Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Lampart posłusznie skręcił z drogi, którą biegł. Dostrzegł wówczas, że mag trzyma w górze rękę i że pierścień na jego palcu płonie jaskrawym blaskiem. Teraz prowadził ich ten przedmiot Mocy. I doprowadził do czegoś, czego się nie spodziewali, gdyż nie było widoczne z oddali. Wprawdzie gliniasty grunt pokrywała sieć szczelin, ale natknęli się nie na szczelinę, lecz na głęboki wykop. Zwierzołak stanął, stulił uszy, warknął i skulony poczołgał się w tę stronę. Ściany wykopu były z żółtej gliny (jakby ta warstwa sięgała daleko pod powierzchnię ziemi) i wyglądały na nierówne. Kethan słyszał jednak o tym miejscu, choć dawno zamieniło się w ruinę. Oglądał też kiedyś przedmioty przywiezione stąd przez kupców narażających życie dla zdobycia niezwykłych znalezisk, gdy czasami nawet zwykłe dotknięcie mogło okazać się śmiertelne. Widział urządzenia podobne do artefaktu, który Gillan przechowywała w Reeth; był to dziwny przyrząd złożony z czterech stojących obok siebie piramidek. Zapewne wykonano je z metalu, w którym umieszczono też światełka błyszczące jak drogie kamienie. Lecz przedmioty leżące w wykopie były okazalsze niż ciekawostka z Gwiezdnej Wieży. Niektóre wyglądały na większe niż jego lamparcia czaszka, a światełka przebiegały między nimi tam i z powrotem, jakby piramidy wymieniały się miniaturowymi tęczami, grając w jakąś nieznaną grę. Lecz choć dziwaczne urządzenia tkwiły w ścianach wykopu, były niczym w porównaniu do masy zaściełającej jego dno. Spoczywało tam mnóstwo takich samych, lecz znacznie większych trójkątnych bloków, tworząc nierówną powierzchnię, po której nikt nie mógłby stąpać. Oszołomieni tym, co znaleźli, ustawili się szeregiem na skraju wielkiego zagłębienia, patrząc w dół. Ibycus opuścił rękę, jakby ściągnęła ją nieznana siła, i jego palec z rozjarzonym pierścieniem wskazywał prosto na masę jaskrawo ubarwionych szczątków. Przyjrzawszy się uważniej szczelinie zauważyli, że jej dno, ukryte pod brzemieniem fragmentów nieznanych urządzeń, wypiętrzyło się w środku w niewielki pagórek. - To Yastar... - Elysha podniosła jakiś szczątek leżący na samym skraju wykopu. - A może powiesz, że się mylę, panie magu? - Spojrzała na Ibycusa. Na jej ustach błąkał się cień tego samego chytrego uśmieszku, z którym zawsze się do niego zwracała. Słowo to nic nie znaczyło dla pozostałych wędrowców, aż nagle Aylinn krzyknęła cicho i cofnęła się o krok. - Czy była to siedziba tych, którzy skonstruowali maszyny z gwiezdnego metalu? - Wygląda na to, że zajmowali się również Bramami - przytaknęła Elysha -jeśli twój przewodnik prawdziwie wskazuje drogę swym blaskiem, Ibycusie. Mag nie spojrzał na nikogo, ale stał wpatrując się w nierówne dno szczeliny. Świecący wciąż pierścień na jego palcu wskazywał, że kryje się tam jakieś źródło Mocy. 259 - Liny! - wykrzyknął nagle. - Czy wasze konie - zapytał Kiogów - będą stały nieruchomo i utrzymają ciężar człowieka spuszczającego się w dół po przywiązanym do siodeł rzemieniu? Guret ostrożnie podszedł na skraj wykopu. - Jeśli znajdziemy miejsce, w którym liny nie będą się o to ocierać. - Wskazał palcem na wystające ostre metalowe odłamki. - Poszukajmy go więc. - Odkąd Elysha przyłączyła się do wyprawy, Ibycus z trudem panował nad sobą. Wydawało się, że trzyma się nieco z boku od towarzyszy podróży. Firdun szedł powoli skrajem szczeliny, mierząc odległość wielkimi krokami. - Tutaj! - zawołał. I rzeczywiście, znalazł miejsce, w którym z grubej warstwy suchej jak wiór gliny wystawały tylko nieliczne fragmenty. Każdy, kto tędy zejdzie na dół, nie stanie na szczycie sterty metalowych szczątków, ale naprzeciwko krańca szczeliny, na którym się znajdowali. Kethan oddalił się na chwilę, a potem wrócił już w ludzkiej postaci. Jako lampart nie zdołałby pomóc, gdyż była to praca dla człowieka. Później przekonali się, że Ibycus postanowił, iż tylko on tam się opuści i to zupełnie sam. Wydawane lodowatym tonem rozkazy podkreślały fakt, że pozostali na nic mu się nie przydadzą. Cztery kiogańskie wierzchowce stały już na miejscu, a ich panowie, z kunsztem właściwym koczownikom, szybko powiązali rzemienie od sakw w jedną długą linę. Ibycus przewiązał się rzemieniem w pasie i ruszył skrajem klifu, zwrócony twarzą w stronę glinianej ściany. Wyglądało na to, że nierówna powierzchnia stromego, prawie prostopadłego zbocza raczej pomagała niż przeszkadzała w schodzeniu. Firdun, mrużąc oczy, nadal mierzył spojrzeniem masę różnokolorowych szczątków. Uważał, że wykop za bardzo przypomina pułapkę z wbitymi w dno zaostrzonymi kołkami. Mag poruszał się szybko, jakby wiele razy uprawiał w przeszłości takie ćwiczenia