Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wybite okna zreperowano przy pomocy kawałków tektury. Jeśli dotknąć kontaktów elektrycznych, doznaje się lekkiego, lecz bolesnego porażenia. Tynk odpada z sufitu, ściany pokryte są plamami. Winda nie działa, a w ustępie nie można spuścić wody. Przez wybite okienko w suficie woda rozpryskuje się, ściekając do podstawionego wiadra, a gdzieś z suteren dobiega miauczenie wygłodniałego kota. Ostatnie stadium choroby doprowadziło całą organizację do stanu załamania. Objawy choroby w tej ostrej formie są tak liczne i wyraźne, że doświadczony badacz może często odkryć je telefonicznie, nie odwiedzając w ogóle zarażonego miejsca. Kiedy mdlejący z nudy głos odpowiada „Heelllou!", ekspert słyszał już dosyć. Smutno kiwa głową i odkłada słuchawkę. „Trzecia faza, i to nieźle zaawansowana - mruczy do siebie - prawie na pewno beznadziejna". Zbyt późno już na próbę jakiegokolwiek leczenia. Instytucja jest - praktycznie biorąc - martwa. Opisaliśmy więc tę chorobę tak, jak się ją widzi od wewnątrz, a następnie od zewnątrz. Znamy jej początki, postępy, wyniki infekcji, a także objawy, po których poznaje się jej obecność. Brytyjska myśl medyczna rzadko kiedy wychodzi poza tę fazę badań. Skoro chorobę raz zidentyfikowano, nazwano, opisano i wytłumaczono, Brytyjczycy są zwykle już zupełnie zadowoleni i gotowi do badań następnego zagadnienia. Jeśli ich zapytać o sposób leczenia, patrzą ze zdziwieniem i polecają dać zastrzyki penicyliny, a przedtem (lub potem) usunąć pacjentowi wszystkie zęby. Od razu staje się jasne, że ten aspekt problemu ich nie interesuje. Czy powinniśmy zająć takie samo stanowisko? Czy też, jako uczeni zajmujący się zagadnieniami politycznymi i społecznymi, powinniśmy zastanowić się, czy i co można na to poradzić? Szczegółowa dyskusja nad jakąś możliwą kuracją byłaby z pewnością przedwczesna, lecz bardzo ogólne wskazanie kierunku, w którym można by szukać rozwiązania, byłoby rzeczą pożyteczną. Można by przynajmniej wyłożyć pewne zasady. Pierwszą z owych zasad powinna być ta, że instytucja dotknięta chorobą nie może sama się zreformować. Wiemy, że istnieją przykłady, iż choroba znika bez leczenia, tak samo, jak występuje bez ostrzeżenia; wypadki te jednak są rzadkie, a specjaliści uważają je za nieprawidłowe i niepożądane. Kuracja, jakakolwiek byłaby jej istota, musi przyjść z zewnątrz. Może być rzeczą fizycznie możliwą, żeby pacjent sam sobie usunął wyrostek robaczkowy pod miejscowym znieczuleniem, ale taka praktyka spotkałaby się z niechęcią i szeregiem zastrzeżeń. Inne operacje jeszcze mniej nadają się do tego, żeby pacjent posłużył się własną zręcznością. Zatem pierwszą zasadą, jaką spokojnie możemy ogłosić, będzie ta, iż pacjent i chirurg nie powinien być tą samą osobą. Kiedy instytucja znajduje się w zaawansowanym stadium choroby, potrzebne są usługi specjalistów, a nawet w pewnych wypadkach usługi największego z żyjących autorytetów, samego Parkinsona. Honorarium, które trzeba by zapłacić, byłoby oczywiście bardzo wysokie, lecz w wypadku tego rodzaju wydatek nie stanowi naturalnie przeszkody. Jest to przecież, bądź co bądź, sprawa życia i śmierci. Drugą zasadą, którą możemy wyłożyć, jest ta, że początkowe stadium choroby można leczyć zwykłymi zastrzykami, następne - wymaga w pewnych wypadkach leczenia chirurgicznego, trzecie zaś - należy uznać za nieuleczalne. W swoim czasie lekarze przebąkiwali coś o buteleczkach i pigułkach, ale to sposób przestarzały. W innym okresie mówiono mgliście o psychologii, lecz to także już sprawa przestarzała; od tego czasu większość psychoanalityków uznano za obłąkanych. Obecna epoka jest epoką zastrzyków i cięć i wypada, aby uczeni zajmujący się polityką dotrzymywali kroku osiągnięciom medycyny