowania. Zetknąłem się z komputerami około 1983 roku i ponieważ chciałem o nich więcej wiedzieć, postanowiłem trochę się nauczyć programowania. Kupiłem podręcznik języka C i przeczytałem dwa albo trzy pierwsze rozdziały, co zajęło mniej więcej tydzień. Tekst kończył się stwierdzeniem: „Gratulacje, napisałeś teraz na ekranie literę a!”. Pomyślałem sobie, że musiałem czegoś nie zrozumieć, zrobienie tego wymagało olbrzymiego nakładu pracy, więc co będzie, jeżeli ze chcę napisać „b”? Proces programowania, prędkość oraz sposób, w jaki niezwykła prostota początkuje niezwykle złożone wyniki, nie były wtedy częścią mej umysłowej gramatyki. Jest nią obecnie — w coraz większym stopniu jest to element umysłowej gramatyki nas wszystkich przywykliśmy bowiem do sposobu, w jaki działają komputery. Nagle znika problem niemożności uchwycenia ewolucji. Staje się coś przypominającego następujący scenariusz: pewnego wtorku na londyńskiej ulicy ujrzano kogoś w trakcie kryminalnego czynu. Sprawę bada dwóch detektywów. Jeden z nich pochodzi z XX wieku, a drugi — za pomocą cudu science fiction — z XIX wieku. Problem jest następujący: osoba, którą na pewno widziano i jednoznacznie zidentyfikowano we wtorek na londyńskiej ulicy, była widziana przez kogoś innego — tak samo rzetelnego świadka — tego samego wtorku na ulicy w Santa Fe. Jak to możliwe? Dziewiętnastowieczny detektyw ma tylko jedno wyjaśnienie — nastąpiło to w wyniku magicznej interwencji. Dwudziestowieczny detektyw może nie jest w stanie stwierdzić dokładnie: „Wziął ten lot BA, a potem tamten lot United”, może nie jest w stanie wyobrazić sobie, w jaki dokładnie sposób podejrzany to zrobił ani jaką dokładnie trasą się przemieszczał, ale to nie problem. Nie przejmuje się tym, mówi po prostu: „Facet poleciał samolotem. Nie wiem, jakim i dowiedzenie się tego może się okazać trudne, ale nie ma w sprawie nic tajemniczego”. Przywykliśmy do idei podróżowania. Nie wiemy, czy kryminalista leciał lotem BA 178 czy UA 270, mniej więcej wiemy jednak, jak doszło do tego, do czego doszło. Podejrzewam, że im bardziej będziemy obcykani z rolą, jaką odgrywa komputer i sposobem, w jaki komputer modeluje proces powstawania niezwykle skomplikowanych bytów na bazie bardzo prostych elementów, tym łatwiej będzie nam przełknąć ideę życia jako zjawiska wyłaniającego się