Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Wasze śródlądowe morze to nic wielkiego, Tropicielu, i niczego się po nim nie spodziewam. Wyznam jednak, że chciałbym poznać cel owej wyprawy, bo człowiek lubi na coś się przydać, a mój szwagier, sierżant, pary z gęby nie puszcza niczym jakiś wolnomularz. Czy ty wiesz, Mabel, co to wszystko ma znaczyć? — Bynajmniej, wuju. Nie śmiem zadawać ojcu pytań na temat jego służby, uważa bowiem, iż nie jest to rzeczą kobiety; wszystko, co mogę powiedzieć, to tyle, że mamy wypłynąć, gdy tylko wiatr pozwoli, a wrócić za miesiąc. -— Może Tropiciel będzie mógł mi dać jakąś pożyteczną wskazówkę, bo rejs bez celu nigdy nie bywa przyjemny staremu marynarzowi. 121 120 A — Nie ma wielkiej tajemnicy, Słona Wodo, co się tyczy naszego portu oraz zadania, acz zabroniono wiele mówić o jednym i drugim w garnizonie. Ale nie jestem żołnierzem i wolno mi gadać, co zechcę. Chyba pan wiesz, że istnieje coś takiego jak Tysiąc Wysp? — Owszem, wiem, że tak je tu nazywają, choć z góry przyjmuję za pewnik, iż nie są to prawdziwe wyspy, takie jakie napotykamy na oceanie, i że ów tysiąc oznacza pewnie ze dwie albo trzy. — Oczy mam dobre, a przecież nie mogłem dać rady, kiedy chciałem zliczyć te wyspy. — Tak, tak, znałem ludzi, którzy umieli rachować tylko do pewnej liczby. Rzetelny szczur lądowy nigdy nie potrafi wypa- 1 trzyć swych własnych pieleszy, gdy zoczy ląd po morskiej podró- 1 ży. Ileż to razy widziałem już plażę, domy i kościoły, kiedy pasa- * żerowie nie mogli dojrzeć niczego prócz wody! Nie wyobrażam sobie, żeby człek mógł doprawdy stracić ląd z oczu na słodkiej wodzie. Wydaje mi się to sprzeczne z rozsądkiem i niemożliwe. — Nie znasz pan jezior, bo inaczej nie mówiłbyś w ten sposób. Zanim dotrzemy na Tysiąc Wysp, będziesz miał inne pojęcie o tym, co natura uczyniła wśród puszczy. — Mam wątpliwości, czy na całym tym obszarze posiadacie coś takiego jak prawdziwą wyspę. — Pokażemy ich panu setki; może nie ściśle tysiąc, ale tyle, że oko wszystkich ogarnąć, a język przeliczyć nie może. — Założyłbym się, że kiedy przyjdzie co do czego, okażą się I one po prostu półwyspami, cyplami czy lądem; lecz sądzę, że nie- * wiele się na tych sprawach rozumiecie. Ale wyspy czy nie wyspy, powiedz mi, Tropicielu, jaki jest cel wyprawy? — Nie może być w tym nic złego, że powiem panu coś niecoś o naszym zadaniu. Będąc starym żeglarzem słyszałeś niezawodnie o takim porcie jak Frontenac? — A któż nie słyszał? Nie mówię, że do niego zawijałem, ale często przepływałem obok. — W takim razie masz się pan udać na znane ci tereny. Trzeba ci wiedzieć, że te wielkie jeziora tworzą łańcuch, woda zaś przepływa z jednego do drugiego, aż wreszcie dociera do Erie, które jest jeziorem równym Ontario, a leży na zachodzie. Woda 122 wypłynąwszy z Erie natrafia na rodzaj niskiego wzgórza przez którego krawędź spada w dół. Wpłynąwszy więc do Ontario, cała woda ze wszystkich jezior wlewa się rzeką do morza; w najwęższym zaś miejscu, gdzie jest ni to rzeką, ni jeziorem, znajdują się te wyspy. Owóż Frontenac jest francuską placówką położoną powyżej tych wysp; a że Francuzy trzymają port poniżej, przeto wyprawiają rzeką zapasy i amunicję do Frontenac, aby je dalej przesyłać wzdłuż brzegów tego oraz innych jezior i w ten sposób dopełniać swych diabelstw wśród dzikich i zdzierać chrześcijańskie skalpy. Lundie wysłał żołnierzy na placówkę wśród wysp, aby odcięli francuskie łodzie, my zaś zluzujemy ich już po raz drugi. Jak dotąd, niewiele zdziałali, choć pochwycili dwie barki załadowane towarem dla Indian; ale w zeszłym tygodniu przybył goniec i przyniósł takie wieści, że major chce raz jeszcze zrobić próbę zaskoczenia tych łajdaków. Gaspar zna drogę, a będziemy w dobrych rękach, bo sierżant jest roztropny i doskonały do zasadzki; tak, jest równie roztropny jak czujny. — Właśnie wyprowadza kuter — zauważył przewodnik, którego spojrzenie przyciągnął w tym samym kierunku łoskot wywołany upadkiem jakiegoś ciężkiego przedmiotu na pokładzie. — Chłopak widzi oznaki zbliżającego się wiatru i chce być w pogotowiu. — Tak, i teraz będziemy mieli sposobność nauczyć się żeglarstwa — dorzucił Cap z drwiącym uśmiechem. — W stawianiu ża-gli są pewne subtelności, które najlepiej zdradzają rasowego marynarza. To jest tak, jak z żołnierzem zapinającym płaszcz: od razu się widzi, czy zaczyna od góry, czy od dołu. — Nie powiem, że Gaspar dorównuje morskim żeglarzom — zauważył Tropiciel, przez którego szlachetny umysł nigdy nie przemknął cień zazdrości czy zawiści — ale to śmiały chłopak i manewruje kutrem tak zręcznie, jak tylko można sobie życzyć — na tym jeziorze przynajmniej. Widziałeś pan, że się nie wzdragał na wodospadach Oswego, gdzie słodka woda potrafi walić w dół bez większych trudności. Cap odpowiedział tylko jakimś wykrzyknikiem niezadowolenia. Wszyscy zamilkli i jęli śledzić z bastionu ruchy kutra