Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Wedelmann, przybywa pan z nowej pozycji? - Tak jest, panie pułkowniku. Motocyklem. Inaczej przedostać się nie można. Trzydzieści pięć kilometrów w ciągu niecałych dziewięćdziesięciu minut. - Tempo nie najgorsze. Gdyby pan przeczul, po co pana tu wezwałem, jechałby pan zapewne wolniej. Jakże tam z dyscypliną marszu? - Na razie jeszcze w porządku. Ale odczuwa się pewną nerwowość. Gdyby nieprzyjaciel użył samolotów... - Wedelmann - powiedział Luschke i cofnął się na oparcie swego krzesła - kazałem panu stawić się tutaj, by opowiedzieć panu pewną historię. Pańska jazda motocyklem była trudna i kłopotliwa, prawdopodobnie będzie pan ją musiał tej nocy jeszcze dwukrotnie powtórzyć, ale ta historia jest tego warta. Wedelmann czekał w milczeniu. Był szczerze zaciekawiony, nie przeczuwał bodaj w najmniejszym stopniu, co mu Luschke chce opowiedzieć. - To historia o pewnej radiostacji nadawczej, która nie była niemiecką stacją, a mimo to stała właśnie tam, gdzie się znajdował park artyleryjski, na którym pełnił służbę wierny sługa führera. Stacja ta wypaplała wszystko, co ulubieńcowi führera było wiadome. Wedelmann zbielał jak wapno. - To niemożliwe, panie pułkowniku. - To dowiedzione, panie poruczniku. - Nie! - Ten, kto tę stację obsługiwał, wiedział wszystko, co poza bohaterskim wychowankiem führera wiadome było tylko pewnemu staremu matołowi o twarzy jak bulwa. - Nie - powtórzył Wedelmann. Pułkownik Luschke złożył usta jak do uśmiechu. Ale twarz jego pozostała nieruchoma. W jego małych oczach leżał smutek i chłód. - Jeżeli to prawda, wyciągnę z tego wszelkie konsekwencje - powiedział Wedelmann martwym głosem. - Tylko jedną - odparł pułkownik. - Wszystkie inne proszę mnie pozostawić. Wedelmann podniósł się sztywno. - To, co powiedziałem o konsekwencjach - pożegnał go pułkownik - jest rozkazem. Moim rozkazem, Wedelmann! Ogniomistrz Asch wiedział, co się teraz stanie. Wszystko to, tylko w o wiele większej skali, przeżył przed kilkoma miesiącami, w grudniu 1941 roku. Wtedy, rzekomo w celu zainkasowania Moskwy, cala armia wysunęła się za daleko - jej straże przednie sięgały aż do Tuły. No i potem cała ta armia dała drapaka. A komunikat Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych brzmiał: "Planowe cofnięcie frontu". Drogi stały się wówczas długimi na pięćset kilometrów rzędami grobów dla ludzi i pojazdów. Po raz pierwszy starsi oficerowie stracili swą postawę i przestali wierzyć w führera. Przesiąknęła wiadomość, że Hitler potraktował "jak psa" jednego z dowodzących generałów. Żołnierze nie mieli w stosunku do tego procederu żadnych zastrzeżeń, ale że cała generalicja zachowała się wobec tego faktu jak banda tchórzów - to dawało do myślenia. Od owych czasów kursowało na froncie powiedzonko: "Generałowie również mają tyłki, w które można kopać". Po raz piąty tej nocy Asch objechał kolumnę starszego ogniomistrza Bocka, która w ostatnich dwóch godzinach posunęła się zaledwie o trzy kilometry. Ciężko obładowane pojazdy zataczały się na rozjechanej szosie. Koła ich przedzierały się z trudem przez coraz głębsze błoto zmieszane ze śniegiem. Chłodnice kipiały, spadające na nie płaty śniegu syczały cicho. Kolumna znowu tkwiła w miejscu. Kilku kierowców wyłączyło silniki. Starszy ogniomistrz Bock spał jak zabity w swojej limuzynie. Ogniomistrz Asch niemal bez trudu przedarł się na swoim motocyklu aż do wozu szefa. Zapukał w zamkniętą szybę. Bock zerwał się przerażony. Potem uchyliwszy nieco okna zapytał: - Chcesz się zagrzać, Asch? - Rum twój jest coś wart, Bock? - To podobno prawdziwy jamajka i prawie tak smakuje. W każdym razie kosztował mnie skrzynkę cygar. Ogniomistrz Asch wziął butelkę i wypił. - Wcale niezłe - mruknął. - Jeżeli zacznę potem siusiać, to to będzie grog. - Tak czy owak - powiedział Bock - zdaje się nie ulegać wątpliwości, że tę noc spędzimy na szosie. - Zawsze to lepiej niż w rowie przydrożnym. Albo też w grobie masowym. - Kiedy się wydostaniemy na główną szosę - Bock silił się na pewną siebie minę - odwalimy pozostałe trzydzieści kilometrów w ciągu dwóch godzin. - Urodzony z ciebie wyścigowiec - powiedział Asch. - Nie zapominaj jednak, że nie można maszerować prędzej od najwolniejszego pojazdu, i to pod warunkiem, że dadzą nam maszerować