Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Znów go znalazłaś!!! - wpadła do pokoiku, wyszarpnęła psa Aurelii i bez zastanowienia wyrzuciła go przez szeroko otwarte okno. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Przez chwilę miała wrażenie, że Aurelia wyskoczy za psem. Głupia mała, rzuciła się z krzykiem do okna, ledwie ją Ewa przytrzymała. Zatrzasnęła okno, oparła się o nie plecami, spojrzała na córkę. Brzydkie, zapuchnięte, wykrzywione dziecko. Niedobre dziecko. - W tej chwili wytłumacz mi to wszystko! - zażądała. - Dlaczego chodziłaś do tej pani... na obiady! - Ja chcę iść po Pieska!!! - krzyknęła Aurelia strasznym głosem i rzuciła się do wyjścia. - Pójdziesz - obiecała jej Ewa, zatrzaskując drzwi pokoiku. - Ale najpierw opowiesz mi o wszystkim. Dlaczego ona nazywała cię Geniusia? - Ja chcę iść po Pieska!!! - Aurelio, odpowiadaj, ja to muszę wiedzieć! Gdzie jeszcze byłaś na obiedzie? Do kogo jeszcze chodziłaś? Co to za Ida? Co to za Sławek? - Ja... chcę... iść... po... Pieska! - Dlaczego pani Lisiecka pozwalała ci tam chodzić? Boże wielki. Przecież ona nawet nie wiedziała!... - Ewa złapała się za czoło. - Czy ty sobie nie zdajesz sprawy... co mogło się stać? - Aurelia znów zaczęła nudzić o swoim piesku, więc Ewa potrząsnęła nią i krzyknęła: - Ty wstrętna, ty! Mogłaś wpaść pod samochód! Mogli cię porwać! Chodziłaś po cudzych domach! - usiadła na krześle bez sił. - Co za wstyd, co za wstyd! - jęknęła. - Moje dziecko żebrało o jedzenie! Boże, ja oszaleję. Do kogo jeszcze chodziłaś? Do kogo jeszcze?... - Aurelia, wstrząsana szlochem, osunęła się na podłogę i przycupnęła w kąciku koło szafy. Wyglądała jak mały szympans. Ewa poczuła, że nie wytrzyma tego dłużej. - Siedź tu! - przykazała. Wyszła z pokoiku i pobiegła do łazienki. Połknęła dwie tabletki, popiła, przemyła twarz zimną wodą. Straszliwie bolała ją głowa. Trzymając się za czoło, wróciła do pokoiku. Aurelii nie było. Drzwi na klatkę schodową stały otwarte. Żółto pulsowała świetlna strzałka przy windzie. Ewa podeszła do okna. Z góry zobaczyła, jak Aurelia wbiegła na chodnik i gorączkowo biega pod blokiem przeszukując każdy krzaczek. Jakoś bez skutku szukała. Chyba ktoś już zabrał tego jej psa. Ewie zrobiło się głupio. Mała figurka jej dziecka miotała się rozpaczliwie to w tę, to w tamtą stronę. Ewa mogła sobie wyobrazić jak Aurelia zanosi się płaczem. Zawstydziła się swojego wybuchu i tego zupełnie już idiotycznego wyrzucenia psa przez okno. Nie mogła znieść tego dłużej. Zapięła płaszcz i wyszła z domu. Zjechała windą na dół i wybiegła przed blok ze szczerym postanowieniem, że pomoże Aurelii w poszukiwaniach. Rozejrzała się. Aurelii nie było. Nie było jej pod domem ani za domem, ani na całym w ogóle podwórku. Ewa przebiegła całe osiedle, zanim wreszcie zdała sobie sprawę, że postępuje nieroztropnie, bo może Aurelia po prostu już znalazła psa i wróciła do domu. Ostatecznie, w bloku były dwie windy. Wjechała na górę, pewna, że ujrzy dziecko czekające pod drzwiami mieszkania, obmyślając sobie, jak je teraz spokojnie skarci za takie histeryczne wyskoki. Wyszła z windy i przekonała się, że Aurelii nie ma. 3. Około godziny dwudziestej Maciej Ogorzałka stał przed drzwiami Kreski i przygładzał zwichrzoną czuprynę przy pomocy rozpostartej dłoni. Uczyniwszy co trzeba dla poprawienia swej aparycji (zawsze to człowiek ma w ręce więcej atutów, kiedy dobrze wygląda), nacisnął klamkę i wszedł. Był nadal wzburzony i naładowany złością. Przybył tu właśnie po to, by swoje oburzenie Kresce wyrazić, i to jak najdobitniej. Tak jak ułożył sobie wczoraj, chciał jej powiedzieć, co myśli o scenie, którą miał nieszczęście widzieć wczoraj w parku. W miarę jednak jak szedł długim korytarzem, ogarniało go onieśmielenie - w pustym pokoju profesora czuł się już całkiem niepewnie- zaś kiedy dotarł do drzwi kuchni, pamięć tamtego krzyku przerażenia Kreski skłoniła go do bardzo delikatnego zapukania. - Proszę? - odezwał się z kuchni spokojny głos. Maćkowi serce zamarło, popchnął drzwi, wszedł. W kuchni było już ciemnawo. Na biurku Kreski paliła się lampa kreślarska. W jej świetle Maciek ujrzał dwie głowy pochylone nad zeszytami. Kreska i ten chłopak siedzieli obok siebie i w najlepsze rozwiązywali matematykę. Trzecią osobą w pomieszczeniu była Genowefa Bombke, siedząca bez drgnienia na kuchennym stołku, piastująca w objęciach jakąś brudną zabawkę i wspierająca się plecami o stary piec węglowy. - Dobry wieczór - powiedział Maciej dość zjadliwie